[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To była tylko teoria. Tylko jedno było pewne: w każdej chwili w czerwonej strefie
może się wydarzyć to samo, co w Azji. Postanowiłem zrobić to, o czym myślałem już od
jakiegoś czasu. Będę towarzyszył Mary podczas tych koszmarnych seansów hipnotycznych.
Jeżeli rzeczywiście w jej podświadomości tkwi informacja o tym, co zabiło pasożyty na
Wenus, to może ja podczas badań dostrzegę coś, co inni pominęli. Miałem zamiar zrobić to,
bez względu na sprzeciwy kogokolwiek, nawet jeśli będzie to Starzec. Miałem już dość
traktowania mnie po trosze jak królewskiego małżonka, a po trosze jak niechciane dziecko.
ROZDZIAA TRZYDZIESTY
Mieszkałem teraz z Mary w niewielkiej kwaterze. Nadawało się to najwyżej dla jednej
osoby i nie wpływało najlepiej na nasze samopoczucie. Ale cóż laboratorium nie
przewidywało chyba wśród swoich pracowników małżeństw.
Następnego ranka obudziłem się wcześniej niż Mary i jak codzień sprawdziłem jej
plecy. Po chwili jednak otworzyła oczy i uśmiechnęła się sennie.
- Możesz spać, masz jeszcze trzydzieści minut - powiedziałem.
Ale Mary przeciągnęła się i postanowiła wstać.
- Mary czy wiesz jaki jest czas wylęgania się zarazków tyfusu? - zapytałem.
- A powinnam? Była wyraznie zdziwiona tym pytaniem, ale nie przywiązywała do
niego żadnej wagi. - Wiesz że masz jedno oko ciemniejsze niż drugie?
Potrząsnąłem jej ramieniem.
- Skoncentruj się. Wczoraj wieczorem byłem w bibliotece laboratorium i robiłem
obliczenia. Według nich pasożyty opanowały Rosję o trzy miesiące wcześniej.
- Tak, oczywiście.
- Wiesz o tym? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Bo mnie nie pytałeś. Nikt mnie nie pytał.
- Na miłość boską - zawołałem - spóznimy się na śniadanie.
- Masz dzisiaj badanie o tej samej porze? - zapytałem, kiedy wyszliśmy z łóżka.
- Tak.
- Mary, dlaczego nie mówisz im tego o co cię pytają? Wyglądała na zdziwioną.
- Ale ja nie wiem o co oni mnie pytają.
- Tak właśnie myślałem. Głęboki trans z nakazem zapomnij ?
- Tak przypuszczam - zastanowiła się.
- Więc dzisiaj będzie inaczej. Idę z tobą.
- Dobrze kochanie.
Wszyscy jak zwykle czekali w biurze doktora: Starzec, sam Steelton, niejaki
pułkownik Gisby, który był tu szefem sztabu, jakiś podpułkownik i cała masa pracowników
technicznych i pomocników. Wygląda na to, że w wojsku potrzeba przynajmniej ośmiu osób,
żeby jakiś oficer mógł dmuchnąć w chusteczkę.
Starzec wyraznie zdziwił się, kiedy mnie zobaczył, ale nic nie powiedział. Sierżant,
który pilnował drzwi próbował mnie zatrzymać.
- Dzień dobry pani Nivens - przywitał Mary. - Pana nie ma na liście - dodał po chwili.
- Właśnie zapisuję się na tę listę - odparłem i wepchnąłem się do środka.
Pułkownik był wściekły. Spojrzał na mnie groznie.
- Co tu się dzieje? - zapytał Starca.
Starzec nie odpowiedział mu, ale także nie wyglądał na zadowolonego. Wszyscy
patrzyli na mnie chłodno, oprócz jednej dziewczyny - sierżanta, która nie mogła się
powstrzymać i zachichotała.
- Chwileczkę panie pułkowniku... - odezwał się Starzec. Podszedł do mnie.
- Synu, przecież mi obiecałeś... - powiedział tak cicho, że tylko ja to usłyszałem.
- To było nieuczciwe żądać ode mnie takiej obietnicy. Odwołuję wszystko.
- Ale ty nie możesz nam pomóc. Nie znasz się na tym. Wyjdz stąd, chociażby ze
względu na Mary.
Do tej pory nie przyszło mi do głowy, że przecież on także nie ma tu nic do roboty.
- Myślę, że ty także jesteś tu zbędny. Nie wydaje mi się, żebyś się na tym znał. Więc
wyjdz.
Obydwoje spojrzeliśmy na Mary. Widać było, że gotowa jest zdać się na moją
decyzję.
- Zastanów się synu - wyszeptał powoli - to może być niebezpieczne.
- Wydaje mi się, że dokonujecie eksperymentów na mojej żonie. I od tej pory ja będę
dyktował warunki. Albo żadnych eksperymentów nie będzie.
- Czy pan oszalał, młody człowieku? - odezwał się pułkownik.
