[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niezupełnie. Dlaczego Patryk nie podjechał gdzieś, żeby podładować sprzęt?
Nie mam pojęcia. Ale na jego miejscu również nie zostawiłbym w domu obcej ekipy bez nadzoru.
Masz jeszcze jakieś wątpliwości?
Owszem.
O matko! Jesteś zawodowym szpiegiem? Opanuj się, dziewczyno! Coś jeszcze? Marcel
widowiskowo wywrócił oczami.
Tak. Droga z Warszawy do Sopotu w najlepszym razie zajmuje parę godzin, ja leciałam niecałą
godzinę. Marylka wzmogła czujność.
W rzeczy samej. Tyle że ja nie jechałem z Warszawy. Byłem u potencjalnego klienta w Malborku,
a to już dużo krótszy dystans. No i dzwoniłem, ale nie odbierałaś. Do tego śpieszyłem się, żeby cię
odebrać z lotniska. Całe szczęście mam ze sobą jakieś ciuchy, a przed sobą wolny weekend. Sprawdzisz
w końcu nieodebrane połączenia?
Nie mogę. Bateria kaput. Ale coś od ciebie mi mignęło&
Sama widzisz, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od prądu roześmiał się szczerze. Jedzmy. Nasza
wiedzma czeka w swojej twierdzy rodem z epoki Gomułki.
A nie przypadkiem Gierka?
Jeden czort.
W drodze do ośrodka Marylkę wreszcie opuściło zdenerwowanie i stopniowo zaczęła się rozluzniać.
Uznała, że gdyby Patrykowi przytrafiło się cokolwiek złego, Marcel nie byłby w tak doskonałym
humorze. Poza tym nagle zdała sobie sprawę, że w sumie cieszy ją ta zmiana towarzystwa. Oczami
wyobrazni widziała się już z Marcelem na romantycznym spacerze brzegiem morza.
Wprawdzie było już całkiem ciemno, i to od dobrych kilku godzin, ale z dzieciństwa Marylka
doskonale pamiętała obraz zamglonego horyzontu nad wodą. Przymknęła oczy i rozmarzyła się na całego.
I chyba się zdrzemnęła.
Obudz się, królewno, właśnie dotarliśmy do zamczyska. Marylka drgnęła, zaskoczona. Mam
dobre wieści. Nie ma w nim wieży, ale za to&
Och, przepraszam. Długo spałam? zapytała speszona.
Aha. Zasnęłaś jakoś tak w połowie drogi między Rębiechowem a Sopotem. Ale nie przejmuj się.
Sam sobie dotrzymałem towarzystwa. Nawet trochę pośpiewałem, ha!
Nic nie słyszałam. Przepraszam, ale dzisiejszy dzień mnie wykończył.
Niczym się nie przejmuj. Lepiej spójrz na to straszydło. Marcel ruchem głowy wskazał na przednią
szybę.
O Jezus Maria! To tutaj? Jesteś pewien? Niedowierzając własnym oczom, Marylka zamrugała kilka
razy.
Adres się zgadza powiedział Marcel. Niech to szlag!
Co się stało?
Komputer pokładowy właśnie pokazał, że złapaliśmy gumę.
No to co? Się zmieni i po kłopocie.
Samo się nie zmieni, a teraz nie mam ochoty. Ciemno tu jak nie powiem gdzie.
Po co teraz? Przecież możesz jutro odparła przytomnie Marylka.
Przed oczami przybyłych zamajaczyła okazała, ciemna budowla. Willa była ogromna i solidnie
zapuszczona. Gdyby nie światło w kilku oknach na dole, można by uznać, że to opuszczona ruina. Sądząc
po kształcie wieńczącej ją okazałej kopuły, projektant zapewne pragnął skopiować słynny Grand Hotel,
ale bez powodzenia.
Rany& Ale koszmar! Czy ta Zyta do reszty zwariowała? Przecież to nie Gierek ani nawet nie pózny
Gomułka. Toż to najprawdziwszy Dracula! Kurde, normalnie jak hotel Transylwania. Marylka nie
wierzyła własnym oczom.
Podobnie jak Marcel spodziewała się postkomunistycznego klocka z dobudowaną salą bankietową
i kilkoma domkami w lesie, tymczasem oglądali najprawdziwsze, i w dodatku okropnie zaniedbane,
monstrum udające nie wiadomo co.
Niechętnie opuścili przytulne wnętrze samochodu. Na zewnątrz zaatakował ich lodowaty, przenik liwy
wiatr. W poświacie księżyca pozbawione liści drzewa, miotane porywami wiatru, wyglądały
niesamowicie. Marylka drgnęła. Budowla sama w sobie wyglądała wystarczająco upiornie, a równie
upiorne otoczenie jeszcze przydawało jej grozy.
Brr! Zadrżała, również z zimna. Okropność!
Ech, straszne to, ale chodzmy już.
Marcel zatrzasnął bagażnik i chwyciwszy ich walizki, ruszył w stronę wejścia. Nacisnął na klamkę, ale
drzwi nie ustąpiły. Zdziwieni, rozejrzeli się za jakimś dzwonkiem, lecz znalezli tylko zamontowane na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]