[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale powiedziałam mu, \e jest ju\ po dziesiatej i nie wolno pani przeszkadzac.
- Przysługe? - Sylvan wstała. - Czy ktos jest chory?
- To lord Rand - zawołałjąsper. - Potrzebuje pani.
Serce Sylvan podskoczyło do gardła. Czy dzisięjszy dzien kosztował go zbyt
wiele wysiłku? Mo\e za bardzo na niego naciskała? Zawiazujac szlafrok, Sylvan
podeszła do drzwi i odsuneła Betty. - Co z lordem Randem? - Przeszła
korytarzem, a potem po schodach, nie ogladajac się, aby sprawdzic czy słu\acy
ida za nią. - Czy ma spazmy? Kaszle krwia? Nie mo\e mówic?
- Nie, panienko.
Jasper truchtał obok niej, a Betty szła za nimi, mruczac cos pod nosem.
- Weszła mu drzazga.
Sylvan zatrzymała się tak gwałtownie, \e Betty na nią wpadła.
- Drzazga.
- Tak, panienko. -Tojąkis \art?
- Nie, panienko. -jąsper zaszurał stopami, ale nadal patrzył jej prosto w oczy.
- Weszła mu drzazga, gdy próbował dzis zatrzymac wózek. Mogłemją wyjac,
ale powiedział, \e chce, aby pani to zrobiła.
To było interesujace. - ciękawe dlaczego.
- Prosze mnie zabić, ale nie wiem dlaczego.
- Wracajmy do pani pokoju - nalegała Betty. -Nie ma potrzeby...
- Mo\e jest.
- Niech się pani przynajmniej ubierze! - skarciłają Betty. - Pani reputacja...
- Nie mo\na jej ju\ zaszkodzic. - Sylvan usmiechneła się i zawróciła w strone
swojego pokoju. - Ale ubiore się.
Gdy wróciła w prostej muslinowej sukience, Betty wcia\ okazywała
niezadowolenie. - Panienko, nie podoba mi się to.
Usiłujac odgadnac motywy Randa, Sylvan powiedziała: - Mo\e mnie
sprawdza. Mo\e rzeczywiscię cięrpi, ale nie chce się do tego przyznac.
Me\czyzni tacy sa.
- Tak, to prawda. Sa niemadrzy - Betty mrukneła, ale ruszyła w strone pokoju
Randa. - Ale bez wzgledu na to, czy troszczy się pani o swoja reputacje, czy
nie,ją bedeją chronic.
Jasper otworzył drzwi i zajrzał do srodka. Najwyrazniej Rand miał w
zwyczaju obrzucac przedmiotami wszystkich, którzy osmielali się przekroczyc
próg jegojąskini. Gdy nic nie poleciało w jego strone,jąsper zawołał: -
Przyprowadziłemją, prosze pana.
- Przyslijją tutaj. - Głos Randa był ochrypły,jąkby od płaczu.
Ale kiedy Sylvan weszła do srodka, wiedziała, \e nie płakał.
Prawdopodobnie nie płakał od czasu, gdy był dzieckiem, a bardzo by mu się to
przydało.jąk powiedziała Betty, me\czyzni sa niemadrzy.
siędział na łó\ku, wpatrujac się z niechecia w swoja ręke. Był nieco lepiej
ubrany ni\ po południu. Biała pi\ama zakrywała barki, ramiona i piers. -
Czyjąsper
ci powiedział?
- ?e weszła panu drzazga? - spytała spokojnie. -Powiedział.
- Nie sadziłem, \e przyjdziesz.
Strona 22
Nora Roberts - Potęga miłości
- Ale\ oczywiscię. Jestem pielegniąrka. Gdy pan wzywa,ją zjawiam się
natychmiast.
Jego niebieskie oczy błyszczały w swietle swiec, czarne włosy były
rozczochrane, a przez moment zobaczyła błysk jego białych zebów, gdy
wyszczerzył je w usmiechu. - Watpie.
- W granicach rozsadku - dodała. Wyciagajac ręke, powiedziała: - Prosze mi
pokazac.
Podał jej ręke. Miał długie i smukłe palce. Dłonie pokrywały linie - niektóre
naturalne, inne były pozostałoscia po ranach. Dostrzegła czerwone plamki, w
miejscach, z których wyciagnieto inne drzazgi i od razu zobaczyła powód, dla
którego została wezwana. Du\a, czarna drzazga tkwiła głeboko w kciuku.
Musiała sprawic ból i mogła doprowadzic do infekcji.
Rand miał powód, aby wezwac swoja pielegniąrke.
Nie wierzyła, \e dlategoją wezwał.
- Macię szczypce, igłe i cos do odka\anią? - spytała.
- Tak, panienko. -jąsper podał jej przyrzady i cięmna zakorkowana butelke.
Musiała unieruchomic jego dłon, a jednoczesnie miec swoje obie rece wolne.
jeśli poło\y jego ręke na materacu, nie bedzie nic widziec. Ale...
- Usiadz na łó\ku - rozkazał Rand - i przycisnijją kolanami.
Betty sapneła. - Lordzie Rand!
- Betty, wyjdz stad - nakazał Rand.
- Nie wyjde, prosze pana. - Betty oparła rece na biodrach. - To nieprzyzwoicię,
\eby panna Sylvan przebywała tu w nocy, wiec potrzebuje przyzwoitki.
- Jest tująsper.
Betty nie była przekonana.
- I Sylvan się nie boi. Prawda Sylvan?
Sylvan spojrzała na Randa i dostrzegłająwna prowokacje. - Nie, nie boje się
pana.
- Znikaj, Betty. Uciękaj stad. - Rand wskazał na drzwi, ale Betty pozostała na
miejscu, uparta i nieustepliwa. Ku zaskoczeniu Sylvan Rand się poddał.
- Och, do cholery, przynies mi kilka plastrów miesa i herbatniki. Niejądłem
obiadu i jestem głodny.
Betty rozluzniła się i zaczeła się zastanawiac.
- Naprawde, Betty, mo\esz isc - powiedziała Sylvan.
- jeśli spróbuje czegos, to dostanie.
- Rand zmierzył Sylvan wzrokiem od stóp do głów. Nie zajeło to zbyt du\o
czasu. - Och, bardzo się boje.
- I dobrze, lordzie Rand, bo jeśli da mi pan powód do smutku, to po\ałuje pan.
- Po tym zaskakujacym wyznaniu Betty powiedziała dojąspera: - Miej ich na
oku - i wyszła.
Rand spojrzał za nią. - Chyba lepiej bedzie,jąk zrobie cos niewłasciwego
teraz, \eby mnie nie przyłapała. - Nastepnie zwrócił się do Sylvan: - Siadaj na
łó\ku i wyciagnij to.
Brak szacunku ze strony Betty rozbawił Sylvan i dał jej poczucię wy\szosci.
W koncu jeśli gospodyni uchodziło na sucho takie zachowanie w stosunku do
Randa, to mogła bez obaw usiasc na jego łó\ku. Wszak była pielegniąrka, a on
sparali\owanym pacjentem. Spokojnie wspieła się na łó\ko.
- Panno Sylvan!
Jasper wydawał się nawet bardziej oburzony ni\ Betty, ale ani Rand, ani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]