- A pan właściwie co tutaj robi? - Spojrzałem na jego insygnia wojskowe. - Czy
oprócz tego ma pan jeszcze jakieś kwalifikacje? A może jest pan psychologiem?
- Wyraznie się zmieszał, chociaż próbował tego nie okazać.
- Wydaje mi się, że pan zapomniał, iż znajdujemy się w obiekcie wojskowym.
- A pan zdaje się zapomina, że ani ja, ani moja żona nie jesteśmy personelem
wojskowym - dodałem - wychodzimy Mary.
- Tak, Sam.
- Zostawię informację gdzie można nas znalezć - poinformowałem Starca.
Ruszyłem do drzwi, Mary udała się za mną.
- Poczekaj chwilę - zawołał Starzec. - Czy możesz zrobić coś dla mnie?
Zatrzymałem się, on tymczasem zwrócił się do pułkownika.
- Czy może pan ze mną wyjść na chwilę, mam panu coś do powiedzenia.
Gisby jeszcze raz przeszył mnie wzrokiem, a potem wyszedł ze Starcem. Czekaliśmy.
Mary usiadła, ja stałem gotów do wyjścia. Młodsi oficerowie mieli twarze pokerzystów, za to
podpułkownik nie mógł opanować zakłopotania. Dziewczyna wyglądała jakby za chwilę
miała wybuchnąć śmiechem. Jedynym człowiekiem, który wyglądał na absolutnie
opanowanego był Steelton. Wyglądał jakby go to wogóle nie obchodziło. Spokojnie zajął się
jakimiś papierami.
Po piętnastu minutach wszedł sierżant.
- Doktorze Steelton, pan pułkownik mówi żeby zaczynać.
- Bardzo dobrze sierżancie - Powiedział Steelton, potem spojrzał na mnie. - Chodzmy
do gabinetu.
- Nie tak szybko - odparłem. - A cała reszta? Co z nimi? Na przykład ten? -
wskazałem na podpułkownika.
- To jest doktor Hazelhurst. Był dwa lata na Wenus.
- W porządku, zostaje. - Spojrzałem na dziewczynę. - A jaka jest twoja rola tutaj,
siostro?
- Ja? Jestem opiekunką.
- Teraz ja opiekuję się moją żoną. Doktorze, chciałbym, żeby pan powiedział, kto jest
panu niezbędny.
- Oczywiście, sir.
Okazało się, że tak naprawdę potrzebny jest mu tylko doktor Hazelhurst. Miałem
wrażenie, że jest zadowolony, iż pozbył się widowni. Weszliśmy do środka: Mary, ja i dwóch
specjalistów.
W gabinecie znajdowała się leżanka, a dookoła stały krzesła. Pod sufitem zawieszono
kamerę. Prawdopodobnie były też mikrofony, ale ukryte. Mary usiadła na leżance. Doktor
Steelton przygotował strzykawkę.
- Postaramy się zacząć tam, gdzie wczoraj skończyliśmy, pani Nivens - powiedział do
Mary łagodnie.
- Chwileczkę - odezwałem się. - Czy poprzednie zostały zarejestrowane?
- Oczywiście.
- Więc najpierw je obejrzymy. Chcę zorientować się w danych.
- Jeśli pan sobie życzy. Sugerowałbym, żeby pani poczekała w biurze, pani Nivens.
Chociaż nie, to może potrwać. Po prostu przyślę po panią pózniej.
Doktor wyraznie nie zrozumiał moich intencji. Postanowiłem mu wszystko wyjaśnić.
- Chciałbym, żeby pan zrozumiał, moja żona zostaje. Ona także chce to zobaczyć.
Wyglądał na zaskoczonego.
- Pan nie zdaje sobie sprawy jakie mogą być tego konsekwencje. To może poważnie
zaburzyć równowagę psychiczną pana żony.
- To bardzo ryzykowna terapia, młody człowieku - odezwał się Hazelhurst.
- To nie jest żadna terapia i pan doskonale o tym wie - zaprotestowałem. - Gdyby to
miały być działania lecznicze na pewno nie stosowalibyście narkotyków. Są inne techniki.
Steelson zrobił zatroskaną minę.
- Nie ma na to czasu. Musieliśmy zastosować tak brutalną metodę, bo zależy nam na
wynikach. Wydaje mi się, że nie mogę pozwolić, by pani obejrzała te materiały.
- Też tak sądzę - poparł go Hazelhurst.
- A czy do cholery, pytam was o zgodę? - Nie wytrzymałem. - Nie macie tu nic do
powiedzenia. Ten materiał jest tylko i wyłącznie własnością mojej żony. Chce mi się rzygać
na widok ludzi, którzy usiłują bawić się we wszechmogącego stwórcę. Nienawidzę tego w
pasożytach i nie mogę znieść tego w ludziach. To ona zdecyduje, czy może je zobaczyć i ona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]