[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podeszła do zbója i pochyliła się nad nim, tak że z bliska widział płomienistą magię w jej oczach.
Słyszę płatki śniegu opadające na drzewa, szum wichru wokół grani Mnicha, oddech misia w
gawrze i nocny okrzyk sowy, gdy spada z nieba na zajęcze grzbiety. Słyszę przekleństwa kupca,
prowadzącego konie poprzez śniegowe zaspy, sny posługaczki z gospody, gdy śpi, kuląc się z
zimna pod przetartym kocem, i popiskiwania szczuraków, przyczajonych w bruzdzie, którzy
zagryzą kupca, zanim dojedzie do karczmy. To także słyszę. Skłoniła głowę na ramię i w
jednej chwili znów stała się znów pomarszczoną starowiną z dwoma krzywymi zębami i
haczykowatym nosem. Czemu się mnie nie boisz?
Bo się nie staracie szorstko odparł Waligóra. Powiadam, czysta fuszerka. Dwa zęby
jednym razem, a potem znowu cztery, paznokcie żółte, czarniawe, raz chyba siny się trafił. Nos
nawet wam się zmienia, to wydłuża, to skraca. A na dodatek ta koza, co po obejściu łazi!
Pociągnął ją na łoże i przygarnął niezgrabnie. Bawicie się w wiejską wiedzmę, to wam nie
przeszkadzam. Ale jak tu się bać?
Babunia roześmiała się. Przez łzy.
I nie mówili więcej.
Kiedy ocknęła się rano, grasant siedział na stołku w swojej skórzanej kapocie, obok położył
tobołek
Dlaczego? Wiedzma uniosła się na łokciu.
Sam nie wiem! Kopnął jabłkową obierzynę, aż myszy pod ścianami rozpierzchły się,
popiskując. Sam, psiakrew, nie wiem! Wiecie, jest w moich stronach powiastka taka
zaczął pod naglącym spojrzeniem Babuni. O zbójcy, co się grasantką na gościńcu trudził, póki
go wiedzma straszna w jasyr nie pojmała. Kiedy byłem berbeć, to mnie jego losem niewiasty
straszyły. Będziesz jako Kierełko, to cię wiedzma zabierze, tak mi babka mówiła, i w kozła
sprośnego zamieni, i będzie pod czarem trzymać, póki nie zechce zarżnąć i na skórę wyprawić.
Ale to nie dlatego! Poderwał się i zaczął chodzić po izbie.
Nie trzymam cię pod szarmem powiedziała cicho wiedzma.
A trzeba było trzymać! Waligóra kopnął stołek. Trza było uczarować, blekotu
jakiego zadać! Cobym nie myślał!
Szarpnięta wichrem okiennica otwarła się z trzaskiem, wpuszczając kłęby śniegu. %7ładne z
nich nie spojrzało w jej stronę.
Ja nie chciałem baśni odezwał się wreszcie rabuś. A tutaj w każdym kącie otwierają
się ścieżki prosto w bajkę, w legendę. Prosto w zatracenie. A mnie ciepła pierzyna, żur tłusty,
barszcz, polewka, nie wasze baśnie potrzebne. Ja nie jestem Vadiloned, ja was nie zatrzymam.
Umknął w bok spojrzeniem i podniósł z ziemi tobołek. Bywajcie zdrowi.
Zamknął za sobą drzwi pobielonej śniegiem izby. Bardzo cicho.
On też mnie nie zatrzymał wyszeptała wiedzma.
W górze huczał wicher.
Kot Wiedzmy
Kot Wiedzmy z lubością wygrzewała się w wiosennym słonku na brzozowych polanach,
narąbanych onegdaj przez wioskowego głupka i ułożonych w zgrabny stosik za tylną ścianą
drewutni. Drwa na opał były jednym ze zwyczajowych serwitutów Babuni Jagódki i wieśniacy
nie pozwalali sobie w tym względzie na żadną opieszałość, zziębnięta wiedzma stawała się
bowiem nader popędliwa i potrafiła zesłać mszyce na kapustę albo paskudne liszaje, nim jeszcze
żar na palenisku ostygł na dobre. Jednak Kot Wiedzmy bardziej ceniła sobie świeżą śmietankę,
która cudownym sposobem pojawiała się przed brzaskiem na przyzbie w czyściutkim skopku.
Tutaj Kot Wiedzmy oblizała się na wspomnienie kremowej pyszności, wzbudzając nie lada
popłoch wśród podwórzowego ptactwa. Stadko kurek pierzchło ze ścieżki z donośnym
gdakaniem, kogut zaś o cokolwiek wyskubanym ogonie (Babunia czasem potrzebowała czarnego
pierza do rozmaitych czarownych receptur) podfrunął na szczyt gumna i począł nieobowiązująco
skubać dziobem pióra.
Kot Wiedzmy nawet nie drgnęła. Szczękanie zębami na ptactwo było poniżej jej godności,
szczególnie że ostatnimi czasy Babunia zrobiła się okrutnie popędliwa i oblała Kota Wiedzmy
wodą ze studni za zaduszenie gęsi. A Kot Wiedzmy bardzo nie lubiła wody, postanowiła więc
trzymać się z daleka od domowego drobiu, póki Babunia nie popadnie w przychylniejszy nastrój.
Zresztą zawsze mogła się wybrać w gościnę do wioski. Z lubością wspomniała sobie gromadkę
zdziczałych zielononóżek, co wciąż gniezdziły się w ruinach folwarku władyki, cudem
uniknąwszy garnków wygłodzonego chłopstwa. Na razie jednak zwinęła się ciaśniej i z gracją
ułożyła pyszczek na tylnej łapie. Po zmierzchu wioska wydawała się jej o wiele ciekawsza, a i
wieśniacy wrzeszczeli donośniej, kiedy skakała im znienacka na karki z gałęzi przydrożnych
gruszy. A najgłośniej darła się piegowata dojarka, która co rano przychodziła do obejścia Babuni
Jagódki ze skopkiem śmietanki.
Co tu dużo kryć, Kot Wiedzmy była zwierzątkiem dorodnym i obdarzonym łajdacką
fizjonomią. Z daleka wyglądała jak kłąb skołtunionego ryżego futra coś w rodzaju mocno
wyświechtanych resztek starej kozlej skóry, którą od lat wymiatano brudy z kątów chaty. Kiedy
człek jednak podszedł bliżej, w owym kłębie futra otwierało się dwoje wściekłych,
czerwonawych ślepi, a pojedyncze fuknięcie potrafiło osadzić intruza w pół kroku. Nie, Kot
[ Pobierz całość w formacie PDF ]