[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zobaczyła jego samochód na parkingu i straciła resztki odwagi.
Poszła prosto do pokoju dla personelu, ale tam zastała tylko pielęgniarki z
porannej zmiany oraz kilka kończących nocny dyżur.
- Och, Gina! - radośnie powitała ją Krista. - Bal przyniósł kolosalne
dochody.
- Twój komitet spisał się wspaniale. Gratuluję!
- Dzięki. - Krista skromnie wzruszyła ramionami. -Sprawdziło się parę
nowych pomysłów, to wszystko. No i loteria, oczywiście.
- Kto wygrał główną nagrodę? - spytała jedna z dziewcząt. - Wyszliśmy
przed losowaniem.
- Brad Lomax, narzeczony Cassie Gordon. Zwietnie, prawda?
- Pewnie pojadą na tę wycieczkę w ramach podróży poślubnej -
stwierdziła Brenda, chowając do szafki torebkę.
- Doktor Chalmers chyba był niepocieszony. Wydał na losy fortunę.
- Jakoś to przeżył. - Krista machnęła dłonią. - Dostał nagrodę pocieszenia:
skrzynkę dobrego wina.
- Na co zostaną wydane pieniądze? Mamy zgłaszać propozycje? - Megan
pytająco spojrzała na koleżanki.
- Jest tyle możliwości - stwierdziła z przejęciem Krista.
- Moja kuzynka pracuje w dziecięcym szpitalu w Sydney i opowiadała mi,
jaką urządzono u nich fantastyczną salę zabaw. Jest w formie plaży, a sufit
ma w kształcie fal. - Krista gestem zilustrowała swoje słowa.
Gina osobiście wątpiła, czy w Hopeton byłaby szansa na zrealizowanie
takiego fantazyjnego projektu, lecz entuzjastyczna postawa młodego
personelu była naprawdę krzepiąca.
- Proponuję, aby każdy się zastanowił. - Gina uśmiechnęła się do
koleżanek. - Zrobimy zebranie, wybierzemy najlepsze sugestie i
przedstawimy je zarządowi. Zgoda?
Wzięła raport z nocnej zmiany i rozdzieliła zadania. Sama też miała sporo
obowiązków, lecz nagle uznała, że mogą trochę poczekać. Najpierw musi
porozmawiać z Jackiem. Nie zastanawiając się długo, pomaszerowała do
jego gabinetu.
Jack właśnie rozmawiał przez telefon, ale wskazał jej krzesło. Usiadła i
mocno splotła dłonie. Po chwili dyskretnie zerknęła na Jacka. Miał na sobie
pognieciony strój chirurga, był nie ogolony i sprawiał wrażenie śmiertelnie
zmęczonego.
- %7łyczysz sobie czegoś ode mnie? - spytał, odłożywszy słuchawkę, i
odchylił się na krześle do tyłu.
- Nic konkretnego. - Gina przecząco potrząsnęła głową i uśmiechnęła się
niepewnie. - Chyba jesteś wykończony. Nocne wezwanie?
- Właśnie. - Z filozoficznym spokojem wzruszył ramionami. -
Asystowałem Ellisowi Greerowi podczas operacji jedenastoletniego Daniela
DeVere'a.
- Coś poważnego?
- Owszem. - Przeciągnął się ze znużeniem. - Chłopak gnał na rowerze i nie
zahamował przed przegrodą dla bydła. Wpadł na płot ze stalowej siatki.
- Ach, te dzieciaki! Bywają takie lekkomyślne. Doznał poważnych
urazów?
- Tak, i czeka go skomplikowana rehabilitacja. Musieliśmy wstawić płytki
i gwozdzie w obie nogi. Kości piszczelowe i strzałkowe całkiem
zmiażdżone, lewa ręka też uszkodzona. Nadal jest na intensywnej terapii.
- Kiedy przywiozą go do nas? - Gina wiedziała, że po takim zabiegu
dziecko zostanie u nich długo i będzie wymagało szczególnej opieki.
- Jeśli nie pojawią się komplikacje... - Jack przez moment patrzył na swoje
palce - to pewnie jutro po południu. Zajrzyj do niego, kiedy będziesz mogła.
Okaż mu troszkę serca, siostro. - Uśmiechnął się przepraszająco.
- Wpadnę tam w porze lunchu. Rodzice są z nim?
- Tylko matka. Ojciec musiał wracać na farmę, żeby sprawić owcę.
- Uch! - Gina skrzywiła się. - To brzmi obrzydliwie!
- I takie jest. - Jack zaśmiał się i wstał z krzesła. - Cieszę się, że cię widzę,
Gino - dodał ciepło i przysiadł na rogu biurka tuż przy niej.
Gwałtownie nabrała powietrza.
- O której skończyłeś zabieg?
- Koło piątej.
- Dlaczego nie pojechałeś do domu? Albo przynajmniej nie uciąłeś sobie
drzemki tutaj?
- Postanowiłem wziąć prysznic i poczekać na ciebie. - Patrzył na nią spod
wpółprzymkniętych powiek i nagle powolutku przesunął palcami po jej
uchu. - Miałem beznadziejny weekend.
Dotyk Jacka sprawił, że zadrżała, jakby poraził ją prąd. Doznanie było
takie dojmujące, prawie bolesne. Odebrała je całym ciałem i zastygła
oszołomiona, niezdolna się poruszyć ani myśleć. A przecież powinna
myśleć, aby wyrazić to, co zamierzała powiedzieć.
- Jack, wracając do piątkowego wieczoru... Zachowałam się jak głupia.
Dosłownie zatrzasnęłam ci drzwi przed nosem. ..
- Zapewne na to zasłużyłem. - Z miną człowieka, który wie, co robi,
przesunął dłoń na kark Giny. - Chciałem wejść, kiedy mnie zaprosiłaś.
- Naprawdę? - Oparła łokieć o blat i uniosła głowę. - Ale wydawałeś się
taki...
- Pełen dystansu? Chyba raczej wyszedłem z wprawy. - Jack zaśmiał się
niewesoło. - Znów raczkuję.
- Dlaczego? - Pytanie na moment zawisło w powietrzu.
- Rozwód nigdy nie dodaje pewności siebie.
- Och, Jack... - Zerwała się, a on chwycił ją w ramiona.
Milczała, ponieważ nie mogła wydusić ani słowa, świadoma tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]