[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pogniecionej piżamie i z włosami rozwianymi na wietrze, wyglądał dokładnie jak jeden
z pacjentów z Lotu nad kukułczym gniazdem.
Dzwignąłem właśnie z bagażnika ogromną torbę.
Frannie, przecież widzisz, że zapieprzam jak idiota, targając to całe żarcie. Może
byś tak wrzucił na siebie szlafrok i włączył się do dzieła?
Gdy wszystko znalazło się w kuchni, wypchnąłem go stamtąd i powiedziałem, że nie
ma wstępu, póki nie skończę. Zajęło mi to trochę czasu, ponieważ dania musiały wyglą-
dać dramatycznie, a jednocześnie budzić natchnienie. Zrobiłem, co mogłem. Gdy skoń-
czyłem, uznałem, że wszystko jest takie, że mucha nie siada.
Kilka minut wcześniej zadzwonił telefon, lecz nie zwróciłem na to uwagi. Wychodząc
z kuchni, usłyszałem głośny śmiech Franniego. Bardzo rzadko udawało mi się zmusić
go do odpowiedzi pełnym zdaniem. Kto mógł wywołać u niego taki śmiech?
Był sam, rozmawiał przez telefon komórkowy i uśmiechał się szeroko. Kiedy mnie
zobaczył, pomachał mi i podniósł palec, żebym poczekał chwilkę.
Oto on, prosto z kuchni. Robi tam coś tajemniczego i nie chce mnie wpuścić do
środka. Chcesz z nim porozmawiać? Nakrył ręką słuchawkę. To Veronica.
Wytrzeszczyłem na niego zdumione oczy. Od wielu tygodni jedynym sygnałem od
niej była ta kaseta z Wiednia. Nagle Frannie odsunął słuchawkę od ucha, zupełnie jakby
ten ktoś po drugiej stronie zaczął na niego krzyczeć.
No dobra już, dobra, spokojnie, Veronico. Przecież wcale nie musisz z nim rozma-
wiać. Co? No dobra, to cześć, pa. Rozłączył się i wrzucił telefon do kieszeni szlafroka.
Jej, coś ty zrobił tej dziewczynie? Zachowała się, jakby jej odwaliło.
Frannie, to Veronica do ciebie dzwoniła? Usiłowałem mówić jak najspokoj-
niej.
Jasne, dzwoni do mnie codziennie. Od czasu tego wypadku jest dla mnie równie
miła jak ty. Przychodzi, gotuje, dzwoni... To dobra kobieta. Bardzo mi przykro, że mię-
dzy wami coś się nie układa.
Przychodzi tu i gotuje? Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
Bo prosiła, żeby nic ci nie mówić. Ma prawo, a ja to respektuję. A poza tym jest dla
mnie tak miła, że aż trudno to sobie wyobrazić...
123
Podniosłem rękę.
Skąd wiedziała, że zostałeś postrzelony?
Chciała przeprowadzić ze mną wywiad do tego filmu o tobie, ale właśnie to się
stało. Odtąd nie spuszcza mnie z oka. Ostatnio aż się roi wokół mnie od aniołów stró-
żów. Szczęściarz ze mnie.
McCabe, gdybyś wiedział o Veronice choć część tego, co ja wiem, wsadziłbyś ją do
więzienia.
Co, mówisz o tej historii z piórem? Opowiadała mi. O mało co nie polałem się
ze śmiechu. Sam, ta kobieta jest jak nie ujeżdżony koń. Doskonale zdajesz sobie z tego
sprawę i pewnie dlatego ją lubisz, przyznaj się. Z nią nie może być cały czas ciepło i bez-
piecznie. Na tym polega jej urok.
Spojrzałem na podłogę i powtórzyłem sobie kilka razy, że to chory człowiek i należy
z nim postępować łagodnie.
Chodz do kuchni i zobacz.
Co mam zobaczyć? Podszedł do mnie i trącił mnie biodrem. Sam, to nie jest
żaden romans. Jest dla mnie miła i to wszystko. Trzeba być wdzięcznym kobietom, które
są dla nas miłe. Po raz pierwszy od wielu tygodni błysnął mu w oku dawny chochlik.
Wiesz, o czym sobie dzisiaj myślałem? Właśnie mówiłem Veronice: szkoła średnia.
Przypomniałem sobie, jak maszerowaliśmy po korytarzach tak zajebiście pewni siebie.
Sto pięćdziesiąt funtów spermy. Pamiętasz to uczucie? Kuloodporni. Każdy był King
Kongiem, radioaktywnym i teflonowym stworem, wolnym jak ptak. Wszystko było
w zasięgu ręki, wiesz, o co chodzi? Wszystko było tuż za rogiem i wiedzieliśmy, że zaraz
się wydarzy. Byliśmy tego pewni, bo tak właśnie miało być. Bo to my! To jest chyba naj-
wspanialsze w dzieciństwie: wiesz, że wszystko ci się uda i że przywalisz każdemu, kto
stanie na twojej drodze.
Tego wieczoru przygotowałem kolację, a Frannie po raz pierwszy od dawna
włączył się do pracy, siekając pora i krojąc ziemniaki. Musiałem mu powiedzieć, żeby
przestał bawić się nową kuchenką, ale nie zaproponował włączenia telewizora. Resztę
wieczoru przegadaliśmy, wspominając stare dzieje. Byłem dobrej myśli.
Następnego dnia znalazłem coś na szybie samochodu. W nocy padał śnieg, a wcze-
snym rankiem cały świat pogrążony był w bieli i ciszy. W czystym, zimnym powietrzu
unosił się lekki zapach drewna. Stałem sobie na werandzie i rozglądałem się dookoła,
ciesząc się z pogody i obserwując nietknięte czapy śniegu, leżące na wszystkich przed-
miotach. Z pobliskiej gałęzi zerwał się ptak, strącając lekki, śniegowy puszek. Po nie-
bie pędziło mnóstwo ciemnych chmur. Usłyszałem syk opon na mokrej jezdni i zoba-
czyłem jadący samochód. Był to czarny lexus, wyraznie kontrastujący z bielą otaczają-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]