[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trwało długo.
- Metoda Kwadratowego Pudełka? - Zaproponowała Bex.
- Technika Brennana-Blacka? - Odpowiedziałam.
Ale żadna opcja nie dawała żadnej nadziei przeciwko wytrenowanemu snajperowi
z czystą linią strzału i my to wiedziałyśmy.
- Zostań tutaj. - Powiedziałam i zaczęłam się podnosić, ale Bex była silniejsza
jej refleks nawet szybszy niż pamiętałam i nie miałam szansy, by wyrwać się na
wolność.
- Zwariowałaś? - Kłapnęła, ciągnąc mnie w dół.
- Okrążę go. Albo ją. Albo ich. A potem..
- Czy ty naprawdę zwariowałaś? - Spytała nawet głośniej, właśnie kiedy padł
kolejny strzał. Mogłam zobaczyć w jej oczach, że myślimy o tym samym: sto
jardów.
- Bex, pozwól mi iść. - Potrząsnęłam głową. - Mogę okrążyć ich i wrócić od tyłu.
Będzie dobrze. Oni nie..
- Cammie, gdzie ja stałam? - Wyzwała mnie Bex, nawet jeśli to nie był najlepszy
czas na quiz. - Gdzie ja stałam? - Bex zapytała ponownie, tym razem wolniej.
Popatrzyłam na miejsce, gdzie ona była i dokonałam obliczeń w pamięci.
- Minął cię o co najmniej pięć stóp, więc pewnie przesuwa się w jego lewą stronę.
- Miałam rację; wiedziałam to. Ale było coś w oczach Bex kiedy mówiłam. Coś co
mówiło mi, że bała się w zupełnie nowy sposób.
- A to oznacza... - Zaczęłam, ale nie mogłam znalezć słów. - A to oznacza... -
Spróbowałam ponownie, ale zamiast lekcji Joego Solomona słyszałam słowa,
które skandowałam do siebie przez ponad rok. Potrzebują mnie żywą.
Potrzebują mnie żywą. Potrzebują mnie żywą.
- Cam Powiedziała Bex, jej głos był niski i miarowy. - To znaczy, że oni nie
strzelali do mnie.
Ptaki przestały śpiewać. Drzewa były ciche i niewzruszone. I wtedy znowu
usłyszałam muzykę. Przycisnęłam ręce do uszu, ale melodia stawała się
głośniejsza i głośniejsza, a moje serce zwolniło swój rytm. Słońce musiało wyjść
zza chmury, ponieważ wszystko zdawało się bardziej jaskrawe. Wyrazniejsze.
- Cammie. - Bex potrząsała mną. Jej oczy były rozszerzone w przerażeniu.
Wiedziałam, że byłyśmy w czymś, co można nazwać rozliczeniem. Poza pniem nie
było żadnej osłony na dziesięć jardów w każdym kierunku. Nie robiłyśmy do tej
pory uników, ale strzelec był wyżej i się przemieszczał, i to była tylko kwestia
czasu, kiedy złapie nas w swoje pole widzenia.
Musiałyśmy poruszyć się z tej pozycji, i to szybko.
- Bex Powiedziałam, sięgając po dłoń mojej najlepszej przyjaciółki.
- Co?
Padł kolejny strzał.
Siedemdziesiąt pięć jardów.
- Przepraszam. I zanim mogła zarejestrować słowa, kopnęłam i posłałam moją
najlepszą przyjaciółkę, staczającą się i spadającą wciąż i wciąż, w dół zbocza.
Ułamek sekundy pózniej podążyłam za nią.
Naprawdę, spadanie głową w dół z naprawdę dużego wzniesienia kiedy jest się
półprzytomnym jest prawdopodobnie nie rekomendowane, ale w tym momencie
nie miałam innych opcji. Wylądowałam z łomotem na dużej kępie krzaków jeżyn.
Kolce przecięły moją skórę. Kręciło mi się w głowie i pomyślałam, że zaraz
zemdleję. Ale był cień ponad mną i wiedziałam, że mój plan (jeśli można tak to
nazwać) zadziałał i wydostałyśmy się z polany pod osłonę drzew.
Bex wylądowała dwadzieścia stóp ode mnie. Dobrze, pomyślałam. Zoatań tam.
Bądz bezpieczna z dala ode mnie.
Ale było za pózno. Już wstała i przybliżała się do mnie, jak kot.
- Jak dużo? - Zapytała, jej oddech był gładki i miarowy. Kawałek mchu zaplątał
jej się we włosy, a błoto pokrywało jej policzki, ale się nie poruszyła ani nie starła
żadnego z nich.
- Tylko jeden. - Powiedziałam, po czym przemyślałam to. - Tak myślę.
Miałam nadzieję.
Zobaczyłam figurę poruszającą się przez drzewa za nami, w górę zbocza. Nie był
duży, niezbędnie, ale zwinny, szybki i szczupły.
I bliżej. Podchodząc coraz bliżej.
Ale nie było żadnych więcej strzałów, więc albo miał za dużo przestrzeni, żeby
wystrzelić, albo nasz ruch zadziałał i stracił nas z pola widzenia.
Byłyśmy głęboko w środku trystu akrów drewna, skał i spadłych liści. Główna
żwirowana droga była prawdopodobnie dwieście jardów w dół zbocza. Teraz,
kiedy dostałyśmy się pod osłonę drzew, mogłyśmy zejść do drogi poniżej i ufnie
zakreślić okrąg do chatki poniżej. Albo mogłyśmy zatoczyć szerokie koło i wspiąć
się na szczyt, spróbować ominąć snajpera i zrobić to z góry.
- Wysoka droga? - Zapytała Bex, czytając mi w myślach.
- Wysoka droga. - Zgodziłam się i razem zaczęłyśmy biec.
Możecie myśleć, że w tej sytuacji przewaga leży po stronie dorosłego mężczyzny z
pistoletem, a nie po stronie dwóch nastolatek w trakcie szkolenia.
Cóż, to, oczywiście, zależy od dziewczyn.
Bex była przede mną, biegnąc w górę wzniesienia, przeskakując konary i lądując
na skałach. Bez wagi. Bez kosztów.
Ja, z drugiej strony, miałam kostkę, która była wciąż wpółzwichnięta i płuca,
którym było daleko od pełnej sprawności i nie wiedziałam, co było bardziej
przerażające: snajper na ogonie czy myśl, że Bex wie, że straciłam wytrzymałość i
pamięć podczas wakacji.
Mogłyśmy słyszeć łamiące się gałązki i ziające oddechy. Bex i ja wpadłyśmy w
poślizg, zatrzymując się, wciskając się pomiędzy kilka drzew i wezwałam każdą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]