[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co do których autentyczności nie będzie żadnych zastrzeżeń.
Mówiąc te słowa patrzył na szkic Vermeera, a markiz
powiedział:
- Jak myślisz, czy to możliwe, że o istnieniu tego unikatu
nikt nie wiedział aż do dzisiaj?
- Jest to tak nieprawdopodobne, że może być prawdziwe.
- A jak udowodnimy, że to nie jest fałszerstwo? - zapytał
markiz.
- Zabiorę go do mego przyjaciela w Rijksmuseum -
odrzekł hrabia. - Ale na miłość boską, Carew, nie wspominaj o
tym żadnemu z handlarzy, którzy przyjdą tu pózniej.
- Dlaczego nie? - chciał wiedzieć markiz.
- Ponieważ, mój drogi przyjacielu, popędzą do Hagi i
zaoferują baronowej dwanaście razy więcej, niż mogłaby się
spodziewać. Rozdmuchają sprawę tak, że kolekcjonerzy z
całej Europy będą się zabijać, by go zdobyć.
- Innymi słowy, twierdzisz, że szkic wart jest fortunę?
- Jeśli jest prawdziwy - odrzekł hrabia, akcentując mocno
pierwsze słowo.
- Bardzo dobrze - zgodził się markiz. - Dotrzymam
tajemnicy, ale jeśli go kupię, chcę zapłacić dziewczynie
uczciwą cenę, gdyż potrzebuje pieniędzy na operację ciotki.
- Musisz wiec sprawdzić - rzekł hrabia - czy baronowa
rzeczywiście potrzebuje pomocy. Ta bardzo stara śpiewka - o
umierającym ojcu, matce, czy siostrze - potrafi ścisnąć serce
niejednego zapalonego kolekcjonera.
- Nie bądz taki podejrzliwy - wykrzyknął markiz. - To po
prostu młoda dziewczyna, która nie byłaby w stanie nikogo
oszukać.
Mówił stanowczo, lecz był świadomy, iż wciąż zadawał
sobie to samo pytanie: dlaczego była tak przerażona?
Wtem hrabia usłyszał głosy w holu; przywieziono właśnie
obrazy, które wybrał dla markiza, a także przybyli handlarze
dzieł sztuki z nowymi płótnami. Szybko chwycił szkic Leli i
schował go do kredensu.
Następnego ranka markiz pomyślał z satysfakcją, iż kupił
trzy doskonałe holenderskie płótna, które zainteresują
zwłaszcza króla. Szczególnie zachwyciła go scena
przedstawiająca łyżwiarzy. Ten obraz niewątpliwie był wart
wysokiej ceny.
Dwa pozostałe, był tego pewien, pasować będą doskonale
do jego galerii. Wydał mnóstwo pieniędzy, ale wiedział, że
kosztowały go one mniej, niż musiałby zapłacić w sali
aukcyjnej. Był gotowy kupić jeszcze kilka płócien przed
powrotem do kraju.
Hrabia zasiadł z markizem do śniadania i poinformował
go, że jego najszybsze konie i najlżejszy powóz są gotowe do
drogi.
- Pomyślałem, że chciałbyś wyruszyć wcześniej - rzekł
hrabia - i wstąpić do muzeum Mauritshuis przed lunchem, by
obejrzeć oryginalnego Vermeera.
- Taki właśnie imałem zamiar - odrzekł markiz. -
Oczywiście, widziałem reprodukcje w angielskich
czasopismach, ale nie mógłbym wyjechać z Holandii bez
obejrzenia prawdziwego dzieła.
- Powinieneś także wykorzystać pobyt w Hadze, by
wstąpić do baronowej i przekonać się, czy rzeczywiście jest
taka chora, jak ci powiedziała dziewczyna.
- Wciąż jesteś podejrzliwy? - dokuczał mu markiz. -
Naprawdę, Hans, powinieneś zostać detektywem!
- Gdybyś wiedział, jak potrafią zachować się handlarze
dzieł sztuki, gdy zwietrzą szansę zarobienia pieniędzy -
powiedział Hans - zorientowałbyś się szybko, że w Holandii
moglibyśmy pisać tuzin kryminałów tygodniowo.
Markiz miał już rzucić jakąś uszczypliwą uwagę, lecz
przypomniał sobie, że gdyby nie Willy, znalazłby się w bardzo
upokarzającej sytuacji.
Osobiście nie miał najmniejszych wątpliwości, o co
chodziło.
Na moment jego oczy ściemniały, a usta zacisnęły się w
wąską szparkę. Hrabia, jak gdyby świadom tego, że trafił w
czuły punkt, skierował rozmowę na zupełnie inny temat.
Rozmawiali tak długo, aż markiz był gotów do podróży.
Jazda powozem była bardzo przyjemna; nie przeszkadzał
mu upał, a płaski krajobraz z charakterystycznymi kanałami i
wiatrakami był bardzo malowniczy.
Wreszcie dotarł do muzeum. Przeszedł przez kilka sal
wystawowych, aż znalazł Vermeera. Patrzył na Głowę
Dziewczyny" i nagle zdał sobie sprawę, że szkic, który
przyniosła mu Lela doskonale oddawał wielkość dzieła
mistrza.
Królowa Wilhelmina była zachwycona wizytą markiza w
Huis ten Bosch. Zaczęła wspominać czasy, które tak miło
spędziła w Kyne. Wypytała markiza dokładnie o członków
jego wielkiej rodziny, a potem zapytała:
- A kiedy masz zamiar się ożenić, milordzie? Jestem
przekonana, że Kyne potrzebuje gospodyni.
- Z pewnością, pani, ale na razie dobrze się bawię jako
kawaler - odparł markiz z uśmiechem.
- Powinieneś pomyśleć o przyszłości - stanowczo
stwierdziła królowa. - Potrzebujesz syna, który będzie
dziedziczył po tobie i przejmie twoje obowiązki na dworze, i
oczywiście kilka córek - tak atrakcyjnych, jak twoja matka.
Poruszyła temat, którego markiz nie chciał podejmować.
Na szczęście jego tete - a - tete z królową zostało przerwane
przez nadejście innych gości, zaproszonych na lunch.
Byli to starsi politycy, którzy potrafili mówić tylko o
poważnych sprawach i rzadko się uśmiechali. Tak jak mu
powiedziano, jej wysokość miała wyznaczone spotkanie, więc
posiłek był krótki. Gdy królowa żegnała markiza, powiedziała:
- Bardzo mi przykro, że muszę już odejść, ale mam
nadzieję, milordzie, że odwiedzisz mnie jeszcze przed
wyjazdem?
- Będę zaszczycony, pani - odrzekł markiz. Królowa
pośpiesznie opuściła salę, a markiz był gotów do wyjścia.
Wciąż było wczesne popołudnie. W drodze do Hagi
markiz pomyślał, że sugestia hrabiego, by odwiedzić
baronową, jest rozsądna.
Woznica znalazł drogę do domu baronowej, a gdy
zajechali, lokaj zszedł z powozu i zadzwonił do drzwi.
Nagle markiz zauważył, że drzwi frontowe są otwarte.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]