[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nierzy, którzy uszli z klęski pod Alkawą, zdawało się wynikać, że tajemnicza zła
moc kilkakrotnie wybiegała w głąb Armektu i cofała się szybko. Rawat pró-
bował połączyć wszystkie wiadomości, jakie miał na ten temat, w jakąś całość
trzymającą się kupy. Wyobrażał sobie długi i szeroki, zaokrąglony jęzor. . . Coś
takiego kilkakrotnie wysuwało się naprzód, sięgając coraz dalej, i cofało. Tylko
Alkawa stale leżała w obrębie jęzora, od chwili, gdy się pojawił. Nawet, gdy ucie-
kał, zostawała w jego zasięgu, przy wierzchołku. . . Stąd nieprzemyślane, prawie
paniczne decyzje; stąd bezprzykładna klęska pózniej. . . Erwa stale znajdowała się
poza obrębem jęzora, choć gdy wybiegał naprzód, jego tylna, szeroka część, była
blisko, bardzo blisko. . . Ambegen coś o tym wiedział. Rozmawiając z Rawatem
mówił, że płynąc do Alkawy mieli czarne dni . Zła aura dawała się wyczuć już
po przebyciu rzeką paru mil. I nie pozostała bez wpływu na decyzje komendan-
ta Erwy; dowodzący w bitwie prawym skrzydłem Ambegen wyrzucał sobie, że
choć słusznie wycofał zagrożonych okrążeniem żołnierzy, to mógł pózniej podjąć
znacznie szersze działania, obliczone na zebranie wstrząśniętych, rozproszonych
niedobitków. Wstrząśniętych nie tylko z powodu klęski. Po bitwie, wysunięty da-
leko jęzor, jakby nasycony porażką legionistów już się nie cofnął. . . Cała linia
graniczna, oddzielająca obwody Erwy i Alkawy, aż po skraj prywatnych ziem, le-
żących dalej na południe, objęta została przez coś niewidzialnego, ale tym bardziej
wrogiego i ponurego. Przepadła czwarta część obwodu Erwy i piąta część Alka-
97
wy. . . W odwrocie oddziały Ambegena poszarpano, wreszcie prawie doszczętnie
zniesiono pod samą palisadą opuszczonej Erwy, ku której przebijał się z rozpa-
czą i determinacją. A wtedy zostawiono niedobitków w spokoju, darowując im
nienaruszoną, choć splądrowaną stanicę. . . Dopiero teraz, po trzech miesiącach
wypełnionych przedziwnymi snami, Rawat dokładnie pojmował, dlaczego tak się
stało.
Przez dobry miesiąc, na początku jesieni, skupieni w Erwie żołnierze co i rusz
brali cięgi. Alerom nie zależało na zdobyciu stanicy ale nie chcieli również, by
jej garnizon zbytnio wzrósł w siłę. Gdy tylko nadeszły jakieś większe posiłki, wy-
ciągano je w pole przy użyciu znacznych sił. Zaniechano tego dopiero, gdy coraz
liczniej zaczęły napływać sfory Złotych Plemion. . . I nie był to przypadek. Srebr-
ni Alerowie zostawili Erwę na straży swojej zachodniej flanki do zrozumienia
tego nie trzeba było nawet snów Rawata. Pilnując wiosek, legioniści, chcąc nie
chcąc musieli bić się ze złotymi. Lub siedzieć w stanicy, o chłodzie i głodzie,
biernie patrząc na to, co się wyprawia z ich krajem.
Ale o co właściwie chodziło nikt nie wiedział. Choć krążyły jakieś do-
mniemania, na temat przesunięcia się alerskiej granicy. I teraz ten list z Toru. . .
W komendanturze Okręgów Wschodnich Pogranicza udawali, że wiedzą coś wię-
cej niż w Erwie.
