[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteście dla siebie stworzeni.
Sarapul położył obok zestaw do szycia i flakonik wody utlenionej, po czym ukucnął nad
nawigatorem i popatrzył na Tucka.
- Będzie dobry?
Pilot się uśmiechnął i złapał ludożercę za policzek.
- Mniam - powiedział.
- Przepraszam - mruknął starzec.
- Będzie dobry - zapewnił Tuck. Bezgłośnie poprosił o pomoc Vincenta.
- Nie czuję rąk - odezwał się Kimi. - Moje nogi, gdzie moje nogi? Umieram.
Sarapul zerknął na Tucka.
- Dobrze - powiedział. - Więcej kavy.
Tuck podniósł butelkę, w której została już tylko jedna czwarta zawartości.
- Zwietna rzecz.
- Umieram - powtórzył Kimi. Tuck przekręcił go na bok.
- Kimi, mówiłem ci, że widziałem Roberta?
- Widzisz, nie zjadłem go - wtrącił Sarapul.
- Gdzie? - spytał Kimi.
- Przyleciał do mojego domu. Rozmawiał ze mną.
- Kłamiesz. Mówi tylko po filipińsku.
- Nauczył się angielskiego. Czujesz to?
- Co czuję? Ze umieram?
- Dobrze - stwierdził i założył pierwszy szew.
- Co mówi Roberto? Zły na mnie?
- Nie, powiedział, że umierasz.
- Umieram, umieram - zaskamlał Kimi.
- Tylko żartowałem. Nie powiedział tak. Powiedział, że chyba umierasz.
Tuck ciągle zajmował go rozmową i niebawem nawigator był tak przekonany o swojej
nieuchronnej śmierci, że nie zauważył, że Tucker Case, niekompetentny samouk, zszył i opatrzył
jego rany.
ROZDZIAA 50
DON KISZOT GRA W MINIGOLFA
Spał i śnił o lataniu, ale nie samolotem. Szybował nad ciepłym Pacyfikiem, a w dole hasało
stado humbaków. Kiedy zniżył lot, jeden w wielorybów wyskoczył z wody, mrugnął do niego
okiem wielkim jak piłka futbolowa i powiedział: - Jesteś gość.
A potem się uśmiechnął i szlag trafił cały sen, bo Tuck wiedział wprawdzie, że jest
gościem , i nie miał nic przeciwko temu, by mu to powtarzano, ale wiedział również, że humbaki
nie umieją się uśmiechać, i ta niespójność przetrąciła kark marzeniu. Obudził się. W bungalowie
grała muzyka. - Zatańcz ze mną, Tucker - poprosiła. - Zatańcz ze mną w blasku księżyca.
Pomieszczenie wypełnił łagodny, przytłumiony dzwięk trąbek z Moonlight Serenadę ,
sączącej się z przenośnego odtwarzacza na stoliku. Beth Curtis, w wieczorowej sukni z cekinami i
sandałach na wysokim obcasie, wirowała w tańcu z wyimaginowanym partnerem.
- Oj, Tucker, zatańcz ze mną. Proszę.
Płynnym krokiem zbliżyła się do łóżka i wyciągnęła rękę. Oddał jej kokosową głowę kukły i
cały wlazł pod przykrycie.
- Odejdz. Ja jestem zmęczony, a ty nienormalna. Z impetem przysiadła na łóżku.
- Ty stary badylu. - Wygięła usta w podkówkę. - Wcale nie chodziło ci o romans.
Tuck udawał, że śpi. I był w tym świetny. Tak mu się przynajmniej wydawało.
- Przyniosłam szampana i świece. I upiekłam ciastka. Tak właśnie wyglądam, kiedy śpię.
Dokładnie tak.
- I przygotowałam skręta wielkości twojego fiuta.
- Mam nadzieję, że ktoś pomógł ci go nieść - odburknął spod prześcieradła.
- Zwinęłam go na udzie, tak jak Kubanki zwijają cygara. - Nie mów, że polizałaś bibułkę.
Dała mu klapsa w tyłek. - Chodz, zatańcz ze mną. Przekręcił się na plecy i odsłonił twarz.
- Nie pozbędę się ciebie, co?
- Dopiero kiedy zatańczymy i napijemy się szampana. Zerknął na zegarek.
- Jest piąta rano.
- Nigdy nie przebalowałeś całej nocy?
- Nie w pionie.
- Niegrzeczny z ciebie chłopiec...
Udawała skromną, jakby mogła się zarumienić ze wstydu przy jakimś mniejszym draństwie
niż ludobójstwo.
Muzyka się zmieniła. Tuck nie rozpoznał nowej, delikatnej melodii.
- To świetna piosenka. Zatańczmy.
Udała, że omdlewa. Naprawdę. Omdlewanie, zauważył Tuck, do złudzenia przypomina
puszczony w zwolnionym tempie atak astmy. Zapiał kogut. Odpowiedziały mu siedem tysięcy
sześćset czterdzieści dwa inne koguty.
- Beth, jest już rano. Idz do domu, proszę cię.
- Więc nie zatańczysz ze mną? - Nie.
- No dobrze, to darujmy sobie taniec. Muszę ci jednak powiedzieć, że bardzo mnie
rozczarowałeś.
Wstała, ściągnęła sukienkę przez głowę i rzuciła ją na podłogę. Cekiny zaszeleściły jak
zdychający grzechotnik. Została w samych pończochach.
- To chyba nie jest dobry pomysł... - zaprotestował bez przekonania, gdy popchnęła go na
plecy.
Leżał na wznak, rękę miał unieruchomioną pod jej karkiem, gapił się w sufit i bezgłośnie
mamrotał:
- Nigdy więcej nie puknę wariatki. Nigdy więcej nie puknę wariatki. Nigdy więcej...
Rany, ile razy już to sobie powtarzał? Może jednak szło ku lepszemu. W przeszłości mantra
brzmiała: Nigdy więcej nie puknę wariatki po pijaku . A teraz nie był pijany, tylko śpiący.
Spróbował ostrożnie wyciągnąć rękę, a kiedy się nie udało, uciekł się do starej metody na
przytulankę : przetoczył się na bok, jakby chciał objąć Beth, a kiedy jęknęła przez sen i spróbowała
go pocałować, pod jej karkiem powstała wolna przestrzeń - w sam raz, żeby się uwolnić. To
działało na wszystkie kobiety: od bogiń - dziwek z morderczymi skłonnościami po dziewczyny od
Mary Jean. W dodatku Beth nie utrwalała włosów przesadną ilością lakieru, który mógł spowolnić
faceta.
Kurczę, naprawdę jestem niezły.
Po cichu wstał i przekradł się do łazienki. Sikając, podśpiewywał:
- Joł, nigdy więcej nie puknę wariatki.
Spodobała mu się improwizowana raperska zwrotka i oprócz tradycyjnej pogardy dla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]