[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko on usłyszał jej słowa:
- Pozory często mylą.
Za pozwanymi cieszącymi się ze zwycięstwa stał niezde
cydowany sir Ratcliffe, który wysłuchał ogłoszenia wyroku
z wisielczÄ… minÄ….
Podszedł do niego sir Halbert i powiedział, już bez galante
rii, która obowiązywała go, póki sprawa nie była przegrana:
- Mam jeszcze dobrą radę. Zdaje się, że przed budynkiem
czeka na pana policja z nakazem aresztowania w zupełnie innej
sprawie. Na pańskim miejscu poczekałbym kilka minut w są
dzie, żeby tłum na ulicy trochę się przerzedził.
Sir Ratcliffe skinął głową i próbował podać rękę swojemu
adwokatowi, ten jej jednak nie przyjÄ…Å‚. A sir Ratcliffe'owi do
skwierała świadomość, że otaczający go ludzie gapią się na nie
go, część wrogo, część z zaciekawieniem. Nieistotne było, co
o jego winie sądzi galeria ani czy policja chce go aresztować.
Decyzja przysięgłych oznaczała, że jego życie się skończyło,
nawet jeśli wymiar sprawiedliwości nie ukarze go za zbrodnie.
Był przeklęty, wszystko jedno, czy w więzieniu, czy na wolno
ści. Nawet jeśli uda mu się uniknąć szubienicy, nie uniknie ruiny
towarzyskiej i finansowej.
Na schodach przed gmachem sądu Cobie rozejrzał się wokół:
- Gdzie się podział Hendrick? Chcę mu podziękować. Ura
tował i mnie, i nas wszystkich.
- Zwięte słowa - przyznał Kenilworth. - A ty zniszczy
łeś sir Ratcliffe'a. Reszta z nas zrobiła, niestety, żałosne wra
żenie.
- Pan Van Deusen ucałował mnie zaraz po werdykcie przy
sięgłych i powiedział, że ma ważną sprawę do załatwienia, więc
musi natychmiast wyjść. Prosił mnie, żebym przekazała wam
wszystkim gratulacje - pospieszyła z wyjaśnieniami Dinah.
Sir Ratcliffe ukazał się w drzwiach sądu. Widział Walkera
z umundurowanymi konstablami czekajÄ…cych na niego u pod
nóża schodów i wiedział, że w ten sposób dopełnia się wisząca
nad nim klątwa. Nikt z otoczenia Kenilwortha nie zwrócił jed-
nak na niego uwagi, póki sir Ratcliffe głośno nie zawołał Co
biego.
- Ej, Grant! Spójrz no tutaj.
Cobie odwrócił się i ujrzał swego wroga z pistoletem w dło
ni i wyrazem skrajnej nienawiści na twarzy.
- Do diabła, Grant! - krzyknął Heneage. - Zniszczyłeś
mnie, ale tego nie przeżyjesz!
Strzał padł z odległości zaledwie kilku kroków. Cobie zato
czył się do tyłu i osunął do stóp przerażonej Dinah, która
przerazliwie krzyczÄ…c jego imiÄ™, natychmiast przy nim przy
klękła. Tymczasem huknął drugi strzał.
Sir Ratcliffe stracił równowagę i legł martwy przed drzwia
mi, którymi przed chwilą wyszedł z sądu.
Skąd padł drugi strzał, tego nikt nie wiedział.
Rozpętało się pandemonium. Ludzie krzyczeli i pierzchali
w popłochu, obawiając się następnych strzałów.
Walker wbiegł na schody, krzycząc na Batesa, żeby zajął się
sir Ratcliffe'em, i na Alcotta, żeby szukał człowieka, który
strzelił do Heneage'a. Sam opadł na kolana obok pana Dilleya
z nadzieją podzielaną przez Dinah, że jakaś magiczna sztuczka
jeszcze może Cobiemu pomóc.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Rozmawiał z Dinah. Ktoś go zawołał, a gdy się odwrócił, po
czuł silne uderzenie.
Zwiat rozsypał się na drobne kawałki i znikł, a on wzniósł
się wysoko na skrzydłach, wolny jak nigdy, i dalej zmierzał ku
złocistemu światłu w górze, ku słonecznej kuli.
W pewnej chwili zerknął w dół. Daleko, bardzo daleko zo
baczył brudny chodnik przed gmachem sądu, a na nim doczesne
ciało Jacobusa Granta. Klęczała przy nim kobieta, a obok niej
mężczyzna. Zaraz jednak znikli. Słońce... Za wszelką cenę
chciał go dosięgnąć. Nie wiedział już, kim ani czym był. Miał
wrażenie, że zawsze pragnął tego, co działo się teraz. Czuł się
absolutnie wolny, czegoś podobnego nigdy wcześniej nie do
świadczył.
