[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jesse nie zareagował jednak tak, jak się spodziewałam. Nie wziął mnie w ramiona i
nie ucałował namiętnie jak na filmach, ani nawet nie nazwał mnie querida, cokolwiek to
znaczy, ani te\ nie pogłaskał po włosach, nadal mokrych po kąpieli.
Zamiast tego parsknął śmiechem.
Co nie za bardzo mi się spodobało. Ostatecznie po tym wszystkim, przez co przeszłam
dla niego w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, mo\na by pomyśleć, \e oka\e nieco
wdzięczności, zamiast śmiać mi się w twarz. Zwłaszcza kiedy moje \ycie znajduje się,
prawdopodobnie, w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Powiedziałam mu o tym, ale to go tylko rozbawiło jeszcze bardziej.
W końcu przestał się śmiać, co nie nastąpiło szybko, bo tymczasem wyciągnęłam spod
kołdry młotek. Wcią\ wbijał mi się w stopę. Wyciągnął rękę i potargał mi włosy ale nie było
w tym nic ani odrobinę romantycznego, bo zostawiłam na włosach od\ywkę bez spłukiwania,
którą z pewnością upaprał sobie palce.
To mnie jeszcze bardziej rozzłościło, chocia\ z technicznego punktu widzenia to nie
była jego wina. Wyjęłam więc młotek spod kołdry, przewróciłam się na brzuch i przestałam
się do niego odzywać. I patrzeć na niego. Bardzo dojrzałe zachowanie, wiem, ale byłam
głęboko ura\ona.
- Susannah - powiedział głosem nieco zachrypniętym od śmiechu. Miałam ochotę
przyło\yć mu pięścią. Naprawdę. - Nie zachowuj się tak. Przepraszam. Przepraszam, \e się
śmiałem. Tylko \e nie zrozumiałem ani słowa z tego, co powiedziałaś, bo mówiłaś tak
szybko. A potem wyciągnęłaś młotek...
- Idz sobie - burknęłam.
- Daj spokój, Susannah. - Jesse mówił swoim najbardziej jedwabistym,
przekonującym głosem. Robił to specjalnie, \eby mnie rozmiękczyć. Ale tym razem
nadaremnie. - Odsuń kołdrę.
- Nie - warknęłam, ciągnąc pościel do siebie. - Powiedziałam, idz sobie.
- Nie, nie pójdę. Usiądz. Chcę z tobą powa\nie porozmawiać, jak mam to zrobić,
skoro na mnie nie patrzysz? Odwróć się.
- Nie - warknęłam. Byłam wściekła. Trudno chyba mieć o to do mnie pretensje. Ta
Maria to coś okropnego. A on miał się z nią o\enić! No, sto pięćdziesiąt lat temu, w ka\dym
razie. Czy on ją w ogóle znał? Wiedział, \e nie przypominała dziewczyny, która pisała do
niego te idiotyczne listy? Co on sobie myślał?
- Dlaczego nie pójdziesz sobie do Marii - zasugerowałam lodowato. - Mo\e
posiedzielibyście sobie razem, ostrząc jej no\e i bawiąc się moim kosztem. Ha, ha, mógłbyś
powiedzieć. Ta pośredniczka jest taka śmieszna.
- Maria? - Jesse znowu pociągnął za kołdrę. - O czym ty jnówisz jakie no\e?
No dobrze. Nie byłam z nim zupełnie szczera. Nie opowiedziałam mu całej historii.
Owszem, tę cześć o listach i Towarzystwie Historycznym, wykopie, i w ogóle. Ale tę część,
w której Maria zjawia się z no\em - powód, dla którego spałam w pokoju Profesora z kupą
narzędzi... Tego mu nie powiedziałam.
Poniewa\ wiedziałam, jak zareaguje. I nie myliłam się.
- Maria i no\e? - powtórzył. - Nie. Nie.
To wystarczyło. Odwróciłam się, mówiąc z sarkazmem:
- Och, w porządku, Jesse. Więc ten nó\, który trzymała mi na gardle wczoraj w nocy,
to była tylko moja wyobraznia. Musiałam te\ wyobrazić sobie, \e mi grozi śmiercią.
Zaczęłam znowu przewracać się na brzuch, ale tym razem złapał mnie i zmusił, \ebym
spojrzała mu w twarz. Teraz, jak z pewną satysfakcją zauwa\yłam, ju\ się nie śmiał. Ani te\
nie uśmiechał.
