[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeden rzut oka wyjaśnia wszystko - to kaemy niemieckich czołgów.
Nie ma w tym jednak żadnego nieporozumienia, najmniejszej analogii do sytuacji żołnierzy
pierwszej dywizji w chwili, gdy raz i drugi leciały im na głowy bomby rzucane przez
sojuszników. Tam był przypadek, tu zagadka tkwi w czym innym: Niemiec powinien raczej
paść na polu walki od własnych pocisków, niż iść do niewoli.
Wśród Niemców, którzy przed chwilą wymachiwali białymi chustkami, narasta popłoch i
zamieszanie. Przypadają do ziemi, a następnie - wykorzystując zarośla - zaczynają się cofać.
Wobec takiego obrotu sprawy cekaemy porucznika Karpia zagrały ze zdwojoną siłą.
%7łołnierze 3 brygady strzeleckiej, chociaż byli piechurami, nie odbywali pieszo forsownych
marszów, nie dzwigali ciężkich, wypchanych tornistrów ani broni. Bataliony przewożone
były samochodami bezpośrednio na pole walki. Do każdego batalionu piechoty przydzielony
był jeden pluton z kompanii autobusowej dywizji, przy czym z reguły każdy pluton przewoził
zawsze ten sam batalion. Autobusy były długie, pojemne, z czterema rzędami ławek. W
czterech takich pojazdach mieściła się z powodzeniem cała kompania strzelecka z bronią i
osobistym bagażem piechurów. W czasie pogody, w upały, gdy dla przewiewu podciągało się
na paskach do dachu
brezentowe boki, wyglądało tak, jakby wojsko jechało nie do boju, ale na jakąś wycieczkę.
Takimi właśnie autobusami przyjechał na "Maczugę" przed zmrokiem 19 sierpnia 9 batalion.
Pluton autobusowy nie mógł już, niestety, odejść do tyłu, droga bowiem była odcięta przez
Niemców. Został więc przy batalionie.
Choć na razie w tej części wzgórza panował spokój i tylko od drogi wiatr niósł swąd
spalenizny, od którego mdło się robiło, dowódca 9 batalionu, podpułkownik Szydłowski, dał
na wszelki wypadek "przewoznikom" jedno działo przeciwpancerne, aby mieli się czym
bronić.
Sierżant Stypiński, zwany pospolicie "matką" plutonu, miał teraz na wypadek zaatakowania
przez Niemców kierować jego obroną. Rozstawił placówki, czujki, przydzielił broń
maszynową.
- A cóż to - mówili chełpliwie "przewozowcy" - albośmy to gorsi od zajęcy? Nie potrafimy
się może ubezpieczyć? Nie mamy Brenów i piatów? *
Prawdę mówiąc żołnierzom plutonu autobusowego otuchy musiało dodawać bliskie
sąsiedztwo Shermanów, ale zapewniali, że w razie czego i sami nie sprzedadzą tanio swej
skóry.
Strzelcy zajęli tymczasem stanowiska pomiędzy czołgami 1 pułku pancernego. Leżą z bronią
gotowy
* Bren - ręczny karabin maszynowy, podstawowy model używany w wojsku brytyjskim. Piat - ręczny granatnik
przeciwpancerny strzelający pociskami z głowicą kumulacyjną.
do strzału, ze wzrokiem wlepionym w przedpole. Wietrzą wroga za każdym drzewem, za
każdym krzaczkiem. Czujne oczy przepatrują okolice uważnie, niezmordowanie.
Po spokojnej nocy dzień 20 sierpnia zaczęli Niemcy nawałą ognia. Mozdzierze nie milkły ani
na chwilę.
Już o świcie wystawione przez sierżanta Stypińskiego czujki zaalarmowały ogniem resztę
plutonu. Na autobusy szedł niemiecki czołg. Jego załoga, widząc zgrupowanie "troopcarów",
liczyła pewnie na łatwą robotę.
Obsługa przydzielonego działa przeciwpancernego już dostrzegła zbliżającą się sylwetkę
Pantery. Sunęła w przebiegu skośnym. Na bocznej ścianie wieży, doskonale z daleka
widoczny, czerniał krzyż.
- Spokojnie, chłopcy, bez nerwów, niech bliżej podejdzie - instruuje działonowy.
Mija jeszcze chwila i nagle pada dobrze wycelowany strzał. Działo aż podskoczyło na
stanowisku, z otwartego zamka odskoczyła łuska. Aadowniczy wprawnym ruchem, nadając
dłonią właściwy skręt, wprowadza do komory następny nabój, ale jak się okazuje - już
niepotrzebnie.
Z otwartych włazów niemieckiego wozu buchały kłęby dymu. Wyskakiwali z nich w
pośpiechu członkowie załogi, unosząc do góry ręce. Zatrzymał się również sunący za
czołgiem transporter półgąsienicowy wypełniony piechotą wroga, która błyskawicznie
rozbiegła się i zaległa za nierównościami gruntu. Natychmiast otworzyła ogień. Zaświstały
nad głowami pociski z cekaemów.
Dwa Breny przewozowców - Koropackiego i Młynka - nie pozostały dłużne. Odpowiedziały
natychmiast seriami, z nawiązką.
Pluton przewozowy bronił się dzielnie. Niemcy jednak mając liczebną przewagę, prą naprzód,
podchodzą coraz bliżej i bliżej. Na domiar złego jeden 8ren milknie. To ranny Koropecki nie
może dalej prowadzić ognia. Szczęściem zastąpił go natychmiast sierżant Stypiński. Młynek
zmienia stanowisko, odskakuje wyżej za pagórek. Zakłada nowy magazynek i przeciąga serią
wzdłuż nacierającej tyraliery wroga. Czy ich nic nie zdoła powstrzymać? Są już blisko,
pięćdziesiąt, a może nawet czterdzieści metrów.
Nagle rozlega się krzyk Stypińskiego, który nie przestaje siać seriami z Brena:
- Wszyscy kierowcy ognia ze Stenów! Pociski padają gęsto i... skutecznie. Niemiecki atak
wygasa. Nie na długo wszakże. Za chwilę uderza nowy rzut nieprzyjacielskiej piechoty,
dochodzi do ponownej masakry. Hitlerowcy znowu zalegają na przedpolu, zduszeni ogniem
przewozowców.
Nie powiodła się i trzecia próba Niemców, wielu dostało się tym razem do niewoli.
Pluton przewozowy spisał się dzielnie, choć cena utrzymania zajętych pozycji okazała się
wysoka. Zginął dzielny sierżant Stypiński, polegli plutonowy Wiśniewski i starszy
szeregowiec Chmieleski. Lżej lub ciężej rannych było 10 kierowców.
- Widzisz ich tam, za żywopłotem? - woła kapral Aukasik.
Hitlerowcy, korzystając z naturalnej osłony, jaką stanowiły rosnące tu krzewy, jeden za
drugim posuwali się skokami do przodu. Ale strzelec Siwczuk - ochotnik, który przybył aż z
Argentyny - ma doskonały wzrok. Zle im serię za serią. Wkrótce podporucznik Martynoga
wygarnia ze swym plutonem znowu około setki jeńców spomiędzy żywopłotów. Taki był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]