[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejscu i usiadła po raz wtóry. Oparta plecami o framugę
podciągnęła nogi, obejmując je dłońmi. Jak na sielskim
obrazku...
Ponieważ była znużona - w każdym razie tak sobie
wmawiała - myśli jej powędrowały do Jacka i przeprawy,
jaką z nim miała ubiegłego wieczoru. Było to dla niej,
o dziwo, naturalniej sze i łatwiejsze, niż zastanawianie się
nad domem. Właściwie Jack nie usiłował jej omamić. Nie
próbował pokazać się innym, niż jest w rzeczywistości.
Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, od razu dostrzegła ce
chę bezwzględności w jego charakterze. Co prawda skrzęt
nie ją ukrywał za fasadą dobroduszności.
Zdjął maskę ubiegłego wieczoru. I już nie było mowy
o normalnych między nimi stosunkach. To znaczy o sto
sunkach klienta i przedsiębiorcy budowlanego. Prawdę po
wiedziawszy, to taki stosunek nigdy między nią a nim nie
istniał. Podobnie nie było już mowy o żartobliwym konty
nuowaniu rodzinnego sporu Earpów i Clantonów. Jack to
wszystko zburzył.
scandalous
Jego pocałunki i to, co powiedział, radykalnie zmieniły
sytuację. %7łałowała tego, co stało się Wieczorem, gdyż nie
miała ochoty akceptować konsekwencji, a główną konse
kwencją było to, że straciła kontrolę nad przebiegiem wy
darzeń. A lubiła ją mieć. Zdała sobie również sprawę, że
nie rozwiązała dawnego problemu: własnego stosunku do
przeszłości, konkretnie do Charlesa.
Usiłowała zrobić teraz porządek w myślach. Co powin
na zrobić, co ma zrobić i co może zrobić?
Gdyby nie poważnie komplikująca sytuację obecność
Jacka, potrafiłaby ułożyć stosunki z Sammi i własne życie
zgodnie z wcześniejszymi założeniami. Wszystko mogło
by jeszcze powrócić do normy. Gdyby nic cień rzucany
przez Jacka...
Usłyszała nagle kroki. W drzwiach stanął Jack. Wes
tchnęła ciężko. I tu nie zostawia jej w spokoju!
Miał na sobie jak zwykle dżinsy i do tego ciemną dżin
sową koszulę, która pamiętała lepsze czasy. Kowbojski
kapelusz przesunięty był na tył głowy, co twarzy nadawało
zawadiacki wyraz, chociaż przeczyło temu bystre spojrze
nie, jakie rzucił w kierunku Mallory. Niósł pas narzędzio
wy i termos z kawą. Ale po co zjawił się tak wcześnie?
Odkręcił z termosu kubek i nalał parującego płynu.
- Wiedziałem, że tu jesteś, zobaczyłem samochód.
Przyjechałaś na kontrolę czy na kłótnię?
Miała ochotę zerwać się i gorąco zaprzeczyć tej krzyw
dzącej insynuacji, że jest kłótliwą osobą. Zachowała je
dnak kamienny spokój, skinęła nonszalancko głową i po
wiedziała:
- Dzień dobry, Jack. Widzę, że jesteś w swym zwykłym
beztroskim nastroju.
- A po cóż bym miał zmieniać formułę, która dotych
czas przynosiła same sukcesy? spytał.
scandalous
Mallory zacisnęła usta, dochodząc do wniosku, że jest
jeszcze zbyt wcześnie, a poranek zbyt piękny, by tracić nad
sobą panowanie i niepotrzebnie się denerwować.
- Odpowiadając na pierwszą część twego pytania: tak,
przyjechałam sprawdzić postęp robót. I jestem bardzo za
dowolona. Nie mam zamiaru niczego zmieniać. Stąd więc
płynie wniosek, że nie ma powodów do kłótni.
- Owszem, są - zauważył. - Mój bratanek i twoja sio
stra. Ty i ja. A poza tym ja i ty.
Doszedł do niej wspaniały aromat kawy. Wyszła z. domu
na czczo. Nie miała jednak zamiaru o nic go prosić. Nie
ma nic darmo.
- Jesteś śmieszny. Ty i ja? TC. i Sammi? Nie boję się
ciebie, a Sammi da sobie radę ze swoimi sprawami.
- Oczywiście, oczywiście, Mallory. Tylko żartowałem.
Nieproszony usiadł przy jej stopach. Luzno osadzony
parapet poruszył się. Jack, usadowiony wygodnie, wypił
duży łyk kawy. Potem wyciągnął ku niej dłoń z plastyko
wym kubkiem. Odmówiła ruchem głowy.
