[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nawet się nie waż tego zrobić, Marin! - zagrzmiał. - Jeśli trzeba będzie, przykuję
się do ciebie kajdankami, by cię powstrzymać przed taką zbrodnią. Moje dziecko przyj-
dzie na świat - oświadczył władczym tonem.
Marin złapała się za głowę. Czuła, jak się w sobie zapada.
- Popełniłam straszliwy błąd - wydukała ledwie słyszalnie. - Nie chcę niszczyć so-
bie reszty życia...
Jake milczał przez długą chwilę.
- Wiem. To moja wina. Jest mi z tego powodu przykro, bardziej niż jesteś w stanie
to sobie wyobrazić. Tamtej nocy powinienem był pomyśleć za nas oboje. - Westchnął
ciężko. - Teraz zobowiązuję się zapewnić ci spokojne życie w komforcie i luksusie. Zro-
bić wszystko, co w mojej mocy, byś jak najmniej cierpiała.
- To ma być dla mnie zachęta?
- Rozumiem, że nie jesteś do mnie przekonana - odparł z urazą. - Mam ci zarekla-
mować moją skromną osobę? Jestem zdrowy. Nie palę, nie zażywam narkotyków, nigdy
nie podniosłem ręki na kobietę. Alkohol pijam, lecz nie nadużywam.
Prychnęła pogardliwie.
- Wszystkie te twoje wspaniałe cechy mają być fundamentem naszego małżeń-
stwa? - spytała sarkastycznym tonem.
Wzruszył szerokimi ramionami.
- Może z czasem znajdziesz u mnie więcej pozytywów.
- Nie sądzę. Zależy mi na zupełnie innych rzeczach.
Uniósł ironicznie brew i zapytał:
- Mam nadzieję, że nie wymagasz ode mnie tego, bym uklęknął przed tobą i obie-
cał ci wieczną miłość i inne tego typu rzeczy?
Tak, to byłoby całkiem miłe, pomyślała.
- Nie - odparła lodowato. - Nie potrzebuję twoich kłamstw.
- Posłuchaj, Marin. Moje dziecko musi mieć poczucie bezpieczeństwa, ciepły dom
i dwójkę kochających je rodziców. Tylko to się liczy. Dobro dziecka jest absolutnym
priorytetem. Nasze własne uczucia muszą zejść na drugi plan - podkreślił. - Chyba to ro-
zumiesz, prawda?
Skinęła powoli głową.
- Chcę, żebyś dzisiaj spotkała się z moją matką - oświadczył nagle. Zanim Marin
zdążyła zaprotestować, Jake dodał: - Pojedziemy tam po południu. Kiedy trzy lata temu
zmarł mój ociec, mama co prawda wyprowadziła się z dworku i zamieszkała w domu na
obrzeżach miasteczka, jednak w wolnych chwilach opiekuje się posiadłością i zawsze
tam na mnie czeka, kiedy przyjeżdżam z wizytą. Często się widujemy.
Dworek? Posiadłość? Marin była zdziwiona. Nie wiedziała, że Jake ma matkę. Nie
przyszło jej to nawet do głowy. Z jakiegoś powodu nie pasowało to do jego wizerunku.
Tacy jak on, pomyślała Marin, sprawiają wrażenie, jakby nigdy nie byli dziećmi, nigdy
nie mieli chwili słabości, nigdy nie kochali...
- Mam przed nią udawać, że jesteśmy szczęśliwą parą? Odgrywać tę przeklętą far-
sę? - zapytała gniewnie.
- Nie. Jej nie sposób nabrać. Sam powiem jej prawdę, całą prawdę. Możesz jednak
troszkę poudawać przed Sadie, naszą gosposią, moją dawną nianią. Czuję przed nią re-
spekt, szczególnie że nie przebiera w słowach, gdy raz na jakiś czas nawiedza ją potrzeba
zbesztania mnie - zaśmiał się pod nosem.
Marin zamilkła. Była zdezorientowana. Jake Radley-Smith był dla niej kompletnie
obcym człowiekiem. Jej wiedza na jego temat jest, jak się okazuje, niemal zerowa. Myśl,
że mają wziąć ślub i mieć razem dziecko, była czystym surrealizmem.
Zatopił w niej poważne spojrzenie i zapytał:
- Czy mam rozumieć, że przyjmujesz moje - zawahał się na chwilę - oświadczyny?
Dla dobra dziecka?
- Tak - odparła ledwie słyszalnym głosem. - Robię to tylko dla dobra dziecka.
Niech to będzie dla ciebie jasne...
- Jak słońce - dokończył. - Przyjadę po ciebie o drugiej. Najpierw wstąpimy do le-
karza, a potem odwiedzimy moją matkę. - Zmrużył groźnie oczy. - Marin, bądź grzeczna,
nie rób nic głupiego i nie ruszaj się stąd.
- Bez obaw - bąknęła. - Przecież wiesz, że nie mam innego wyjścia...
- Nie zapominaj, że ja też nie - wtrącił. - Jesteśmy dokładnie w tej samej sytuacji.
We dwoje będzie nam raźniej.
Kiedy wyszedł, Marin wcisnęła się w kąt sofy, wsunęła głowę pod piramidę podu-
szek i przez bardzo długi czas leżała tak w bezruchu, targana jedynie cichym płaczem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jake tak mocno zacisnął dłonie na kierownicy, że aż zbielały mu kostki.
- Dlaczego, do diabła, odwołałaś wizytę u lekarza?
- Uznałam, że to zbędna fatyga - odburknęła. - Przecież już wiadomo, że to, nieste-
ty, nie zatrucie pokarmowe.
Nie chciała się przyznać, że zrobiła sobie w domu drugi test ciążowy, który po-
twierdził wcześniejszy wynik. To ją zupełnie załamało i odebrało resztki nadziei, w du-
chu liczyła bowiem na to, że za pierwszym razem wynik był błędny. Z niemal nadludz-
kim wysiłkiem doprowadziła się do porządku: wzięła prysznic, umyła włosy, ubrała w
bladoniebieską dżinsową spódniczkę i biały top. Użyła różu i korektora, by nieco zatu-
szować swoją upiorną bladość.
- Zresztą, to bez znaczenia - odezwał się Jake już łagodniejszym tonem. - Od tej
pory będziesz pod nadzorem mojego znajomego lekarza. To świetny fachowiec. Jutro się
z nim skontaktuję. A ty już dzisiaj się do mnie wprowadzisz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]