[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wykończona zarówno nadmiarem obowiązków, jak i dręczącymi ją
wątpliwościami. Wciąż zastanawiała się, dlaczego Rob obwinia się o śmierć
żony. Musi to wyjaśnić...
Jego wyznanie wcale nie wpłynęło na jej uczucia. Nadal go kochała -
może nawet bardziej, ponieważ teraz wiedziała, że Rob bardzo cierpi. W
czwartek Sally doszła do wniosku, że chyba się rozsypie, jeśli nie dowie się,
jak zginęła Zoe i czemu Rob ma z tego powodu poczucie winy.
- Zaraz po dyżurze pójdę do Liz - mruknęła do siebie wyświetlając na
monitorze komputera kartę pacjenta. - Ona na pewno coś mi powie.
Tego dnia musiała jeszcze przyjąć Jima Logana. Przychodził prawie co
tydzień i zajmował jej tyle czasu co kilkuosobowa rodzina, choć
dolegliwości zazwyczaj były wyimaginowane.
Zerknęła na zegarek i jęknęła w duchu. Pamiętała, jak Rob mówił, że Jim
Logan potrafi lekarza zamęczyć.
- Chciałem zapisać się do doktora Roba - od progu oznajmił Logan - ale
tutejsza służba zdrowia to jeden wielki skandal. Powiedziano mi, że
musiałbym czekać aż do jutra. Zawsze to słyszę, kiedy mam pilną sprawę.
Spławia się mnie, wysyłając do kogoś innego.
- Przykro mi, że pańskim zdaniem nie trafił pan w dobre ręce - odparła, nie
kryjąc sarkazmu. - Ale w nagłym przypadku może nawet ja się przydam! -
Uśmiechnęła się słodko, a Logan wzruszył ramionami.
- Już przywykłem do złego traktowania - oświadczył tonem męczennika. -
Problem w tym, że doktor Rob ma za dużo pacjentów, bo wszyscy go lubią.
Oczywiście, niektórzy nawet go kochają, pomyślała i z westchnieniem
skupiła uwagę na Jimie Loganie.
- Co panu dolega?
Jim Logan wygodnie rozsiadł się na krześle.
- Mam to od kilku dni i stan się pogarsza. A przecież nie można
lekceważyć żadnych objawów, prawda? "Wezmy na przykład nadwrażliwość
jelit. Gdybyśmy tego nie zbadali, to kto wie, co by się stało.
- Oczywiście - z powagą przyznała Sally. - Ale szczegółowe badania nic
wykazały żadnej dolegliwości. Chyba nie przyszedł pan z tego powodu?
- Nie, choć nie byłem tu od wieków. Człowiek może wyciągnąć kopyta,
zanim doczeka się wizyty. Ale dzisiaj sprowadza mnie równie poważny
problem. Co ja poradzę na to, że bezustannie na coś choruję. Tym razem
chyba chodzi o jakiś poważny niedobór.
Albo raczej umysłowy niedorozwój, przemknęło Sally przez głowę.
- O! - Jim Logan dramatycznym gestem wysunął do przodu rękę. Sally
uważnie przyjrzała się dłoni i leciutko ją obmacała. Wykryła ledwie
widoczną, szorstką w dotyku, zaróżowioną plamkę.
- Cóż, to tylko małe zaczerwienienie...
- Małe zaczerwienienie? - Logan nie kryl oburzenia. -To jest bardzo
czerwone i daje mi się we znaki.
Nie bardziej niż ty mnie, pomyślała.
- Panie Logan, to przypadek łagodnego zapalenia skóry. Radzę smarować
po myciu bezzapachowym kremem do rąk i nie używać żrących
detergentów.
- I to wszystko? - Aypnął na nią podejrzliwie. - A jeśli to egzema? Może
powinienem iść do dermatologa?
- Nie - odparła stanowczo. - To niedługo samo zniknie. Do widzenia, panie
Logan. - Wstała zza biurka. - Proszę przyjść, jeśli stan się pogorszy. -
Przecież nie muszę tego mówić, dodała w myślach. Pan Logan i tak wkrótce
znów się zjawi.
