[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdyby nie ta ostatnia kłoda, zwalona na drodze ku czarownym prze\yciom. Na myśl,
\e czeka mnie pogawędka z pełnym podejrzeń panem Palanowskim i, co gorsza,
niewątpliwie wizyta u niego w domu, nie doznawałam przyjemności absolutnie
\adnej.
Nie mieliśmy nic do roboty. Mą\, zgodnie z umową, zwolnił pomocnika,
przyozdobiwszy do końca belę tafty. Prywatny wzór dla niego skończyłam, przez
roztargnienie zaczęłam nawet następny, za Basieńkę, i nie chciało mi się go ju\
kontynuować. Poświęcaliśmy czas wysuwaniu rozmaitych przypuszczeń i rozwa\aniu
sytuacji.
- Ciekawa jestem, jak zamierzasz to wynieść z tej zbójeckiej jaskini -
zauwa\yłam krytycznie, pomagając mu zapakować gruby rulon. - Nie powiesz
przecie\ Maciejakowi, \e odwaliłam dla ciebie prywatną robotę i chyba mu tego
nie zostawisz?
- Ju\ to przemyślałem. Jak tylko zadzwoni i umówi się ze mną, od razu dzwonię do
kumpla, \e przyjdzie tam taki brodaty, czarny jełop i przyniesie rysunek. I
podrzucę mu po drodze. Nie pozna mnie, nie ma obawy.
- Czarny jełop to ty? - upewniłam się.
- Jasne, \e ja - przyświadczył mą\ i nagle zdenerwował się. - Nie \aden ja,
tylko Maciejak! Znaczy ja, ale jako on. Ja jestem blondyn!
Mignęło mi w głowie, \e z tymi blondynami przyjdzie chyba w końcu zwariować i
natychmiast uświadomiłam sobie jeszcze jedną zgryzotę. Je\eli przemieni? się z
powrotem w siebie, na spacer pójdzie dzisiaj prawdziwa Basieńka. Efekty mogą być
katastrofalne i bezwzględnie nale\y im zapobiec...
- Słuchaj, musimy sobie ustalić jakieś hasło - powiedziałam posępnie, pełna
złowieszczych przeczuć.
- Po co hasło? - zaniepokoił się mą\.
- W razie gdybyśmy musieli znów ich udawać. Mo\e zaistnieć sytuacja, \e
zaanga\ują tylko jedno z nas. Mo\emy nie odró\nić nas od nich.
- No i co?
- Jak to co, niby jak ty to sobie wyobra\asz, przychodzisz, zamiast mnie siedzi
prawdziwa Basieńka, odzywasz się do niej jak do mnie i co? Wszystko się wykrywa!
Uwa\asz, \e zło\ą nam powinszowania?
Mą\ przeraził się śmiertelnie.
83
- O rany Boga, faktycznie! Utłuką nas bez chwili namysłu! Co za cholerne bagno,
co mi do łba strzeliło, \eby się w to wrąbać! Musimy się jakoś zabezpieczyć. Co
proponujesz?
- No właśnie hasło. Coś naturalnego...
- Znaczy co? Wejdę i powiem: "W Grenadzie zaraza, odzew!" Tak?
- Głupiś, przecie\ mówię, \e coś naturalnego! Czekaj... Ju\ wiem! Nic nie gadać,
tylko bębnić palcami po szybie. Wchodzisz do pokoju, czy tam gdziekolwiek,
wątpliwa ja tam siedzę, podchodzisz do okna i bębnisz sobie, wyglądając. O,
tak!...
Zaprezentowałam czynność, mą\ popukał w szybę obok.
- Mo\e być - zgodził się. - A ty co? To samo?
- Nie. Nie bądzmy monotonni, Zdejmę pantofel i wytrząsnę sobie z niego kamyczek.
- Skąd wezmiesz kamyczek?
- Zidiociałeś do reszty czy co? Będę udawała, \e wytrząsam kamyczek!...
Wszystko wskazywało na to, \e dłu\sze oczekiwanie doprowadzi nas do stanu
całkowitego upadku umysłowego. Nie sposób było przewidzieć, co nastąpi i kiedy.
Mą\ wysunął okropne przypuszczenie, \e nasi mocodawcy zmylili pogonie, uciekli
ju\ dokądkolwiek przez zieloną granice, wystawili nas rufą do wiatru, nie
zgłoszą się w ogóle i zostaniemy tak, przykuci do siebie na resztę \ycia.
