[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie, nic ci się nie stanie odrzekł sulidor. Ukarzemy to zwierzątko.
Och, nie róbcie tego. Ono się tylko bawiło.
Musi się nauczyć, że gość to świętość stwierdził stanowczo Na-sinisul.
Pochylił się bliżej. Gundersen poczuł rybi oddech sulidora i zobaczył wielkie kły
w jego paszczy.
Wioska będzie cię gościła, póki nie nabierzesz sił, by iść dalej. Ja muszę
zaraz wyruszyć z nildorami na Górę Ponownych Narodzin.
Czy to ta wielka, czerwona góra na północy?
Tak. Ich czas jest już bliski, mój również. Przeprowadzę ich przez ceremo-
nię ponownych narodzin, a potem przyjdzie kolej na mnie.
Sulidory też się odradzają?
A czy może być inaczej? zdziwił się Na-sinisul.
Nie mam pojęcia. Tak mało wiem o wszystkim.
Gdyby sulidory się nie odradzały wyjaśnił Na-sinisul jakże nildory
mogłyby narodzić się ponownie? Jedno złączone jest nierozerwalnie z drugim.
W jaki sposób?
Gdyby nie było dnia, nie byłoby i nocy.
Gundersenowi nie wydawało się to zbyt jasne i starał się wydobyć z Na-sini-
sula bliższe szczegóły, ale ten nie chciał już na ten temat mówić. Zainteresowało
go natomiast co innego.
Mówiono mi pytał z kolei sulidor że przybyłeś do naszego kraju, by
pomówić z człowiekiem z twego własnego narodu, z człowiekiem Cullenem. Czy
to prawda?
Tak. Jest to w każdym razie jeden z powodów, dla których tu jestem.
Ten człowiek Cullen żyje w trzeciej wiosce stąd na północ, a pierwszej na
zachód. Został powiadomiony o twoim przybyciu i wzywa cię. Sulidor z tej wsi
poprowadzi cię do niego, gdy będziesz gotów do drogi.
Mogę wyjść jutro z rana zdecydował Gundersen.
Najpierw muszę ci coś oznajmić. Człowiek Cullen szukał wśród nas schro-
nienia, jest więc święty. Nie ma mowy byś mógł go zabrać z naszego kraju i prze-
kazać nildorom.
Pragnę tylko z nim pomówić.
To jest możliwe. Ale twój układ z nildorami jest nam znany. Musisz pa-
miętać, że wypełnić go możesz tylko łamiąc naszą gościnność.
Gundersen nie odpowiedział. Jakże mógł obiecywać cokolwiek Na-sinisu-
lowi, nie będąc równocześnie wiarołomnym wobec wielokrotnie narodzonego
Vol himyora? W duszy powtarzał sobie, że będzie się trzymał pierwotnego po-
stanowienia: pomówi z Cedrikiem Cullenem i dopiero potem zdecyduje, co ma
robić. Zaniepokoiło go jednak, że sulidory wiedziały już, w jakim celu poszuki-
wał Cullena.
94
Na-sinisul pozostawił go. Gundersen usiłował zasnąć i udało mu się na chwi-
lę zapaść w niespokojną drzemkę. Całą noc jednak migotały w chacie płomienie
lamp, sulidory kręciły się hałaśliwie, zaś nildory przed chatą długo o czymś de-
batowały. Raz Gundersen przebudził się i spostrzegł, że mały, kłapouchy munzor
siedzi mu na piersiach i skrzeczy. Pózniej trzy sulidory powiesiły okrwawiony ka-
dłub jakiegoś zwierzęcia koło miejsca, gdzie leżał skulony. Przez chwilę słyszał,
jak odrywały kawałki mięsa, ale wkrótce znów zapadł w krótki sen. Gdy wstał
ranek zimny i ponury, Gundersen czuł się bardziej zmęczony, niż gdyby w ogóle
nie spał.
Dano mu śniadanie. Dwa młode sulidory, Se-holomir i Yi-gartigok, oznajmiły,
że zostały wybrane jako jego eskorta do wioski, w której mieszkał Cullen. Na-
-sinisul i pięć nildorów kończyło przygotowania do drogi na Górę Odrodzenia.
Gundersen pożegnał towarzyszy swej dotychczasowej podróży.
%7łyczę wam radości z ponownych narodzin powiedział.
Wkrótce potem podjął swą własną wędrówkę. Jego nowi przewodnicy byli
milczący i pełni rezerwy. Odpowiadało mu to nawet, bo nie miał ochoty na roz-
mowę przemierzając ten nieprzyjemny kraj. Chciał sobie pewne rzeczy przemy-
śleć. Nie miał pewności co zrobi, gdy zobaczy Cullena. Jego pierwotny plan, by
poddać się odrodzeniu, plan, który wydawało się miał tak szlachetne pobud-
ki, teraz wyglądał na czysty idiotyzm. I to nie tylko dlatego, że widział Kurtza.
Teraz zdawało mu się to nienaturalne: wdzierać się w święte obrządki obcego ga-
tunku. Udać się na Górę Odrodzenia tak. Zaspokoić swoją ciekawość tak.
Ale poddać się ponownym narodzinom? Po raz pierwszy jego pewność zachwia-
ła się. Zaczął podejrzewać, że w końcowym momencie wycofa się i nie będzie
odrodzony.
Nadgraniczna tundra ustępowała teraz terenom zalesionym. Ale drzewa były
inne niż w dżungli, gdzie chcąc przystosować się do warunków stawały się po-
kręconymi, skarlałym krzakami. Tu rosły prawdziwe drzewa północy. Pnie miały
grube i wyniosłe, pokryte karbowaną korą, gałązki natomiast delikatne, z igieł-
kowatymi liśćmi. Górne konary spowijała mgła. Na odsłoniętych przestrzeniach
grunt pokryty był śniegiem, chociaż na tej półkuli zbliżało się już lato. Północny
wiatr napędził kłębiaste, ołowiane chmury i rozszalała się gradowa burza. Sulido-
ry nie uznały tego za przeszkodę w marszu i Gundersen rad nie rad szedł z nimi.
Mgła przerzedzała się, za to w górze unosiły się zwały gęstych chmur, za-
krywając całe niebo. Po dwóch dniach podróży krajobraz zmienił się znowu
goła ziemia, gołe gałęzie drzew, wilgoć i przejmujący chłód. Gundersen dostrze-
gał nawet swoiste piękno w tej surowości otoczenia. Budziło się w nim nieznane
uczucie zachwytu, gdy wełniaste zwoje mgły płynęły jak duchy nad szerokim,
szarym strumieniem, gdy kudłate bestie przemykały po szklistych taflach lodu,
gdy w panującą ciszę wdzierał się chrapliwy, ostry krzyk lub kiedy za zakrętem
ścieżki ukazywała się biała, zimowa, niezmierzona pustka. Wszystko wydawało
95
mu się nieskalanie czyste i nowe.
Czwartego dnia Se-holomir oznajmił, że wioska, do której zdążają leży już za
następnym wzgórzem.
Rozdział 13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]