[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobytkiem swego ojca?
L u i z a
bardzo przejęta, całuje go w rękę
Nie, ojcze. Schodzę z tego świata bardzo u ojca zadłużona, ale na tamtym świecie odpłacę
to ojcu w trójnasób.
M i l l e r
Obyś się tylko nie przeliczyła, moja kochana. (bardzo poważnie i uroczyście) Bo czy my
się jeszcze spotkamy tam? Widzisz, jakoś zbladła... Luizo, sama wiesz, że cię na tamtym
świecie nie dogonię, bo nie śpieszę przedwcześnie jak ty.
L u i z a dygocąc rzuca się w jego objęcia; M i l l e r tuli ją gorąco do piersi aż ciągnie
dalej głosem zaklinającym.
O córko moja, córko zbłąkana, a może już nawet stracona! Wez sobie słowa ojcowskie do
serca. Ja cię upilnować nie mogę. Nóż ci odbiorę, to zabijesz się igłą. Ustrzegę cię od truci-
zny, to się udusisz sznurkiem paciorków. Luizo... Luizo... Mogę cię jeszcze tylko napominać.
Czy ty się odważysz przed tronem Tego, co wszystko wie, stanąć z kłamstwem na ustach:
Dla Ciebie, Stwórco, tutaj przychodzę , a równocześnie twoje grzeszne oczy szukać będą
tego, co ci tu na świecie był bożyszczem. A może ten twój ubóstwiany będzie się jak ty czoł-
gać niby robak u stóp Wiecznego Sędziego? Może zburzy w tej godzinie zwątpień całą twoją
ufność i każe ci, byś ze swoją zawiedzioną nadzieją błagała Boga o litość, której ten nędznik
sam dla siebie wyżebrać nie zdoła? I co wtedy? (dobitniej, głośniej) Powiedz, co wtedy, bied-
na dziewczyno? (obejmuje ją mocno, przez chwilą patrzy jej przenikliwie w oczy, potem
szybko od niej odstępuje) Więcej ani słowa! (podnosi prawicę) Nie odpowiadam dłużej za tę
duszę, Sędzio w niebiesiech! A ty rób, co chcesz. Złóż gładkiemu młodzieniaszkowi tę ofiarę
ku radości twoich szatanów i ku strapieniu twoich dobrych duchów! Ruszaj, zabierz wszyst-
kie grzechy swoje, wez na siebie jeszcze ostatni, najstraszliwszy, a jeżeli ci i ten ciężar za
mały, to niech go dopełni moje przekleństwo. Tu masz nóż wbij go w swoje serce i (z gło-
śnym płaczem, odchodząc) w serce ojca!
L u i z a
zrywa się i pędzi za nim
Czekaj, czekaj, ojcze! Dobre serce okrutniejszą ma siłę niż wściekłość tyrana... Co począć?
Nie mogę! Co mam uczynić?
M i l l e r
Jeżeli pocałunki twojego majora bardziej palą niż łzy twojego ojca umieraj!
L u i z a
po bolesnej walce, bardziej stanowczo
102
Ojcze! Masz moją rękę. Ja chcę... Boże! Boże! Co robię? Czego właściwie chcę? Ojcze,
przysięgam... Biada mi, biada! Cokolwiek uczynię, muszę zgrzeszyć... Ojcze, niech tak bę-
dzie... Ferdynand... Bóg na nas patrzy... Oto niszczę ostatnią o nim myśl! Drze list.
M i l l e r
uradowany, rzuca się jej na szyję
Teraz jesteś znów moją córką. Patrz mi w oczy! O kochanka jesteś uboższa, ale za to
uszczęśliwiłaś ojca. (obejmuje ją z płaczem i śmiechem) Dziecko! Dziecko! Nie zasłużyłem
na ciebie przenigdy. Bóg jeden wie, jakim sposobem dostał się ten anioł mnie, prostemu
człowiekowi... Moja Luizo, moje niebo! O Boże, mało znam się na kochaniu, ale że przestać
kochać to wielka męka tyle już wiem!
L u i z a
Tylko uciekać z tych stron, ojcze, uciekać z tego miasta, bo tu moje przyjaciółki będą się
ze mnie naigrawać tu moje dobre imię stracone na zawsze. Uciekać! Jak najdalej od miej-
sca, gdzie jest tyle śladów minionego szczęścia. Jeżeli to możliwe, uciekać stąd!
M i l l e r
Dokąd tylko pragniesz, moja córko. Boży chleb rośnie wszędzie i Pan Bóg postara się
także o przychylne uszy dla moich skrzypek. A choćbym miał nawet stracić wszystko... Hi-
storię twojej niedoli ułożę w piosnkę i do lutni będę śpiewał o dobrej córce, która własne ser-
ce poświęciła dla ojca. Pójdziemy żebrać z tą balladą od drzwi do drzwi, a z rąk ludzi płaczą-
cych jałmużna pysznie smakować będzie.
SCENA DRUGA
Ciż i F e r d y n a n d.
L u i z a
pierwsza spostrzega wchodzącego i z krzykiem rzuca się M i l l e r o w i na szyję
Boże, to on! Jestem zgubiona.
M i l l e r
Gdzie? Kto?
L u i z a
z odwróconą twarzą wskazuje majora i tuli się do ojca
To on! To on! Niech ojciec patrzy... Przyszedł mnie zamordować.
M i l l e r
spostrzega majora, cofa się
Co? Pan baron tutaj?
F e r d y n a n d
zbliża się powoli, staje naprzeciw L u i z y i przypatruje się jej długo i badawczo; po
chwili mówi
Dziękuję jej sumieniu, że się zdradziło znienacka. Bolesne to wyznanie, ale nagłe i szcze-
re... oszczędza mi tortury. Dobry wieczór, panie Miller.
103
M i l l e r
Ależ, na litość Boską! Czego pan baron tu jeszcze szuka? Co pana do nas sprowadza? Co
znaczy to najście?
F e r d y n a n d
Pamiętam, był czas, że ktoś tu obliczał dzień na sekundy; że swoją tęsknotę wieszał u wag
zbyt powolnego zegara; że ktoś tu czyhał na chwilę, w której miałem się zjawić. Więc skąd
teraz to zdziwienie?
M i l l e r
Niech pan baron odejdzie, niech pan odejdzie. Jeżeli choć iskierka litości została w pań-
skim sercu jeżeli pan nie chce dręczyć tej biedaczki, którą pan ponoć kochał, to niech pan
uchodzi stąd, niech pan nie zostaje ani chwili dłużej! Błogosławieństwo Boże opuściło ten
dom, odkąd pańska stopa w nim postała. Pan sprowadził nieszczęście pod mój dach, gdzie
dotąd gościła radość. Czy panu tego jeszcze mało? Czy chce pan rozdzierać ranę, którą pan
zadał córce przez to przeklęte przychodzenie do nas?
F e r d y n a n d
Dziwny z pana ojciec. Ja właśnie przyszedłem, by pańską córkę ucieszyć dobrą nowiną.
M i l l e r
Pewnie nową nadzieją na nową rozpacz. Odejdz, wysłanniku niedoli! Mina pańska przeczy
pańskim słowom.
F e r d y n a n d
Wreszcie nadeszło spełnienie moich pragnień. Lady Milford, najgrozniejsza przeszkoda
naszej miłości, w tej chwili uciekła z kraju. Mój ojciec zgodził się. Los przestaje nas prześla-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]