[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siadać! No dodał, ciągle zwrócony do mnie, pełnoletność mamy już w kieszeni, a
kontrakt leży u mnie gotowy do podpisu. Pan dobrodziej sprzedajesz Milowce panu
Klonowskiemu za . złr., z których go oraz kwitujesz, a resztę pożyczoną
panu za czasu małoletności, to jest . zł., pozwalasz pan dobrodziej
intabulować na Strohiczynie, na co podpiszemy osobny konsens tabularny. Natomiat
pan Klonowski zwraca panu dobrodziejowi weksle, nabyte od Ebermana i od
Natansona, jakoteż popłacone rachunki z hotelów w Wiesbaden W Spaa i w Hamburgu,
i ręczy słowem honoru, że nie wspomni nigdy o owych... nielegalnych podpisach..
pod warunkiem...
Szanowny mecenas mówił szybko i przenikającym, piskliwym głosem, podczas gdy p.
Klonowski robił daremne usiłowania, aby go powstrzymać w zapale. Widocznie brał
mię za kogo innego, i widocznie p. Klonowski miał więcej pupilów, oprócz mnie
jednego. Jeżeli są wujaszkowie całego świata, i drużbowie całego świata, i
sekundanci całego świata dlaczegożby nie miał istnieć także opiekun całego
świata? Dowiedziałem się tedy nie chcąc, że są tacy opiekunowie, i że mają
pupilów którym wyrabiają przed czasem pełnoletność, kupując ich majątki za
weksle z nielegalnemi podpisami...
P. Klonowski stopniowo wpadł był w ambaras, w niecierpliwość i w gniew,
nareszcie zerwał się., potrząsł p. Opryszkiewicza silnie za rękę, i zawołał:
Ależ do kroćset... mecenasie, to nie jest Ponmlski ale Moulard mecenas masz
chyba słuch jeszcze krótszy od wzroku!...
A... a... przecież wyraznie zdawało mi się, że pan dobrodziej mówisz:
Pomulski.
Mówiłem: pan Moulard, a nie Pomulski! Ale mniejsza o to proszę mecenasa na
słówko!
To rzekłszy, opiekun mój wyprowadził p. Opryszkiewicza do pierwszego pokoju, i
obserwując mię ciągle przez drzwi, mówił z nim długo, poczem pożegnał się i
wyszedł.
Bardzo mi miło powitać w moim domu tak dystyngowanego kawalera, odezwał się do
ranie p. Opryszkiewicz, wracajÄ…c z konferencji z p. Klonowskim. Pozwoli pan,
abym pana zapoznał z mojemi córkami?
Co tu czynić? Skoczyć przez okno do ogrodu, a potem na ulicę, czy wywrócić
szanownego mecenasa i wybiedz drzwiami? Wszystko to da się łatwiej powiedzieć
lub pomyśleć, niż zrobić. Nadto, mecenas trzymał mię silnie za rękę i popychał
mię raczej, niż prowadził,. do dalszych swoich apartamentów, nie czekając
odpowiedzi z mojej: strony. Weszliśmy tedy do drugiego salonu, gdzie zastaliśmy
dwie panny, zajęte krosienkami. Nie wiem, czy były w istocie ładne, bo nie
widziałem ich nigdy pózniej, a w wieku, w którym byłem, cała płeć piękna od lat
piętnastu do czterdziestu wydaje nam się piękną w istocie, albo wydawała nam się
tak przynajmniej za moich czasów, teraz zaś młodzieńcy mają już ponoś gust
wybredniejszy. Zresztą, nie przypatrywałem się wcale córkom szanownego mecenasa.
Milciu, GieÅ„ciu, przedstawiam wam tu pana... pana... Mül-
lera, kuzyna i pupila mego szanownego klienta, hrabi Klonowskiego Starajcie siÄ™,
aby się nie znudził w waszem towarzystwie, ja wrócę natychmiast.
Ukłoniłem się damom zimno i sztywnie, jakby tego nie mógł był wykonać lepiej
prawdziwy kuzya prawdziwego hrabiego. Damy powstały, skłoniły się ceremonialnie
i prosiły, bym usiadł. Nie miałem najmniejszej ochoty do tego ale cóż było
robić. Na kominku zegar wskazywał, że było już blisko czwartej po południu,
wieczorem mieliśmy odjeżdżać kiedyż znajdę czas, aby być u państwa
Wielogrodzkich!
Pan... z daleka przybywa? zapytała panna Milcia.
Nie, pani. Przerwa pół minuty w rozmowie.
Mamy nieznośne upały, skonstatowała panna Gieńcia.
Tak, pani. Znowu pół minuty straconej. Boże, co tu począć! Niepotrzebnie
wymagał odemnie p. Klonowski słowa honoru, że się nie zakocham, zbierało mi się
więcej na płacz, niż na miłość. Wtem, z salonu, do którego wrócił był p.
Opryszkiewicz, dało się słyszeć donośne chrapanie. Domyśliłem się, że mecenas,
oddawszy mię pod straż swoich córek, usnął, marząc o kontrakcie kupna i
sprzedaży? Milówki i o konsensie tabularnym na Strohiezyn. Myśl genjalna
przyszła mi do głowy. Wstałem, skłoniłem się równie niegrzecznie jak przy
wejściu, i rzekłem:
Panie pozwolą... bym miał jeszcze nieraz przyjemność...
Gieńcia i Milcia spojrzały po sobie, i zapewne długo jeszcze w niemem
zadziwieniu patrzały jedna na drugą, ale ja tego nie widziałem, bo w jednem oka
mgnieniu byłem za drzwiami. Na palcach; minąłem mecenasa, który nie przebudził
się na szczęście, w kancelarjach skłoniłem się protekcjonalnie dependentom, i
wyszedłem na ulicę. Tu dopiero odetchnąłem i szybkim krokiem puściłem się ku
mieszkaniu państwa "Wielogrodzkich, zadziwiając cały %7łarnów moim pośpiechem i
uśmiechem na mojej twarzy, śmiałem się z wrażenia, jakie musiałem zrobić na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]