Znajdował się coraz wyżej, światło przyciągało go z wielką
siłą. Wiedział, nie wiedząc, że po drugiej stronie znajdzie tych,
którzy odeszli przed nim, że odrodzeni i odmienieni czekają tam
na niego zarówno przyjaciele, jak i wrogowie.
Czas już nie istniał, miał poczucie, że jest tylko nieograni
czona przestrzeń i nieskończone światło. Tuż nad nim jarzyła
się wielka kula. Jeszcze jeden ruch skrzydeł i dostanie ją w swo
je ręce. Sięgnął w tę stronę, gotów zapomnieć o wszystkim.
W ostatniej chwili głośny dzwięk zakłócił jednak klarowną czy
stość nicości, którą miał objąć.
Ktoś go zawołał raz, drugi, trzeci. Po imieniu. Chciał zigno
rować to wołanie, ale nie mógł. Mimo że palcami prawie już
dotykał świetlistej kuli, jego imię wciąż rozbrzmiewało:
- Cobie, Cobie, Cobie...
Ten kobiecy głos przypominał mu, kim kiedyś był.
Desperacko pragnął dosięgnąć złocistej kuli, ale mu się nie
udało, zaczął spadać w ciemność. Słyszał głos sir Alana i grom
ki głos Hendricka przestrzegający: Ci, którzy w locie zanadto
zbliżają się do słońca, w końcu giną spopieleni".
A przecież chciał, by słońce go spopieliło. Znowu spróbował
wzlecieć, ale tylko spadał niczym Ikar. Ziemia była coraz bliżej.
Uniósł powieki i ujrzał Dinah szlochającą nad jego ciałem.
Widział też zasmuconą twarz Walkera. Tym razem, gdy zamknął
oczy, nie kierował się już ku słońcu, lecz zapadał w coraz głęb
szy mrok. Wrócił na ziemię.
- Jeszcze żyje. - Walker zwrócił się do Dinah. Był zbyt
wstrząśnięty, by ostrożniej formułować myśli. - Musimy
przewiezć go do domu.
Zszokowany Kenilworth odrętwiałymi wargami zdołał jedy
nie powiedzieć:
- Trzeba lekarza. Ja siÄ™ tym zajmÄ™, Dinah.
Rana Cobiego obficie krwawiła, co świadczyło o tym, że je
szcze kołacze się w nim życie. Walker, zanim podszedł do Di
nah, wysłał swoich ludzi na poszukiwanie człowieka, który
strzelił do sir Ratcliffe'a. W tłoku nie mieli jednak szans nikogo
znalezć, tym bardziej że nikt nie wiedział, z której strony padł
strzał.
Walker chciał spytać Dinah, gdzie jest pan Van Deusen, ale
w tej strasznej sytuacji nie mógł być zbyt natarczywy, by nie
narazić się na posądzenie o krańcową bezduszność. Jego same
go przejmowała trwoga, bo przecież chwilę wcześniej dwóch
ludzi padło od kul na londyńskiej ulicy.
Nadbiegł policyjny lekarz. Był akurat świadkiem w innej
sprawie i jakiś przedsiębiorczy konstabl natychmiast go spro
wadził. Lekarz stwierdził zgon sir Ratcliffe'a i zawyrokował, że
stan Cobiego jest krytyczny. Zaczął tamować krwawienie, aby
można było rannego przetransportować do domu.
Dinah podłożyła mężowi pod głowę futrzaną etolę. Nie mog
ła znieść widoku bladego, nieprzytomnego Cobiego leżącego na
zimnych płytach chodnika. Gdy w końcu odpowiedział na jej
nawoływania i otworzył oczy, miała nadzieję, że pozostanie
przytomny, prawie natychmiast jednak powieki znowu mu
opadły.
Teraz nie pozostawało jej nic innego, jak wsiąść do powozu
Kenilwortha i wrócić na Park Lane. Przed nimi jechał powóz,
w którym nieprzytomnemu Cobiemu towarzyszył lekarz. Przez
następne godziny Dinah wciąż szeptała do siebie jedno i to
samo:
- Dlaczego nie powiedziałam mu o dziecku? Teraz może już
nigdy się o nim nie dowiedzieć.
Hendrick Van Deusen szybko oddalał się alejką od miejsca,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]