[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czy może list z domu? Czy mamusia zdrowa? Zadręczasz się!
Ja? Nie. Zupełnie nie. W domu? Wszyscy zdrowi...
A dlaczego tak patrzysz?
Coś ty? Jak mam patrzeć zostawiała Danusię z jej gorącą i chęcią
pomocy.
A jednak te rozmowy przywodziły na myśl Korowiec. Myślała przez
moment i o mamie, i o domu. Ale były to myśli dalekie, obojętne, nijakie.
Odpływał w jakieś nieznane odległości dotychczasowy krąg
najważniejszych dla Hanki spraw. Jej uczucie było na pierwszym planie,
wyodrębniało ją spośród wszystkich ludzi. Była niby sobą, a niby kimś
nowym i tak niepodobnym do dawnej Hanki.
Nie masz zadania? Gdzie twój zeszyt? To już druga ocena
niedostateczna z chemii w tym tygodniu! marszczył brwi profesor.
Nie wychodzi mi ten dowód z geometrii. Pożycz. Odpiszę prosiła
Grażynę.
Jutro powtórka z polskiego mówiła Danusia. Idziesz ze mną do
świetlicy? Cała grupa tam kuje.
Ja? Nie pójdę. Chyba to umiem. A zresztą...
Co zresztą", Haneczko? Tak nie wolno traktować nauki!
Nudzisz, Danuta. Niemożliwie nudzisz. Zostawiła przyjaciółkę na
środku pokoju.
55
Nie widziała ani min, ani uśmiechów otaczających ją cichą troską
koleżanek. Na lekcjach patrzyła w okna, za którymi pienił się okryty
czerwienią kwitnący głóg. Z uporem obserwowała głębię czystego nieba,
które było tłem dla jej myśli. Leciały do dziennika trójki, wpadały dwójki,
sypały się przykre uwagi od profesorów. Przyjmowała je z lekkim
uciskiem w okolicy żołądka, odkładała na potem, aby trwać w
rozpamiętywaniu każdego słowa, które kiedykolwiek powiedział do niej
Zbyszek. Składała skrzętnie przelotne dowody jego sympatii, budowała z
nich słodką nadzieję, że i on tak samo czeka na spotkanie.
W jakieś sobotnie popołudnie kupowała w sklepie papierniczym tusz do
rysowania mapy. Stała w kolejce zmęczona i obojętna.
Nagle ktoś stanął za nią i powiedział nieoczekiwanie wprost do ucha
wyraznym szeptem:
Cześć, Hanka! Co za przypadek!
Odwróciła się przestraszona i... zobaczyła Zbyszka. Miał bardzo opaloną
twarz. Jego ciemne, zielonobure oczy patrzyły z gęstwiny rzęs. W ułamku
sekundy ujrzała czarny golf i rękę wyciągniętą na
przywitanie.
Ty? Pan? Zbyszek? wyjąkała podając mu rękę.
Co za pan, Hanka? Po co czekasz w tej kolejce?
Ja... Tylko tusz. Wyskoczyłam na chwilę. Bo mapę na jutro...
Jutro? Jutro jest przecie niedziela! Zostaw tę mapę i chodz. Tak bardzo
ciebie chciałem spotkać. Dlaczego tak patrzysz? Ty się nazywasz
Wojtowicz, prawda? Czy twój ojciec nie mieszka czasem
w Korowcu?
Tak wyjąkała z trudem Hanka, chwyciwszy się tego pytania
jak deski ratunku.
No, widzisz. Bo mój tata wtedy, po tym pożegnaniu, jak się
dowiedział, żeś Wojtowiczówna, kazał ciebie zapytać o ten Korowiec. Był
tam w czasie okupacji. Opowiadał mi bardzo ciekawe historie. Zapytaj się
w domu przy sposobności, czy znają mojego ojca. dobrze?
Hanka oszołomiona tym wszystkim skinęła tylko głową. Wyszli
na ulicę.
Ja muszę... Ja mam o siódmej być na kolacji... Pan Zawadzki...
przystanęła przed sklepem Hanka.
Nie chcesz przejść ze mną paru ulic? Co ,,pan Zawadzki"?
56
zresztą właśnie miałem iść do internatu, szukam łacińskiego bryka,
podobno któryś z chłopaków ma. Słuchaj, a może ty nie masz ochoty
rozmawiać ze mną? Bo taka jesteś jakaś...
Ja? Och, ja wcale nie! Tylko ja... brnęła w coraz większym
zakłopotaniu, bo to od dawna wyczekiwane spotkanie tak przecież inaczej
wyglądało niż w jej wyobrazni.
Więc zgoda? Idziemy. Cieszysz się wyjazdem do swoich? Gdzie
właściwie jest ten Korowiec? Jakie tam drogi? Można dojechać wozem?
Nic o tobie nie wiem. Musisz mi dokładnie opowiedzieć...
Drogi... Jakie drogi? przerwała mu w pół słowa na myśl o Korowcu.
Wcale nie ma drogi do Korowca! Ani mowy nie ma o żadnej drodze!
Nie dojedzie się do nas wozem w ogóle...
Przecież jakoś do Karpina dojechałaś? A ja tak bym chciał poznać
twoich rodziców. Tata mi tyle naopowiadał, aż się rozrzewnił staruszek.
Zaprosisz mnie?
A twoje egzaminy? Kiedy masz wyznaczony termin? wpadła na
pomysł odwrócenia jego uwagi od Korowca. Lilka też zdaje na
medycynę? Razem się przygotowujecie do egzaminu?
Lilka? Tak. Właśnie. Nawet jutro" wybieramy się całą paczką za
miasto. Biorę wóz ojca i ładujemy się w piątkę na plażę, na wkuwanie
całodzienne w plenerze. Wiesz co? przystanął w cieniu kasztana na
ulicy Spadzistej uradowany nagłym pomysłem. Ty przecież musisz z
nami pojechać! To jasne, że musisz!
Z wami? Co ja tam bym robiła? zaśmiała się do tej prośby. A
poza tym nam z internatu nie wolno na plażę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]