[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wspaniale - rzucił chwacko, prostując ramiona. - Zacznijmy planować. Proponuję
spotkanie przy kolacji, gdzieś w okolicy, żeby nie tracić czasu na dojazd. To twoja dział-
ka, bo znasz miejscowe lokale. Ja jestem tu obcy. Aha, ja zapraszam. Za pół godziny?
Nie wyobrażała sobie pójścia z nim na kolację, ale bijąca od niego energia i pew-
ność siebie rozproszyły jej obawy. Zresztą musiała coś zjeść, była zwyczajnie głodna.
Czy będzie potrafiła przełknąć choćby kęs, to całkiem inna sprawa.
L R
T
Musiała się spieszyć: pół godziny na prysznic, przebranie się, makijaż i głęboki
namysł to bardzo mało czasu.
Guy zerwał się z krzesła i skierował do wyjścia, omijając po drodze stosy kartono-
wych pudeł.
- Niedawno się tu przeprowadziłaś?
- Nie, musiałam po prostu oczyścić pewną przestrzeń.
Guy zajrzał ciekawie do pustego ciemnego salonu i przeniósł na nią zaciekawiony
wzrok.
- Kiedy nie mogę zasnąć, czasem pomaga mi taniec. - Ciekawość rozpaliła jego
oczy, więc dodała możliwie obojętnie: - Byłam tancerką. wiczenia przed snem pozwa-
lają mi się zrelaksować.
- To wiele wyjaśnia. - Guy stał przy drzwiach zwrócony do niej plecami. - Za każ-
dym razem, kiedy pózniej cię spotykałem, myślałem... - urwał i odwrócił się do niej.
Czekała na ciąg dalszy, ledwie ważąc się oddychać.
- Myślałem o tamtej nocy. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że uważam cię
za bardzo piękną i niezwykłą kobietę. Od początku byłem tego zdania.
Te słowa zupełnie ją zaskoczyły. Choć wirowało jej w głowie, a serce biło jak sza-
lone, to nie dała tego po sobie poznać.
- Zatem za pół godziny? - spytała z chłodnym uśmiechem, po czym niezwykle sta-
rannie zamknęła za nim drzwi.
L R
T
ROZDZIAA SIDMY
- Nie pojmuję, jak mogłem się tego nie domyślić - mówił Guy, dostosowując krok
do tempa Amber. - Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie, kiedy dostawca przywiózł piz-
zę? Miałaś na stopach baletki. Pewnie właśnie tańczyłaś.
Zmierzali krętymi wąskimi uliczkami w kierunku portu. Zza murów ogradzających
posesje dolatywały letnie zapachy, wieczór był niezwykle ciepły. Amber była ubrana w
cienką chabrową sukienkę na ramiączkach, ukazującą szczodrze alabastrowy dekolt i ra-
miona.
Guy starał się iść tak, by jej nie dotykać. Aagodne światło latarń rzucało miękki
cień na jej piękną twarz. Jej usta, szyja, piersi przyciągały go jak magnes. Przyjemnie by-
ło znalezć się w towarzystwie kobiety i prowadzić miłą rozmowę, choć podszytą lekkim
napięciem. Patrzeć na świat przez pryzmat kobiecych oczu. Choć oczywiście nie była to
randka, Boże uchowaj. Flirtowanie było absolutnie wykluczone. Guy mógł napawać je-
dynie zmysł wzroku. Chyba że zdołałby ją przekonać... do czego? %7łeby znów obdarzyła
go zaufaniem? Nie był nawet pewien, czy może ufać samemu sobie.
- Dostawca pizzy nie przeszkodził mi w tańcu - zauważyła z uśmiechem.
Ach, uśmiech. Powitał go z radością. Wiele wspaniałych wieczorów zaczęło się od
łaskawego uśmiechu kobiety. Oczywiście seks nie wchodził w rachubę, to jedno było
całkowicie jasne. Choć z drugiej strony seks i taniec były blisko ze sobą związane, sple-
cione jak kochankowie.
Chcąc ochłonąć z tych niebezpiecznych myśli, postanowił uciec się do żartu.
- Wysoki Sądzie, na swoją obronę mam jedno: nie wiedziałem, że ktoś jest w do-
mu. Czy zawsze tańczysz po ciemku? - spytał zaciekawiony.
Amber spuściła wzrok i milczała. Guy skarcił się w duchu za wścibstwo. Wstrzy-
mał oddech, oczekując na odpowiedz. Miał nadzieję, że jej nie uraził.
- Nie zawsze jest całkiem ciemno - odezwała się w końcu. - Kiedy noc jest księży-
cowa, przez świetliki w suficie wpada dość światła. Mogę tańczyć tylko w salonie, nig-
dzie indziej nie ma aż tyle miejsca.