- Wiesz, kogo najbardziej się boisz? - spytał.
- Kogo?
- Samej siebie.
- Chyba już to wszystko przerabialiśmy parę razy
wczorajszego wieczoru. Było to bezcelowe i nudne.
- I znów różnimy się opiniami. To już nam weszło
w krew. - Wstał i pochylił się nad nią. - Krew można
oczyścić z wirusów, a złe obyczaje porzucić.
scandalous
ROZDZIAA SIDMY
Znowu musiała walczyć z uczuciem, że Jack ją przytła
cza i obezwładnia.
- Czy byłbyś łaskaw się odsunąć? - spytała, ale efekt
tych słów unicestwiło lekkie drżenie głosu przy ostatnim
słowie. Odchrząknęła i dopowiedziała tym razem zimnym
tonem: - I w ogóle nie zapraszałam cię, żebyś koło mnie
siadał.
Odsunął się i usiadł na poprzednim miejscu, pociągając
jeszcze jeden łyk kawy.
- Twarda z ciebie sztuka, Mallory Earp. To rodzinna
cecha Earpów.
- Przesuń się, bo mi przeszkadzasz. Chcę wstać - po
wiedziała, ignorując przytyk.
W milczeniu patrzył na nią przez kilka sekund, jakby
się zastanawiał, czy nie odmówić żądaniu, wreszcie jednak
odstawił kubek i wstał. Deska parapetu akurat w tym mo
mencie rozpadła się na dwie części. Mallory w obawie
przed upadkiem na ziemię oparła się dłonią. Jeden palec
trafił w szparę między obie połowy parapetowej deski, któ
re właśnie schodziły się z powrotem.
Krzyknęła z bólu i usiłowała wstać. Zimny podmuch
porannego wiatru spowodował, że zadygotała.
- Co się stało? Co ci jest? - spytał zaniepokojony Jack,
który nawet nie dostrzegł perypetii z parapetem.
Zawstydzona własną niezdarnością usiłowała odtrącić
jego rękę i sama wstać. Upadła z powrotem na przełama-
scandalous
ny parapet, narażając na szwank pośladek. Wyrwał się jej
kolejny okrzyk bólu, a jednocześnie miała ochotę roze
śmiać się.
Jack o nic już nie pytał, tylko chwycił ją wpół i postawił
na ziemi. Instynktownie położyła mu dłoń na ramieniu, aby
nie stracić równowagi.
- Coś cię boli? Skaleczyłaś się? - zapytał z troską
w głosie.
- Tylko moja godność doznała obrażeń - odparła.
- Ale co się właściwie stało?
- Pękł parapet, niechcący włożyłam w szparę palce,
a kiedy siadałam, obie części się zeszły.
Ujął jej dłoń i zaczął rozcierać palec.
- Już lepiej?
Skinęła głową, powstrzymując się od rozcierania owego
drugiego miejsca. Spojrzała spod oka na Jacka. W jego
wzroku widziała wyłącznie troskę.
- Kiedy upadłam z powrotem, drzazga... - mruknęła.
Ponieważ nie dokończyła zdania, spojrzał zdziwiony. Po
paru sekundach domyślił się i w oczach zatańczył mu cho
chlik. Z góry wiedziała, co Jack powie. I powiedział:
- Wiktoriańska dziewica! Wstydzi się słowa pupa lub
choćby pośladek. Oj Mallory, Mallory!
I miał rację, w jego obecności nie zachowywała się nor
malnie.
- To nieważne - odparła.
- Może powinienem owo bezimienne miejsce też roze
trzeć - zaproponował.
- Powiedziałam, że nieważne. Chociaż to wszystko
twoja wina.
- Moja? Niby z jakiego powodu?
- Gdybyś nie usiadł, nie obruszyłby się parapet.
- Gdybym wiedział, że twoja szyneczka jest w takim
scandalous
niebezpieczeństwie, nigdy bym nie narzucił ci mojej obe
cności. O nie! Bóg mi świadkiem, że nie dybię na ciebie,
ani na ową... - chrząknął - część twojej anatomii. Kiedy
pierwszy raz zobaczyłem cię w dżinsach, natychmiast so
bie przypomniałem, po co Bóg stworzył kobietę.
- Jesteś wstrętny antyfeminista. Odmawiasz kobietom
praw! Widzisz w nich tylko zabawkę...
- Nie jestem anty nic, nie odmawiam kobietom praw,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]