- Nó\? - Patrzył na mnie, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. - Maria tu była? Z
no\em? Dlaczego?
- Ty mi powiedz - odburknęłam, chocia\ doskonale znałam odpowiedz. - Nie \yje od
tak dawna, \e musiało ją tu sprowadzić coś naprawdę powa\nego.
Jesse patrzył na mnie ciemnymi, du\ymi oczami. Jeśli coś wiedział, nie chciał o tym
mówić. Jeszcze nie.
- Ona... próbowała cię zranić?
Skinęłam głową, czując z satysfakcją, jak mocniej zaciska dłoń na moim ramieniu.
- Tak - powiedziałam. - Trzymała go dokładnie tutaj - wskazałam tętnicę - i
powiedziała, \e jeśli nie skłonię Andy'ego, \eby przestał kopać, to mnie za...
Zabije , to właśnie chciałam powiedzieć, nie miałam jednak okazji, poniewa\ Jesse
szarpnął mnie do góry - naprawdę szarpnął, nie wiem, jak inaczej to opisać - i ścisnął dość
mocno, jak na kogoś, kto parę sekund wcześniej uwa\ał to wszystko za doskonały \art.
Musze przyznać, to było dla odmiany bardzo przyjemne. Jeszcze przyjemniejsze,
kiedy Jesse wyszeptał coś - chocia\ nie wiem co, bo mówił po hiszpańsku - w moje mokre
włosy.
Ale ten śmiertelny uścisk (proszę wybaczyć tę grę słów), w którym mnie trzymał, nie
wymagał wyjaśnień. Bał się. Bał się o mnie.
- To był naprawdę du\y nó\ - mówiłam, napawając się dotykiem jego silnego,
twardego ramienia. Chętnie bym się do tego przyzwyczaiła. - I bardzo ostry.
- Querida - powiedział. Dobra, tyle rozumiałam. Mniej więcej. I pocałował mnie w
czubek głowy.
To było przyjemne. Bardzo przyjemne. Postanowiłam iść na całość.
- A potem - ciągnęłam, zręcznie naśladując ton osoby, która płacze, albo jest
przynajmniej bliska płaczu - przycisnęła mi rękę do twarzy, \ebym nie krzyczała i skaleczyła
mnie pierścionkiem, tak \e całe usta miałam we krwi.
Ojej. To nie wywołało po\ądanego efektu. Nie powinnam była wspominać o
zakrwawionych ustach, bo zamiast mnie pocałować, na co czekałam, odsunął mnie od siebie,
\eby móc na mnie spojrzeć.
- Susannah, dlaczego nie powiedziałaś mi tego wczoraj w nocy? - Wydawał się
szczerze zdumiony. - Pytałem cię, czy coś jest nie w porządku, a ty nie wspomniałaś o tym
ani słowem.
Zaraz? Nie słyszał, co mu właśnie powiedziałam?
- Poniewa\ - mówiłam przez zaciśnięte zęby, ale trudno się dziwić, skoro mę\czyzna
moich marzeń trzymał mnie w ramionach i wszystko, czego chciał, to rozmawiać. A w
dodatku, ni mniej ni więcej, tylko o tym, jak jego była dziewczyna próbowała mnie
zamordować. - To musi mieć coś wspólnego z przyczyną, dla której wcią\ tu jesteś. Dla
której jesteś w tym domu i dla której przebywasz tutaj tak długo. Jesse, nie rozumiesz? Jeśli
znajdą twoje ciało, to będzie dowód, \e cię zamordowano i \e pułkownik Clemmings miał
rację.
Dzięki temu wyjaśnieniu zdumienie Jesse'a wzrosło, zamiast zmaleć.
- Co za pułkownik? - zapytał.
- Pułkownik Clemmings - odparłam. - Autor Mojego Monterey. Według jego teorii
zniknąłeś nie dlatego, \e postanowiłeś wybrać wolność, zamiast o\enić się z Marią, a potem
udałeś się do San Francisco, \eby szukać złota, tylko dlatego, \e ten facet, Diego, zabił cię,
\eby samemu móc poślubić Marię. Jeśli znajdą twoje ciało, to będzie dowód, \e cię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]