[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ulubioną bohaterką z lat dziecinnych - powtórzyłam w
myślach podziękowanie za to, że zawsze przed nami istnieje
droga, na której może zdarzyć się zakręt. A za zakrętem... No
cóż, czeka tam pewnie dużo wyzwań, łez i śmiechu. I na
pewno odrobina szczęścia, bo przecież każdy, kto stanął przed
takim zakrętem, wie, że żaden porządny zakręt bez niej nie
mógłby się obejść.
Niezauważalnie przyszło lato. Rok szkolny się zakończył i
nieuchronnie zbliżało się otwarcie pensjonatu. Strona
internetowa była już dawno gotowa, czekała na aktywację.
Zaproszenia na party w ogrodzie z okazji otwarcia miałam już
zaprojektowane, wystarczyło je tylko uzupełnić i
wydrukować. I tu stanęłam przed ogromnym problemem, bo
zupełnie nie miałam pomysłu, jak mój pensjonat ma się
nazywać. Z tego też powodu nie mogłam zamówić szyldu nad
bramę ani aktywować strony internetowej. Cała rodzina
głowiła się nad tym od dobrych kilkunastu dni i nic nie
mogliśmy wymyślić. W końcu zdesperowana stwierdziłam, że
nazwę go U Mai, U Marysi albo jakoś równie nowatorsko. I
gdy już zupełnie straciłam wiarę w kreatywność swojego
umysłu, nazwa się znalazła. Po prostu pomyślała mi się i od
razu wiedziałam, że to jest to.
Siedziałam wieczorem na werandzie, zmęczona do
nieprzytomności szorowaniem łazienek na piętrze (ostatnie
przygotowania na przyjęcie gości), zniechęcona po nieudanej
próbie rozmowy z ojcem na temat mamy - taką rozmowę
usiłowałam przeprowadzić już któryś raz, zawsze z
jednakowym skutkiem. Tata jak zwykle stwierdził, że nic
złego się nie dzieje, że wszystko jest pod kontrolą, a mama
przyjedzie na otwarcie pensjonatu, może nawet wcześniej, i na
pewno wtedy już się nie rozstaną. Brzmiało to z jednej strony
dość wiarygodnie, z drugiej natomiast wydawało mi się
dziwne, że mama ani razu nas nie odwiedziła, trudno się z nią
dogadać przez telefon i notorycznie kłamie. Tata na moje
argumenty tylko łagodnie się uśmiechał, machał ręką i zalecał
cierpliwość. A ja zaczynałam mieć tego dość i obiecałam
sobie, że jeżeli mama nie zjawi się u nas z własnej woli,
zasymuluję chorobę, żeby ją tu ściągnąć i wtedy po prostu
zmuszę ich oboje do wyjaśnienia sytuacji. W końcu mam
prawo widzieć, co się dzieje pomiędzy moimi własnymi
rodzicami.
Po tym postanowieniu zamknęłam oczy, zasłuchałam się
w muzykę koników polnych i rechotanie żab z pobliskiego
stawu. Z niedowierzaniem uprzytomniłam sobie, że rok temu
nie miałam pojęcia o istnieniu tego miejsca, które zauroczyło
mnie bez reszty. Tu czułam się u siebie, znalazłam przyjaciół i
własny kawałek świata. Moja przyszłość miała upłynąć
właśnie tu, wśród gór i ich mieszkańców. Malownicze po
prostu mnie zaczarowało. Chociaż może bardziej urzekło? W
zastanowieniu zmarszczyłam nos, bo to nadal nie było to
słowo, które w pełni oddałoby moje odczucia. I właśnie wtedy
spłynęło na mnie olśnienie. To była wspaniała nazwa dla
mojego pensjonatu! Zerwałam się z fotela i pognałam do
telefonu, żeby podzielić się informacją z facetem od strony.
- No to może pan już uzupełnić - stwierdziłam, podając
mu nazwę. - Ale aktywuje pan dopiero za tydzień, dobrze? Po
otwarciu i odsłonięciu szyldu.
Następnego dnia pojechałam do sąsiedniej wioski, w
której, jak powiedziała mi Waleria, był warsztat kowalski.
Rzeczywiście był. Kowalstwo artystyczne i liternictwo" -
głosiła tablica z fikuśnie wykutych liter. Tego mi było trzeba.
W środku pracował brodaty wielki facet i jego mniejsza
bezbroda kopia.
- Witam, potrzebna mi tablica nad bramę - powiedziałam.
- Ale nie wiem, jak panu wytłumaczyć, o co mi chodzi -
dodałam, z zachwytem przyglądając się wiszącym na ścianach
kwietnikom, tabliczkom i fragmentom ogrodzeń.
- A to akurat bez problemu da się załatwić - mruknął
facet, wycierając wielkie jak bochny chleba dłonie w czysty
ręcznik. - Szymon, przynieś wzornik! - krzyknął w stronę
swojej bezbrodej kopii i gestem wskazał mi krzesełko.
Po chwili oglądałam zdjęcia liter i obrazków zrobionych z
niesamowitą precyzją i fantazją. W końcu wybrałam dość
prosty wzór, zapisałam nazwę na kartce i podałam ją
kowalowi.
- Uda się to zrobić w ciągu pięciu dni? - zapytałam,
patrząc olbrzymowi w oczy błękitne jak bławatki.
- A co ma się nie udać? - Brodacz wzruszył ramionami. -
Niech pani przyjedzie w połowie następnego tygodnia. Szyld
będzie gotowy.
I rozpoczął się najbardziej pracowity tydzień w moim
życiu. Nigdy nie byłam tak zmęczona, ale i tak zadowolona.
Zresztą nie tylko ja. Wszyscy domownicy i moi przyjaciele
pracowali ciężko, przygotowując otwarcie pensjonatu. Co
więcej, zjawiła się też moja mama, która z tajemniczą miną
oznajmiła, że wszystko wyjaśnią mi z tatą podczas przyjęcia.
Nie wiedziałam, jak mam to interpretować, czy jest to coś tak
uroczystego, że potrzebuje odpowiedniej oprawy, czy raczej
złego i wolą mi to powiedzieć w towarzystwie, żebym nie
robiła scen. Tak czy inaczej musiałam uzbroić się w
cierpliwość. Poza tym rąk do pracy przybywało, bo poza moją
marnotrawną matką do domu wróciła Aucja z plikiem
pięknych zdjęć, sporą sumką na koncie i uroczym brunetem,
który rzeczywiście jak na nią patrzył, miał charakterystyczne
światełko w oczach. Nie tylko on. Pan Miodek ostatnimi czasy
również jakoś tak się rozjaśniał od środka, gdy spoglądał na
Jagodę, a ona z kolei ni z tego, ni z owego zainteresowała się
ulami, pszczołami i ogrodnictwem. Biorąc pod uwagę, że do
tej pory moja przyjaciółka na widok byle jakiego owada
wstrząsała się ze wstrętem, a rośliny dostrzegała wyłącznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]