[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaryli butem. U nas na taki Nissebjerg" miejscowi mówiliby co najwyżej pagórek wedle
drogi", póki nie rozjezdziłyby go traktory.
Z otaczającego Zwiątynię tarasu rozciągał się jednak piękny widok na morze. Wysokie
fale rozbijały się o skały, szumiąc i wypełniając powietrze miliardami słonych kropelek. Jako
rodowity Słowak nie byłem przyzwyczajony do morza ani do tego, że słońce znajduje się tak
nisko nad horyzontem. Nadawało falom złocistego blasku i wręcz oślepiało. Potem weszliśmy
do Zwiątyni.
Zewnętrzną fasadę budynku tworzyła secesyjna szklarnia - biała konstrukcja z kutego,
zdobionego ornamentami metalu podtrzymująca ogromne szklane płyty. W środku rosły
dziesiątki gatunków egzotycznych drzew wznoszących się aż do szczytu kopuły. Za gęstą
siecią gałązek zobaczyłem sześciokątną nawę Zwiątyni. Bezsprzecznie liczyła sobie o wiele
więcej lat niż szklarnia. Na brzegach nawy znajdowało się kilka mniejszych komnat
oddzielonych zasłonami lub wąskimi ściankami. Pośrodku drewnianej podłogi czerniał
szeroki na dobrych dziesięć metrów okrągły szyb wydrążony w skale. W głąb urwiska
prowadziły kręcone schody. Zeszliśmy po nich na szeroki taras wiszący tuż pod sufitem
ogromnej kawerny. W hollywoodzkich horrorach byłby z pewnością miejscem krwawych
rytuałów.
Jednak nie skojarzył mi się z ostatnim snem. Ogarnęło mnie uczucie podobne do tego na
szczycie Balwankewu - szacunek do majestatu i świętości. Dziwne drżenie jak po
przekroczeniu progu gotyckiego kościoła. Podziw dla kamiennych słupów i ogromnego
łukowego sklepienia. Poczucie obecności sił przekraczających granice zwykłej
rzeczywistości. Poczucie bliskości intensywnej, magicznej sfery otaczającej niewidzialne
drzwi do innego świata...
Zeszliśmy po stopniach na dno groty. Było sztucznie wyrównane i wybrukowane, a na
jego środku zobaczyłem nieruchome jeziorko nawodnione zapewne przez podziemny
strumień. Brzegi łączył drewniany mostek - wąski na obu krańcach, ale rozszerzający się
pośrodku. Daniela ruszyła na jego drugą stronę, a ja za nią.
Nigdzie nie dostrzegłem przełącznika światła ani niczego mającego związek z
elektrycznością. Na ścianach wisiały tylko stare, zakurzone lampiony i latarnie, a niedaleko
nich parę glinianych naczyń i dwanaście obrzędowych płaszczy. Powietrze było nasiąknięte
ostrym dymem unoszącym się z kadzideł i wonnych świec. Rozpoznałem zapach, który
wczoraj poczułem od Imricha. Stłumiony dzwięk uderzających o skały fal wytwarzał
zwielokrotnione echo.
Nie od razu dostrzegłem samotną dziewczynę odzianą w zielone szaty. Siedziała na
sienniku skryta w cieniu groty. Daniela o coś ją zapytała, ale drobne stworzonko zamiast
odpowiedzi tylko przecząco kiwnęło głową i ze smutkiem opuściło wzrok. Moja towarzyszka
tylko westchnęła, z głową w dłoniach oparła się o poręcz i utkwiła wzrok w ciemnej toni
jeziorka.
- To tu przychodzą niksy? - szepnąłem. Dziewczyna obróciła się. Przez chwilę patrzyła
na mnie nieprzytomnym wzrokiem, jakbym był przezroczysty.
- Masz ochotę na herbatę? - zapytała, tłumiąc smutek.
* * *
- Jeszcze niedawno jeziorko było pełne morskich nimf - odpowiedziała na moje pytanie
Daniela, gdy wyszliśmy z powrotem na taras na brzegu urwiska.
Pomogłem jej przesunąć stojący z brzegu tarasu stół i usiedliśmy na białych krzesłach.
Kapłanka przyniosła nam imbryk z herbatą.
- Pojawiały się o świcie i po zmroku - dodała Daniela. - Każdego dnia. Do zeszłego
piątku.
- Do zeszłego piątku? - zdziwiłem się. - Coś się stało?
Dziewczyna posłodziła herbatę.
- Nimfy pierwszy raz od wielu lat nie odwiedziły Zwiątyni. Nie pojawiły się ani rano, ani
wieczorem. Jedna z kapłanek tuż przed zmrokiem z tego właśnie tarasu zauważyła, jak kilka z
nich pływa chaotycznie koło urwiska, ale żadna astralna istota nie weszła do jaskini.
Zaniepokoiłyśmy się, jednak nie na tyle, by nie uznać tego za, hm..., tymczasową sytuację.
Niestety w sobotę niksy... - urwała jakby z przerażeniem - niksy nie pojawiły się nawet w
okolicznych wodach. Bały się zbliżyć do Zwiątyni. Same wyczułyśmy coś destrukcyjnego...
coś obcego w powietrzu, zwłaszcza na dole, we wnętrzu kawerny. Ale kapłanki mają
ograniczone zdolności, więc nie byłyśmy w stanie stwierdzić, co się właściwie stało.
- Dziwne. Naprawdę to był pierwszy taki przypadek?
- Mhm. Nikt z nas nie pamięta, żeby w przeciągu stu lat zdarzyło się coś podobnego.
- Co zrobiłyście?
- Poprosiłyśmy o pomoc stryja - kontynuowała, bezskutecznie próbując poprawić
zburzoną wiatrem fryzurę. - Imrich zaraz po przyjściu do Zwiątyni wyczuł proste, ale silne
zaklęcie broniące dostępu do świętego miejsca wszystkim rodzajom żywiołaków. Zagadka
została rozwiązana, jednak odkrycie stryja trochę nas zaskoczyło i zaniepokoiło. Chcę, żebyś
mnie dobrze zrozumiał: Zwiątynia jest idealnie chroniona. Kapłanki stoją na straży we dnie i
w nocy. Istnieje mała szansa, żeby ktoś obcy niepostrzeżenie zakradł się do środka. Mimo to
nasza łączność z astralnym światem prawie została przerwana. Stryjkowi nie sprawiło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]