Osobiście byłam zdania, \e raczej przygotowują dla nas jakąś pułapkę, z której
wydostaną się ju\ tylko nasze zwłoki w nie najlepszym stanie. Pewne zaś jest, \e
jeśli przyjdzie nam czekać do jutra, popadniemy w nieuleczalną histerię.
Makabryczne prognozy przerwał o wpół do piątej po południu pan Palanowski.
Telefon oderwał mnie od sma\enia jajecznicy, bo w końcu, pomimo zdenerwowania,
jakiś posiłek trzeba było zjeść.
- Skarbie mój, ju\ jestem - rzekł z o\ywieniem. - Przyjdz do mnie natychmiast,
nie bacząc na protesty tego zbira. Stęskniłem się za tobą.
Zakryłam ręką mikrofon i przenikliwym szeptem poleciłam zbirowi zdjąć patelnię z
ognia. Ulga wróciła mi apetyt.
- Dobrze - powiedziałam posłusznie do telefonu. - Ju\ jadę. Będę za pół godziny.
- Samochodem, oczywiście?
- Samochodem.
- Ubierz się... Bo jest chłodno!
Akurat było ciepło. Miało to niewątpliwie oznaczać, \e powinnam wybrać strój,
rzucający się w oczy. Pan Palanowski robił wra\enie, jakby nic nie podejrzewał.
Jajecznicę zjadłam jeszcze dość spokojnie, po czym stanęło mi przed oczami
wszystko to, czego powinnam dokonać przed wieczorem, i spokój prysnął
bezpowrotnie.
W obłędnym pośpiechu zadzwoniłam do kapitana, następnie zaś do warsztatu, w
którym stał gotowy ju\ od trzech dni mój samochód. U\ebrałam zgodę na odebranie
go o siódmej, chocia\ warsztat był czynny do piątej. Następnie ubrałam się
zupełnie bez sensu, ale za to bardzo jaskrawo, po\egnałam spłoszonego do
nieprzytomności mę\a i ruszyłam do stęsknionego amanta.
Przed drzwiami pana Palanowskiego zebrałam wszystkie siły duchowe.
Za progiem nikt mnie nie napadł, nie związał i nie zakneblował, nie było te\
goryla z pistoletem w dłoni, przez co jednak\e nie poczułam się wcale mniej
nieswojo. Kapelusz mojej ciotki le\ał na biurku, Basieńka zaś siedziała na
tapczanie w szlafroku wielbiciela. Na moment zakwitło we mnie przekonanie, \e
przesiedziała tak całe trzy tygodnie.
Z pana Palanowskiego buchały istne gejzery wdzięczności, wśród których nie
dawało się dostrzec miejsca na \adne podejrzenia.
- Pani rozumie, musiałem się zwracać do pani jak do Basieńki - usprawiedliwiał
się ogniście. - Ten zbrodniczy typ jest zdolny do zorganizowania podsłuchu.
Najmocniej panią przepraszam za tę konieczną poufałość... O moich uczuciach do
Basieńki on doskonale wie i naigrywa się z nich. Czy pani jest pewna, \e
wszystko w porządku? Jak to było z tymi hydraulikami? Musi nam pani wszystko
dokładnie opowiedzieć!
84
Przyjęłam fili\ankę kawy, postanawiając raczej wylać ją sobie za gors, ni\ wypić
kroplę, i przystąpiłam do relacjonowania wydarzeń. Wiadomo było, o co im chodzi.
Pan Palanowski chciał sam ocenić sytuację i zorientować się, czy istnieją dla
niego powody do obaw. Z mściwą satysfakcją czerpałam kojące wieści z bogatych
skarbów mojej wyobrazni. Potoki wody, lejące się w kuchni państwa Maciejaków, i
kompletne zidiocenie hydraulików, wziętych z jakiejś spółdzielni, której nazwa,
oczywiście, umknęła z mojej pamięci, przedstawiłam nad wyraz obrazowo i
przekonywająco. Włamywacz przeszedł jak po maśle. Paczka dla kacyka sprawiła mi
pewne trudności, bo czuły amant z natrętnym uporem dopytywał się w kółko o
reakcje mę\a i stopień mojego z nim porozumienia. Po pół godzinie zaczęłam
odczuwać wyczerpanie psychiczne i opuszczenie tej jaskini rozbójników stało się
dla mnie głównym celem \ycia.
- Ten pani mą\ to kompletny kretyn - powiedziałam z niesmakiem do Basieńki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]