[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kontynuowała po chwili - prawie finalizowałam sprzedaż, kiedy Vance zszedł na dół i
wyjaśnił, że komplet został wcześniej sprzedany.
- Vance? Tak powiedział? - Shane zmrużyła oczy.
- Tak - odparła Pat, zdziwiona tonem swej pracodawczyni. - Całe szczęście, że pojawił
się w odpowiednim momencie. Bo ci państwo już gotowi byli płacić i zamawiać transport.
Trzeba by było wszystko odkręcać...
Shane mruknęła coś niewyraznie przez zęby, po czym energicznym krokiem skierowała
się na zaplecze.
- Shane? Co się stało? - Pat, zdezorientowana, podreptała za nią. - Dokąd idziesz?
- Wyjaśnić pewną sprawę. Wyjmij resztę rzeczy z samochodu, dobrze? - poprosiła, nie
zwalniając kroku. - A potem pozamykaj.
- Jasne. Ale... - Na odgłos zatrzaskiwanych drzwi dziewczyna umilkła, po czym
wzruszywszy ramionami, posłusznie wyszła do samochodu.
- Trzeba by było wszystko odkręcać - burczała pod nosem Shane, rozdeptując zeschłe
liście. - Całe szczęście, że pojawił się w odpowiednim momencie... - Z wściekłością
kopnęła leżącą na ziemi gałąz. - Sprzedany? Sprzedany!
Wystraszona wiewiórka czym prędzej przebiegła ścieżkę, umykając przed ziejącą furią
postacią. Shane maszerowała, nie zważając na nic. Przez pozbawione liści drzewa
widziała dom Vance'a; z komina na dachu wznosiła się smuga dymu. Panującą wokół
ciszę zakłócał dobiegający zza domu miarowy stukot.
Vance położył kloc na pieńku i zamachnął się siekierą. Na ziemię spadły dwie rozłupane
połówki. Położył na pieńku kolejny kloc.
- Hej, ty! - Shane przystanęła z rękami na biodrach.
Zawahawszy się, Vance zerknął przez ramię. Zobaczył płonące z gniewu oczy Shane, jej
zaczerwienione policzki i pomyślał sobie, że właśnie kiedy jest wściekła, najbardziej mu
się podoba. Po chwili ponownie zamachnął się siekierą. Wokół pieńka rósł stos polan.
- Cześć, Shane.
83
- Cześć, Shane? Tak po prostu? - Podeszła bliżej. - Cześć, Shane?
- Masz coś przeciwko takiemu powitaniu?
Schylił się, by przerąbać następny kloc, lecz Shane strąciła go z pieńka.
- Jakim prawem się wtrącasz? Przeszkodziłeś Pat w dokonaniu sprzedaży! Dużej
sprzedaży! - dodała z furią. - Co ty sobie myślisz? Dlaczego wprowadzasz w błąd
klientów? Dlaczego powiedziałeś im, że komplet jest sprzedany? Przecież nie jest. A
nawet gdyby był, to nie twój zakichany interes!
Ze stoickim spokojem Vance podniósł z ziemi strąconą przez nią kłodę. Spodziewał się
wizyty Shane i jej złości. Postąpił impulsywnie, ale nie żałował swojej decyzji. Dokładnie
pamiętał wyraz smutku na jej twarzy, gdy pokazywała mu komplet mebli, które jej babcia
tak kochała. Nie zamierzał stać z założonymi rękami i patrzeć, jak hepplewhite'a
zabierają obcy ludzie.
- Nie chcesz ich sprzedawać. Tych mebli.
Jej oczy ciskały gromy.
- Nie twoja sprawa, co chcę, a czego nie chcę. Ten komplet muszę sprzedać. I
sprzedam. Gdybyś się nie wtrącił, sprzedałabym go już dziś!
- A potem byś godzinami rozpaczała! Patrzyłabyś na czek i wylewała łzy. - Rozłupał
kolejny kloc. - %7ładne pieniądze nie są tego warte.
- Nie są? Tak myślisz? Nic o mnie nie wiesz! Nie wiesz, co czuję. Nie wiesz, czego chcę!
A ja wiem. I wiem, że potrzebuję tych pieniędzy.
Zacisnął dłoń na palcu, który wpijał mu się w tors, przytrzymał go chwilę, potem puścił.
- Nie na tyle - rzekł cicho - aby pozbywać się czegoś, co ma dla ciebie wartość
sentymentalną.
