[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spokojnie Moralas.
- Słuchaj... - zaczął Scott.
- Tę kwestię możemy omówić nieco pózniej. Teraz chciałbym podziękować i przeprosić -
przerwał mu, patrząc na Jonasa i Liz. -Przykro mi, ale nie widzieliśmy innego
rozwiązania tej sprawy.
- Mnie też jest przykro - mruknęła Liz i spojrzała na Scotta. - Było warto?
- Ambuckle przeszmuglował mnóstwo kokainy do Stanów. Jest odpowiedzialny za co
najmniej piętnaście morderstw w Stanach i Meksyku. O, tak. Było warto.
150
- Mam nadzieję, że rozumiesz, że nie chcę cię więcej widzieć - powiedziała Liz, kiwając
głową i ujęła dłoń Jonasa. - Zresztą i tak byłeś marnym uczniem - dodała z lekkim
uśmiechem.
- Wybacz, że w końcu nie umówiliśmy się na tego drinka - powiedział. - %7łałuję, że tak
wyszło.
- A ja dziękuję ci, że wyznałeś mi prawdę o moim bracie. To dla mnie wiele znaczy -
odezwał się Jonas.
- Sądzę, że zostanie odznaczony. Dokumenty prześlemy twoim rodzicom.
- Wiem, że się ucieszą - odparł Jonas i podał mu dłoń. - Rozumiem, że wykonywałeś
swoją pracę. Wszyscy robimy to, co musimy.
- Ale to nie znaczy, że nie żałuję.
Jonas kiwnął głową i uśmiechnął się. Nareszcie poczuł się wolny.
- Ale za to, że narażałeś Liz na niebezpieczeństwo... - zawiesił głos, zacisnął dłoń w
pięść i płynnym ruchem umieścił ją na szczęce specjalnego agenta Donalda Scotta.
Mężczyzna potknął się i upadł na krzesło, które stało za jego plecami. Mebel nie
wytrzymał i pękł, a Scott wylądował na podłodze, pocierając bolącą szczękę.
- Jonas! - zawołała wstrząśnięta Liz.
Po chwili poczuła, że ma ochotę się roześmiać. Zakryła usta dłonią i odwróciła się do
Jonasa. Nieporuszony Moralas siedział przy biurku i sączył swoją kawę.
- Wszyscy robimy to, co musimy - mamrotał pod nosem Scott, gramoląc się z podłogi.
- Zegnajcie - powiedział Jonas.
- Vaya con Dios - pożegnał się Moralas, wstał z krzesła i pocałował dłoń Liz.
Mężczyzna jeszcze przez chwilę patrzył za wychodzącymi, a potem z powagą spojrzał
na agenta.
- Twój rząd, oczywiście, zapłaci za krzesło.
Jonas odszedł. Sama tego chciała. Liz sądziła, że tak będzie najlepiej. Powtarzała to
sobie każdego ranka od dwóch tygodni. Gdyby posłuchała głosu serca, przyjęłaby
151
oświadczyny Jonasa. Porzuciłaby wszystko, co zbudowała z takim trudem. I pewnie
zniszczyłabym nam obojgu życie, pomyślała.
Wrócił do swojego świata, prawniczych książek, rozpraw w sądzie i eleganckich przyjęć.
Z pewnością zapomniał o czasie spędzonym na Cozumel. Przecież nie zadzwonił ani nie
napisał. Wyjechał tego samego dnia, gdy Ambuckle został aresztowany. Jonas wygrał
walkę z przeszłością, gdy stanął oko w oko z Manchezem.
Odszedł, a Liz znów musiała uporządkować swoje życie. Spodziewałam się, że to w
końcu nastąpi, pomyślała. Niczego nie żałowała. To, co dała Jonasowi, zostało darowane
bez warunków i oczekiwań. W zamian miała to, co otrzymała od niego. Na zawsze
zostały jej piękne wspomnienia.
Poza tym Faith wracała do domu. Liz, nie mogąc się doczekać, wyruszyła na lotnisko.
Wiedziała, że dotrze na miejsce godzinę za wcześnie, ale nie mogła już wysiedzieć w
domu. To śmieszne, że tak się denerwuję, wyrzucała sobie w myślach.
W budynku lotniska było tłoczno i hałaśliwie. Turyści przyjeżdżali i odjeżdżali. Wiele osób
robiło ostatnie zakupy w licznych sklepikach. Liz poddała się impulsowi i po chwili miała
dwie siatki różnych drobiazgów i niewielki bukiet kwiatów.
Już za chwilę, już niedługo, powtarzała w duchu. Niektórzy turyści czytali, inni drzemali w
plastikowych krzesełkach. Liz nie mogłaby teraz siedzieć, więc nerwowo spacerowała od
okna do okna. Samolot się spózniał. Wiedziała, że pogoda sprzyja podróży samolotem,
lecz zaczęła się denerwować. Pobiegła do informacji i usłyszała to, co już sama
wiedziała. Samolot ma niewielkie opóznienie. Liz chciała krzyczeć ze zdenerwowania.
Wreszcie usłyszała, że samolot z Houston właśnie ląduje. Patrzyła w stronę bramki
ponad głowami ludzi. W końcu dostrzegła swoją córkę. Faith miała na sobie spodenki w
błękitne paski i białą bluzeczkę. Ależ ona urosła, zdumiała się Liz. Ze zdenerwowania
pociły się jej dłonie. %7łebym się tylko nie rozpłakała, pomyślała, mrugając oczami.
Nagle Faith dostrzegła ją i z szerokim uśmiechem podbiegła do matki. Liz upuściła siatki
i chwyciła córkę w ramiona.
- Mamusiu, siedziałam przy oknie, ale nie widziałam naszego domu - poskarżyła się i
uściskała Liz. - Kupiłam ci prezent!
- Niech ci się przyjrzę - szepnęła wzruszona Liz.
Jej córka nie była już słodka i rozkoszna. Była po prostu piękna. Już nigdy się z nią nie
rozstanę, pomyślała Liz. Nie będę potrafiła.
- Witaj w domu, córeczko - szepnęła i ucałowała oba policzki Faith.
152
[ Pobierz całość w formacie PDF ]