[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spotykałam się z nim w takiej małej kafejce przy Times Square, tam gdzie nikt z moich
znajomych nie mógł mnie zobaczyć... Znów na mnie spojrzała. To znaczy nikt z moich
obecnych znajomych...
Chryste, Shelley jęknęłam. Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym powiedzieć.
Wiem, Joey, wiem... Schowała twarz w dłoniach i zaśmiała się, śmiechem takim,
jaki wydobywa się z człowieka, gdy nie jest mu ani trochę do śmiechu. Zawsze uważałaś, że
jestem mądra, a tu proszę, jaki głuptas ze mnie... Nie pytaj mnie, dlaczego brałam, bo nie
potrafię na to odpowiedzieć... Prawdę mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, czemu robię
większość rzeczy... Chyba nie umiem się powstrzymać. Roześmiała się znowu. Słyszałaś
już, że dostałam rolę w nowym programie telewizyjnym?
Uśmiechnęłam się do niej. Kiedy się z czegoś cieszyła, wyglądała jak mała
dziewczynka, którą tak dobrze pamiętałam.
Jasne, że słyszałam. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka jestem z ciebie dumna.
Shelley spuściła wzrok.
Nie mówiłabyś tak, gdybyś wiedziała, jak dostałam tę rolę. Nagle znów się ożywiła
i zapytała:- Napijemy się?
Pewnie. Dla mnie whisky.
Kiedy poszła do kuchni, ujęłam w palce wizytówkę, która przez cały czas leżała na
stole. Jake Russo przeczytałam. Agent nieruchomości. Nie zdążyłam odłożyć
kartonika na miejsce, nim Shelley wróciła, niosąc po szklance pełnej scotcha, zapytałam ją
więc niby od niechcenia:
To ten Jake? On płaci za mieszkanie?
Shelley potwierdziła skinieniem.
Skąpy łachudra rzekła, ale jakoś tak bez przekonania. Pracuje w dużej agencji,
która zajmuje się wynajmem apartamentów na Manhattanie, i tak zachachmęcił w księgach,
że nie musi na mnie wybulić ani centa. Upiła solidny łyk i nie patrząc na mnie, dodała
nagle: Przepraszam, że nic ci nie powiedziałam o McFallu wtedy, gdy mnie pytałaś.
Naprawdę chciałam ci pomóc, uwierz mi, ale bałam się, że jak się dowiesz, że znów biorę,
to...
W porządku, Shelley, rozumiem. Ale teraz możesz mi już wszystko powiedzieć,
prawda? Na przykład czy znałaś tę całą Nadine...
Tego akurat nie wiem na pewno. Możliwe, że ją widziałam z McFallem... zdaje się,
że mówiłaś, że była jego dziewczyną...
Przytaknęłam.
A skąd Jerry brał swój towar?
Nie wiem, Joey, jak Bozię kocham, nie wiem. Ale kiedyś z nim poszłam w takie
jedno miejsce...
Omal się nie zakrztusiłam swoją whisky.
Więc jednak wiesz! Cały ten czas wiedziałaś!
Nie pokręciła głową Shelley. Nigdy nie widziałam tamtego dilera. Kiedy
rzuciłam jej niedowierzające spojrzenie, zaczęła wyjaśniać: Widzisz, to było tak: umówiłam
się z Jerrym w zwykłym miejscu, żeby kupić od niego trochę hery, ale jak przyszłam, okazało
się, że jest spłukany. Dałam mu więc swoje pieniądze i czekałam na niego przy kawie. Po
którymś z kolei espresso znudziło mi się czekać, więc wyszłam, żeby go poszukać...
naiwniaczka ze mnie, co nie?... i wpadłam na niego, jak wysiadał z czyjegoś samochodu.
Potem pojechaliśmy poporcjować towar, dostałam wtedy gram czy dwa ekstra...
Jak to możliwe, że nie widziałaś kierowcy tamtego wozu?
Shelley przyjrzała mi się uważnie, nim odparła:
Bardziej w oczy rzucał się sam wóz... Nowiuteńki rocket 88.
ROZDZIAA DWUDZIESTY SZÓSTY
Gramercy Park był terenem zamkniętym, ale można go było podziwiać przez płot.
Nawet nocą wydawał się miejscem jak z bajki w oświetleniu ulicznych lamp pobłyskiwaty
pąki kwiatów i równe rządki krzewów i drzew. Wszystko, nawet ławki i alejki, znajdowało
się dokładnie na swoim miejscu, zapewne za sprawą tabunu wykwalifikowanych ogrodników.
Mijałam go wolnym krokiem, wracając do domu, ale już kawałek dalej przyśpieszyłam, kiedy
dotarłam do następnego parku czy też raczej placyku, na którym było więcej betonu niż
roślin. Musiał mieć jakąś nazwę, lecz ja jej nie pamiętałam i nie sądziłam, by znał ją
ktokolwiek inny być może oprócz personelu i pensjonariuszy pobliskiego szpitala dla
psychicznie chorych. Choć nie dzieliła mnie od apartamentu Shelley znaczna odległość,
różnicę w otoczeniu dało się zauważyć nawet po ciemku. W takim miejscu mieszkałam i nie
było od tego ucieczki.
Mimo póznej pory w hallu Sweedmore czekał na mnie Jim. Siedział na
wspaniałomyślnie udostępnionym mu przez Lavinie krześle, staromodnym i niemożebnie
niewygodnym sądząc po wyglądzie. Bardziej niż widok Jima zdziwiło mnie to, że usiadł na
czymś tak zakurzonym, na ogół bowiem dbał o swoje nieskazitelne garnitury.
Poderwał się, kiedy tylko przestąpiłam próg.
Joey! zawołał. Martwiłem się o ciebie! Wszystko dobrze?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]