A może naprawdę wiedzieli. . . Niedługo po powrocie pierwszych, wysłanych
z wieściami do Toru gońców, do stanicy przysłano bardzo specjalny oddział żoł-
nierzy: siedmiu kocich zwiadowców. Okazało się zaraz, że koty nawet nie zauwa-
żają, iż w obrębie jęzora cokolwiek się zmieniło! Tam, gdzie żołnierze z byle
powodu upadali na duchu, zasypiali na warcie, lenili się koty chodziły jak
wszędzie. Prawda, że zawsze pozostawały obojętne na wpływ czarnych dni
o czym Rawat wiedział, mając w stanicy Dorlota. W ten sposób Erwa zyskała
siedmiu bezcennych żołnierzy, penetrujących wnętrze jęzora. Po pewnym czasie
dołączył ósmy Dorlot. Kocur ciężko odchorował swą służbę pod Rawatem, ale
gdy nastąpiło przesilenie, z iście kocią żywotnością, w niebywałym tempie odzy-
skał zdrowie i werwę. Rawat wkrótce zrobił go dowódcą kociego oddziału. Dzięki
wypadom zuchwałej, bezczelnej bandy zwiadowców, potwierdziło się mnóstwo
wiadomości, które wcześniej uzyskał. . . dzięki snom. Właśnie snom. Dorlot nie
miał słuszności, lekceważąc wiedzę komendanta, choć wiedza ta pochodziła z tak
niezwykłego zródła.
Wierzchołek jęzora znajdował się dokładnie tam, gdzie rozkopane przez Ale-
rów wzgórze potwierdzili to konni łucznicy, bo akurat określenie granic ję-
zora przekraczało możliwości kotów. Ale to dzięki ósemce małych zwiadowców
Rawat dowiedział się, co kryło wzgórze: gigantyczny posąg siedzącej na podkur-
czonych łapach poczwary. Sylwetka była zniekształcona, potworna, Dorlot opo-
wiadał, że łapy czy też nogi były różnej długości i grubości, również płaski
łeb, przywodzący na myśl trochę głowę węża, trochę jaszczurki, a trochę ropuchy,
98
z każdej strony miał kształt nieco inny. . . Dowiedział się też Rawat, że na zajętym
przez obcą moc terenie rozegrało się już kilka dużych bitew srebrnych ze złotymi.
Wszystkie zwycięskie dla srebrnych.
Komendant Erwy miał pewność, że tam, daleko, na starym alerskim tery-
torium, działo się akurat odwrotnie. I wiedział, dlaczego. Dzięki snom. Tym
snom, które nawiedzały nielicznych ludzi, patrzących kiedyś na wyłaniający się
ze wzgórza łeb alerskiej poczwary. . .
Lodowaty podmuch wtargnął do izby przez dziurawe okno, przeszywając set-
nika dreszczem. Znów poprawił kożuszek, mimo woli wybiegając myślą ku grup-
ce jezdzców, którzy teraz, pośród śnieżnej zamieci, marzyli nie o całym oknie,
lecz jakimkolwiek schronieniu. . .
Czwarty list, wciąż nie rozpieczętowany, leżał na brzegu stołu. Prywatny list.
Rawat odłożył go na bok nie dlatego, by nacieszyć się jego treścią, gdy przyjdzie
odpowiednia chwila. Przeciwnie. Poznał, bardzo wyraziste, a zarazem niezwykle
drobne, pismo na kopercie, choć widział je zaledwie dwa czy trzy razy w życiu.
Pismo kobiety. Ale nie żony. Ani nie kochanki (nigdy nie miał kochanki). Dostał
list od przyjaciółki domu. Nigdy do niego nie pisała i nie umiał zgadnąć, jaki miała
powód, by uczynić to teraz. Bał się dociekać. To nie mogły być dobre nowiny.
Wolał siedzieć i rozmyślać o Alerach, byle jak najdalej odsunąć od siebie chwilę,
gdy wreszcie przełamie pieczęć i dowie się. . . czegoś niedobrego. Był pewien.
Ostrożnie wziął list do ręki.
Jego Godność D.L.Rawat. . .
Drogi,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]