L R
T
Jeśli Amber chciała, aby przestał jej pożądać, to nie powinna mu była mówić o
tym, że tańczy w ciemnym pokoju. Czy istniał inny cel wyjawienia mu tego niż chęć
skuszenia go, uwiedzenia?
- Byłem ciekaw, dlaczego właściwie nie używasz światła - spróbował rzeczowego
wyjaśnienia.
- Chyba próbuję oszczędzać elektryczność - odparła niechętnie. - Wyłączam świa-
tło, kiedy tylko mogę. - W jej głosie wyczuł zakłopotanie.
Poczuł się jak idiota. Po co w ogóle drążył temat? Wprawił ją tylko w niepotrzebne
pomieszanie.
- Poza tym taniec w ciemności ma nieodparty urok, jeśli dobierze się odpowiednią
muzykę. Nie wiem, czy potrafisz to sobie wyobrazić - dodała z wahaniem.
O tak, umiał to sobie wyobrazić bez najmniejszego problemu.
- Jaki rodzaj tańca uprawiasz? - spytał głosem stłumionym z podniecenia.
- Byłam członkinią Baletu Oz, a teraz tańczę praktycznie wszystko, co mi się na-
winie.
- Och, tańczyłaś w Australijskim Balecie Narodowym, to niezwykłe. Jakbyś była
medalistką olimpijską - powiedział z uznaniem.
Spojrzała na niego z ironią. Porównywanie sportu ze sztuką nie świadczyło najle-
piej o głębi jego intelektu. On zaś miał przed oczyma jej występ tamtego wieczora, kiedy
grał dla niej na fortepianie. Jej gibkie ciało zwinięte w kształt kwiatu, doprowadzające
jego zmysły do szaleństwa. Nie mógł jej o tym przypomnieć, jaka szkoda. Musiał uda-
wać, że nie zna smaku jej ust ani dotyku jedwabistej skóry.
- Och, jest sporo gości - zauważyła nagle. - Mam nadzieję, że zatrzymali dla nas
stolik.
Guy podążył za jej spojrzeniem i zlodowaciał. Amber prowadziła go do kościoła.
Stał na trawiastym wzniesieniu z widokiem na port, ze smukłą wieżycą i pięknymi witra-
żowymi oknami, w których płonęły zapraszające do wnętrza światła. Ten pomnik archi-
tektury zachwyciłby nawet ateistę, ale nie Guya Wildera. Jego z pewnością nie.
- Mamy zjeść kolację właśnie tutaj? - wybełkotał oszołomiony.
Amber skinęła rozpromieniona.
L R
T
- Niesamowite miejsce, prawda? - odrzekła. - Zawsze chciałam tu przyjść. Ponoć
mają znakomitą kuchnię.
Guy patrzył na nią ogłuszony. Nie zdołał zapobiec napływowi niechcianych obra-
zów i wspomnień, jakie zalały go na widok kościoła. Kiedy ostatnim razem znalazł się w
tym przybytku, wszędzie stały kwiaty. Było mnóstwo gości, jego rodzice, przyjaciele.
Kapłan w odświętnej szacie. Wszyscy czekali w radosnym napięciu. Stopniowo uśmie-
chy bladły, potem spełzały z twarzy. Niekończące się czekanie. Nieubłaganie mijały mi-
nuty. Szepty, coraz głośniejsze. Panna młoda się spóznia", powiedział ktoś otwarcie.
Guy zaczął się niepokoić nie na żarty. Zdenerwowanie stało się nie do wytrzymania.
Szmery zebranych. Ręce mu zwilgotniały, kołnierzyk niemiłosiernie cisnął. Gardenia w
klapie przywiędła. Mimo to stał wyprostowany i pewny siebie, ufny do samego końca.
Inni coraz częściej wykręcali szyje, patrząc w kierunku wejścia do nawy. Przyłapał kole-
gów na wymianie zagadkowych spojrzeń. Speszyło go to, a zarazem rozzłościło. Co so-
bie właściwie myśleli? I nagle ten okropny, skręcający wnętrzności moment, kiedy
wszystko zrozumiał.
Poczuł na sobie zaniepokojony wzrok Amber i uświadomił sobie, że zaciska dłonie
w pięści. Z wysiłkiem powrócił do rzeczywistości. Amber nie musi wiedzieć, że został
boleśnie wystrychnięty na dudka. %7łe zrobił z siebie idiotę, ponieważ zaufał kobiecie. Nie
on pierwszy zresztą i nie ostatni. Widok kościoła przywołał te okropne wspomnienia, ale
to przecież przeszłość. Przyszli do restauracji na kolację, to wszystko.
- Guy? - Amber miała zatroskaną minę. - Czy wszystko w porządku? Tak nagle
sposępniałeś.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]