[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powodów, by odwlekać to, co nieuniknione taka
postawa byłaby niegodna mężczyzny, dowodziłaby
tchórzostwa i braku honoru. Powie jej jeszcze dziś,
choćby pękało mu serce.
Lucy była trochę rozczarowana, że Marca nie ma,
ale koleżanka przekazała jej, że musiał coś pilnie
załatwić i chce się z nią zobaczyć po pracy. Sądząc
z jej zadowolonej miny, cały szpital wiedział już o ich
romansie, jednak Lucy wcale to nie przeszkadzało.
Po zmroku Marc czekał na nią przed szpitalem.
Podbiegła do niego, zarzuciła mu ramiona na szyję
i pocałowała go w usta. Nie przejmowała się, że ktoś
może ich zobaczyć. Chciała się pochwalić swoim
szczęściem.
Stęskniłam się za tobą westchnęła. Dobrze,
że już jesteś.
Milczał, dziwnie spięty.
Co się stało? Złe wieści z domu? Widziałam, że
dostałeś list.
List jak list mruknął. A w domu stara bieda.
Zaglądałeś może do mieszkania? Zrobiłam za-
kupy i zostawiłam dla ciebie kolację. Zapiekanka
z mięsem, przepis mojej matki, co prawda nie francu-
ski, ale powinna ci smakować. Nagle się przestra-
szyła. Marc, co ci jest? Coś się stało?
Musimy porozmawiać. Ruszył przed siebie,
nie patrząc na nią. Chodzmy gdzieś, gdzie nie
będziemy na widoku.
To nie idziemy do ciebie? spytała zaskoczona.
Nie.
Zatrzymała się i zwróciła twarzą do niego.
Marc! Głos jej się załamał. Masz mi natych-
miast powiedzieć, co się stało. W tej chwili!
Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę ławki pod
drzewem. Gdy usiedli, puścił ją.
Słucham.
To musi się skończyć. Musimy się rozstać. Sta-
jemy się sobie... zbyt bliscy.
Co? To jakiś kiepski żart?
Przecież kiedy nasz romans się zaczynał, uprze-
dzałem cię, że nie jestem wolny, że z czasem wrócę
do Montreval. I dlatego dzisiaj wyszedłem z pracy,
musiałem się zastanowić. Nie chcę dłużej oszukiwać
ani ciebie, ani siebie, łudzić się, że bylibyśmy razem
szczęśliwi.
Przecież jesteśmy szczęśliwi! Nikt nie znaczył
dla mnie tyle co ty!
Ty dla mnie też, ale to nie ma przyszłości.
Nie ma przyszłości? Do Lucy zaczęło powoli
docierać, że Marc nie żartuje. A co z przeszłością?
Zaciągnąłeś mnie do łóżka i przestałam cię inte-
resować. Najnowszy podbój francuskiego doktora.
Który to z kolei? To już mogę ci przysyłać kartki na
święta, tak?
Lucy! Chcesz mnie zranić i wcale cię za to nie
winię, ale nie krzywdz siebie. Nie myśl o tym w ten
sposób.
Zdradzisz mi, jeśli łaska, powody swojej decy-
zji? spytała z wymuszonym spokojem. Nie mogłeś
mnie poinformować wczoraj, zanim się ze mną prze-
spałeś?
Dostałem list od matki. Jest chora. W lecie
muszę przejąć posiadłość. To nie jest miejsce dla
ciebie i dlatego musimy się rozstać. Po co cierpieć
bardziej, niż to konieczne?
Więc uznałeś, że nie jestem godna zamieszkać
w Montreval? Nie sądzisz, że wypadałoby zapytać
mnie o zdanie? Jestem dorosła, mogę sama decydo-
wać o swoim życiu.
Uwierz mi na słowo. Wiem, że jesteś twarda
i nie lubisz przyznawać się do porażki, ale z czasem
byś się poddała. Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa,
a tak by się to skończyło.
Rozumiem odparła cicho. Czyli to koniec?
Siłą rzeczy. Mam nadzieję, że pozostaniemy
przyjaciółmi.
Chyba żartujesz. Dobranoc, Marc. I nie idz za
mną, trafię do domu. Zobaczymy się w pracy, ale
mam prośbę: od jutra zwracaj się do mnie wyłącznie
w sprawach służbowych.
Trzymała się, dopóki nie zamknęła za sobą drzwi.
Wtedy rzuciła się na łóżko i rozpłakała gorzko.
Nazajutrz w pracy dowiedziała się, że przeniesiono
ją na porodówkę, w dodatku na nocną zmianę. Nie
była tym zachwycona, lecz dzieci same decydują,
kiedy przyjść na świat, ponadto szpital nocą zawsze
działał na nią kojąco. Tydzień po owej smutnej
rozmowie z Markiem czekała na serdeczną koleżan-
kę, Marię Wyatt, po której miała objąć zmianę.
W końcu Maria podeszła do Lucy, ostentacyjnie
ocierając pot z czoła, i oznajmiła:
Mam dla ciebie prawdziwe wyzwanie. Annie
McCann, pierworódka w pierwszej fazie porodu.
Wszystko przebiega prawidłowo, dziewczyna jest
przejęta i przerażona. Zaliczyła szkołę rodzenia,
przygotowała się, jak umiała, nasłuchała dobrych rad.
Mąż jest przy niej. Powinno pójść jak z płatka.
Więc w czym problem?
Strasznie się nad sobą trzęsie. W ciągu ostatnich
dwóch trymestrów przeczytała wszystkie możliwe
podręczniki dla położnych, jakie wpadły jej w ręce,
nakupiła poradników. Ona i jej mąż mają teraz
wszystkie komplikacje świata w małym paluszku.
Nawet mnie udało im się parę razy zaskoczyć. Jej mąż
na przykład spytał, czy jestem przygotowana na wy-
padek, gdyby wystąpił zator płynem owodniowym.
No to ja mu na to, że jak żyję czegoś takiego nie wi-
działam, ale w razie czego wezwę lekarza.
Przynajmniej będzie mi się ciekawie z nimi
rozmawiało. Kto wie, może się czegoś nauczę? za-
żartowała Lucy.
Dwie godziny pózniej już nie było jej do śmie-
chu. Annie nie była jeszcze taka zła, ale jej mąż,
Wilfred, zachowywał się po prostu okropnie. Prze-
studiował zawczasu literaturę fachową i sporządził
obszerne notatki. Nie spuszczał Lucy z oczu, co
chwila zapisując coś w opasłym notesie, i zamęczał
ją pytaniami.
Czy to normalne na tym etapie porodu? Nie
uważa pani, że przedwczesne?
Najzupełniej normalne. Każdy poród przebiega
nieco inaczej.
Naturalnie Lucy wypełniała kartę, lecz Wilfred
musiał, rzecz jasna, prowadzić własne zapiski z prze-
biegu porodu. Dopytywał się o jej wnioski, ze śmier-
telną powagą notował je w specjalnej rubryce i uśmie-
chał się do żony, powtarzając jak papuga:
Zgodnie z naszym planem, kochanie.
Lucy miała ochotę warknąć, że to nie jego plan,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]