- Kierując się sentymentem, nie zapłacę rachunków. A na biurku mam ich dziesiątki.
- Więc sprzedaj coś innego. - Z jednej strony pragnął ją wziąć w ramiona, chronić i
osłaniać, z drugiej korciło go, aby porządnie nią potrząsnąć i nabić jej rozumu do głowy. -
Masz pełno gratów.
- Gratów? - Poczuła się tak, jakby wypowiedział jej wojnę. - Gratów? I kto to mówi? -
Ponownie dzgnęła go w pierś. - Nie znasz się na antykach! Nie odróżniłbyś
hepplewhite'a od... od deski do prasowania! Nie wtrącaj się do moich spraw, Vance! Baw
się swoimi hebelkami i siekierkami, a mnie zostaw w spokoju!
84
- No dobra. Tego już za wiele! - Jednym szybkim ruchem przerzucił sobie Shane przez
ramię.
- Puść, do jasnej cholery! - krzyknęła, usiłując mu się wyrwać. - Co ty sobie wyobrażasz?
Dokąd mnie zabierasz?
- Do środka - oznajmił. - Mam tego dość.
Znieruchomiała.
- Słucham?
- Nie mam zamiaru się powtarzać.
- Oszalałeś!
Ponownie zaczęła się szamotać, okładać Vance'a pięściami. On, nie zważając na nic,
otworzył drzwi kuchenne i wszedł do domu.
- Nigdzie z tobą nie pójdę!
- Chcesz się założyć?
- Zapłacisz mi za to, Vance! - wydyszała, waląc go pięściami po plecach.
- Nie wątpię. - Skręcił na schody wiodące na piętro.
- Postaw mnie! W tej chwili!
Miał dosyć kopniaków, które mu wymierzała, toteż ściągnął jej z nóg buty.
- Nie daruję ci tego! - ostrzegła go gniewnie, gdy szedł w stronę sypialni. - Jeśli mnie
natychmiast nie puścisz, wywalę cię z pracy!
Nagle z głośnym piskiem wylądowała na łóżku. Wściekła i wystraszona, poderwała się
na kolana.
- Ty kretynie! - krzyknęła zdyszana. - Co ty sobie myślisz?
- Już ci mówiłem. - Zdjął kurtkę i cisnął ją na krzesło.
- Jeśli sądzisz, że możesz mnie przerzucić przez ramię jak wór kartofli i że to ci ujdzie
płazem, to się mylisz! - Urwała, patrząc, jak Vance rozpina koszulę. - Przestań! Nie
zmusisz mnie, żebym się z tobą kochała.
- Zaraz się przekonamy. - Zciągnął koszulę.
85
- O nie! - Oburzona, wsparła ręce na biodrach. Zachwiała się. Miękki materac utrudniał
zachowanie równowagi. - Natychmiast się ubierz!
Vance bez słowa rzucił koszulę na podłogę, po czym schylił się i zaczął zdejmować buty.
- Myślisz, że wystarczy mnie zwalić na łóżko? I że już będę twoja?
- Poczekaj. Zobaczysz...
Jeden but spadł z łoskotem na podłogę, moment pózniej drugi.
- Ty prostaku! Ty brutalu! - Cisnęła w niego poduszką. - Nie pozwoliłabym ci się dotknąć,
nawet gdybyś... - Szukała jakichś ciętych, obrazliwych słów, ale nic oryginalnego nie
przyszło jej do głowy. - Nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na świecie!
Przyglądając się jej, rozpiął klamrę u paska.
- Prosiłam, żebyś przestał. - Pogroziła mu palcem. - Nie żartuję. Niczego więcej nie
zdejmuj. Vance! - krzyknęła ostrzegawczo, kiedy rozpiął guzik u spodni. - Mówię
poważnie... - Czuła, że głos jej się załamuje. Vance znieruchomiał. Zmrużył oczy.
- Masz się natychmiast ubrać z powrotem! - Przycisnęła rękę do ust, usiłując
powstrzymać śmiech. W jej oczach migotały iskierki.
- Można wiedzieć, co cię tak bawi?
- Nic, zupełnie nic. - Chichocząc, opadła na plecy. - Co ma mnie bawić? - Tarzając się po
łóżku, biła pięściami w materac. - Jestem w sypialni faceta, który zdziera z siebie
ubranie, a minę ma taką, jakby chciał mnie zamordować. To bardzo poważna sprawa! -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]