[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomruk wodospadu. Bez względu na to, jak szczelnie próbowałaby okręcić
się kocem, stale było jej zimno. Gdy tylko udało się jej usnąć na chwilę, z2-
chmiast budziła się drżąc z chłodu. Spowił ich tuman mgły. Wierciła się z2-
okojnie dzwoniąc zębami. Brakowało jej poduszki, przydałby się drugi koc.
Noc dłużyła się bezlitośnie. Jej ruchy obudziły w końcu Whitewatera. z2-
chomiała, starając się powstrzymać dreszcze. Usłyszała, jak wzdycha.
Twoje zęby odezwał się z wyrzutem w głosie. Słychać je jak
kastaniety. Albo marakasy. Chodz tutaj pod mój koc.
Nie odpowiedziała niepewnie Josie. Nie chcę.
Owszem, chcesz. Chodz tutaj.
Wyciągnął ramię i przyciągnął ją do siebie tak szybko, że na chwilę z2-
ała oddychać. Ramię było nagie i ciepłe, podobnie jak jego szeroka pierś, do
której ją przycisnął. Sięgnął po jej koc, próbując inaczej ułożyć oba z2-
ycia i nagle znieruchomiał. W zimnej, perlistej mgle nie widziała jego spoj-
rzenia; czuła je raczej na sobie.
Jesteś w ubraniu powiedział zniżonym głosem.
No pewnie Josie trzęsła się mimo darowanego jej naturalnego ciepła.
Gdybym nie miała go na sobie, zamarzłabym na śmierć.
Już prawie zamarzłaś na śmierć dlatego, że go nie zdjęłaś. W ubraniu
się nie śpi. Wszyscy o tym wiedzą. Ubranie chłonie wilgoć. Zdejmuj to
wszystko i chodz tutaj.
Nie! zaprotestowała Josie, ale nie próbowała odpełznąć od jego
ciepłego ciała.
Nic ci nie zrobię w jego głosie usłyszała wyrzut i lekką drwinę.
Mówiłem ci już, że masz robić to, co ci każę i nie zadawać pytań. A teraz,
zanim dostaniesz zapalenia płuc, zrzuć z siebie ubranie, bo inaczej sam je z
ciebie ściągnę. Zdejmuj wszystko.
Jego niski głos brzmiał władczo. Nagle poczuła się zadowolona, że
okrywa ich kurtyna mgły.
Dobrze, już dobrze zgodziła się i zgrabnie wyślizgnęła z ubrania.
Daj to tutaj powiedział. Zabrał jej ubranie i gdzieś je odłożył.
Znowu zaczęła drżeć odkryta i narażona na chłód nocy. Wtedy zjawił
się ponownie obok niej i owinął ich szczelnie kocami. Ku swemu przera-
żeniu zorientowała się, że też jest zupełnie rozebrany. Jego ciało z2-
zywało ciepło jej ciału, grzejąc ją jak ukryte w głębi nocy słońce. Miał rację,
nago było o wiele cieplej niż w ubraniu. Whitewater przesunął się przyj-
mując bardziej opiekuńczą pozycję. Podłożył swoje umięśnione ramię pod
jej głowę jak poduszkę. Jego ciepły oddech owiewał jej szyję.
Teraz już śpij nakazał schrypniętym szeptem. Jego duża dłoń z2-
ęła po przyjacielsku na jej nagim biodrze.
Wyczerpana, ale nareszcie rozgrzana Josie, przytuliła się do niego.
Powieki opadały jej ze znużenia. Przygarnął ją do siebie bardziej intymnie.
Ach szepnął jej do ucha zrezygnowanym głosem co też mężczyzna
musi znosić w służbie pand swego kraju. Dobranoc, Josie.
Dobranoc, Whitewater westchnęła błogo, zbyt zmęczona, aby nadal
czuć skrępowanie intymną bliskością ich nagich ciał.
Nie wiedziała nawet, kiedy usnęła. Whitewater otoczył ją ramieniem i
patrzył w nieprzeniknioną mgłę przesłaniającą gwiazdy. Jego dziadek z2-
zył go wielu rzeczy, zdradził mu wiele sekretów ziemi i natury. Lecz nie dał
mu żadnych wskazówek, nie ostrzegł go, że może się zdarzyć i taka noc. Je-
śli duch starego człowieka wędruje teraz wśród gwiazd i patrzy w dół na
swojego wnuka, to co też on sobie myśli? Pocałował leżącą obok niego
kobietę w miejsce, gdzie szyja łączy się z ramieniem. Poczuł pod wargami
niewiarygodną gładkość jej skóry: jak ciepły, pachnący jedwab. Potem wes-
tchnął ciężko. I wreszcie usnął.
ROZDZIAA CZWARTY
Tiiti-po-uit zaśpiewał mały, czarno-biały ptaszek kiki. Josie budziła
się powoli. W półśnie czuła zapach kawy i smażonej ryby. Wreszcie ocknęła
się na dobre.
O Boże, jestem naga! Naciągnęła wyżej koc i przycisnęła go do piersi.
Usiadła, rozglądając się dookoła w oszołomieniu.
Dzień dobry uśmiechnął się szeroko na widok jej zakłopotanej miny
Whitewater. Klęczał przy maleńkim ognisku smażąc dwa duże pstrągi.
Dałem ci pospać trochę dłużej. Ale nie pozwól się rozpieszczać. Przed nami
wspinaczka.
Gdzie moje ubranie? spytała cienkim głosem.
Owinięte w twoją kurtkę odpowiedział spokojnie, wskazując
skórzane zawiniątko wciśnięte w rozwidlenie rosnącej obok karłowatej
sosny. Wy, rude, naprawdę potraficie się rumienić. Niesłychane. Istny
kameleon.
Czy ty... użyczasz ciepła swego ciała wszystkim swoim klientkom?
spytała ze złością, rumieniąc się jeszcze bardziej. Próbowała dosięgnąć
ubrania. Warto, byś wiedział, że absolutnie nic z tego nie wynika.
Postawił patelnię na pobliskim kamieniu, podniósł się i stanął nad nią.
Zdjął zawinięte w kurtkę ubranie i podał jej.
To specjalna usługa powiedział oschle. Zapłacisz za nią ekstra. I nie
martw się, wiem, że nic z tego nie wynika. Ubierz się i wstawaj. Chyba, że
wolisz przez cały dzień obnosić się ze swą nagością.
Josie wydał się on nagle niebezpiecznie wysoki, niebezpiecznie męski i
niebezpiecznie bliski.
Z niczym się nie obnoszę powiedziała, wślizgując się pod koce, by
włożyć ubranie. Czuła raczej, niż widziała, że gdzieś się oddalił.
A może byś tak wzięła prysznic pod wodospadem, zanim się
ubierzesz powiedział znad ogniska. Poprawia krążenie. Nie będę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]