- Jest pani pewna? - Logan nie dawał za wygraną. - Nie chciałbym tego
zlekceważyć. Nie byłoby lepiej zasięgnąć opinii doktora Roba? Zgodzi się
pani ze mną, że powinniśmy znać prawdę.
Właśnie, pomyślała, odprowadzając wzrokiem upartego pacjenta.
Koniecznie muszę poznać prawdę!
Doszła do wniosku, że wpół do piątej zastanie Liz w domu. Zastanawiała
się, jak zapytać ją o Roba. Nie będzie to łatwe, ale musi wyjaśnić zżerające
ją wątpliwości. A Liz na pewno dobrze wie, co wydarzyło się trzy lata temu.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę odległego o dziesięć minut marszu
domu Fordyce'ów. Szła wąską, nadbrzeżną promenadą, zadowolona, że po
drodze wstąpiła do domu i włożyła ciepłe spodnie oraz kożuszek. Było coraz
zimniej, lecz wiatr przyjemnie owiewał policzki, a skalisty brzeg i spienione
fale tworzyły wspaniały widok.
Jaka to piękna miejscowość, pomyślała, spoglądając na domki z bielonego
kamienia i wznoszące się w tle faliste, zielone wzgórza. Czuła, że nie będzie
łatwo porzucić to miejsce. Nie sądziła jednak, aby po tym, co zaszło, Rob
zaproponował jej stały etat. A gdyby nawet to zrobił, ona chyba nie mogłaby
nadal z nim pracować. Kochała go, lecz on nigdy nie odwzajemni jej uczuć.
Nie zniosłaby takiej sytuacji.
Liz miło się zdziwiła na jej widok.
- Właśnie zagotowałam wodę. Wejdz, zaraz zaparzę herbatę.
Sally usiadła przy dużym sosnowym stole zasłanym rysunkami uczniów.
Liz energicznie je zebrała i przysunęła gościowi talerz z domowymi
ciasteczkami.
- Po ciężkiej pracy nie ma to jak zdrowa dawka kalorii!
- To prawda - z uśmiechem przyznała Sally. - Chyba zasłużyłam na coś
słodkiego! Przyszłam z dwóch powodów, Liz. Po pierwsze, żeby
podziękować ci za sobotni wieczór. Wszystko było wspaniałe, jedzenie i
towarzystwo.
- Jak ci się spodobał nasz Fergus? Zwietny chłopak, prawda?
- Rzeczywiście bardzo miły - odparła zdawkowo. Głowiła się, jak
poruszyć temat Roba i Zoe. Wolałaby nie ujawniać swoich uczuć, ale jakoś
musiała uzupełnić brakujące kawałki tej układanki, którą było życie Roba. W
końcu uznała, że nie ma co owijać w bawełnę.
- Liz, czuję się trochę niezręcznie, bo chciałabym spytać cię o coś z
przeszłości Roba, co nadal chyba go dręczy. Nie myśl, że jestem wścibska,
ale po wyjściu od was powiedział mi coś wstrząsającego... Wciąż o tym
myślę, ale nie mogę go wypytywać.
Liz spojrzała na nią z zainteresowaniem, napełniając kubki herbatą.
- Pytaj, kochanie. Rob chyba nie ma żadnych mrocznych sekretów, które
powinnam przed tobą ukrywać. Ale trudno go całkiem rozgryzć, prawda? -
Liz ciężko westchnęła. -Biedny Rob, sporo przeszedł i czasem bywa dziwny,
ale ma serce we właściwym miejscu. yle wam się współpracuje?
- Och, nie - zaprzeczyła. - Skądże. Rob bardzo mi pomaga... i tyle wie.
Pacjenci go uwielbiają.
- Rob to lekarz pełen poświęcenia. Ma to po naszym ojcu. - Oczy Liz
zaszkliły się łzami. - Uważa pacjentów za członków swojej rodziny i ich
dobro jest dla niego ważne. Czym wytrącił cię z równowagi?
Sally nerwowo poruszyła splecionymi na kolanach dłońmi. Jak zacząć,
aby nie urazić ani Liz, ani jej brata? Przygryzła wargi, a Liz zerknęła na nią
ze zrozumieniem.
- Jesteś zakłopotana, prawda? Niepotrzebnie. Postaram się ci pomóc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]