[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W którym kinie?
Przełknęłam ślinę. To nie był dobry pomysł. Wcale.
- W tym za centrum handlowym, tak myślę.
Sprawdzę.
- Zwietnie. Zadzwoń do mnie pózniej, o której
godzinie.
- Ja prowadzę.
- Okej. - Tym razem odsłonił w uśmiechu białe zęby.
Głupia, głupia owca w radosnych podskokach
zmierzająca prosto pod nóż rzeznicki. Zamknęłam
drzwi, nie mówiąc nic więcej i weszłam do domu.
Z deszczu pod rynnę, pomyślałam, napotykając
wzrok Samuela.
- Wybieracie się do kina? - zapytał. Oczywiście
usłyszał naszą rozmowę.
- Tak. - Zadarłam brodę, próbując zwalczyć nie-
znośny ścisk w żołądku. Samuel by mnie nie
skrzywdził. Problem polegał na tym, że ja też nie
chciałam go skrzywdzić.
Z na wpół zamkniętymi oczami głęboko oddychał.
- Znowu nim pachniesz.
- Przyjechał po mnie, kiedy biegałam w postaci
kojota, wiec przywiózł mi ubranie.
Samuel poruszał się z prędkością urodzonego
drapieżnika, kładąc dłoń na moim karku.
Zamarłam, kiedy przyłożył nos do mojej szyi tuż pod
uchem.
- Nie mogąc nic na to poradzić, wciągnęłam głębo-ko
w nozdrza powietrze gęste od jego zapachu. Jakim
sposobem jego zapach miał na mnie tak samo
potężny wpływ jak uśmiech Adama? To było nie w
porządku.
- Kiedy będziesz się z nim umawiać - warknął
Samuel, a jego ciało trzęsło się z pożądania lub bólu,
nie potrafiłam zdecydować, ponieważ czułam zapach
obu - chcę, żebyś o tym pamiętała.
Pocałował mnie. Było to absolutnie poważne, piękne
oraz, biorąc pod uwagę pasję w jego oczach,
zadziwiająco delikatne.
Odsunął się i posłał mi zawadiacki uśmiech.
- Mercy, kochanie, nie miej takiej zmartwionej miny.
- Nie jestem klaczą rozpłodową - oznajmiłam,
usiłując zapobiec hiperwentylacji.
- To prawda - przytaknął. - Nie będę cię okłamywać.
Myśl o tym, że mógłbym mieć dzieci, które nie umrą,
zanim się jeszcze urodzą, jest bardzo silna. Ale
powinnaś wiedzieć, że mieszkającego we mnie wilka
nie obchodzą takie rzeczy. On chce tylko ciebie.
Wyszedł, nie dając mi czasu na sformułowanie
stosownej odpowiedzi. Nie do swojego pokoju, ale z
domu. Słyszałam oddalający się warkot silnika jego
samochodu.
Usiadłam na kanapie i objęłam jedną z poduszek.
Tak bardzo nie chciałam myśleć o Samuelu czy Ada-
mie, że postanowiłam skupić uwagę na czymś zupeł-
nie innym. Na przykład na poszukiwaniach Andre.
Marsilia twierdziła, że wampiry obawiają się
zmiennokształtnych, ponieważ jesteśmy odporni na
ich moce i potrafimy rozmawiać z duchami.
Darryl przypomniał mi jednak, że duchy unikają zła,
czyli między innymi wampirów. Może i nie jestem
podatna na niektóre ich moce, ale ta magia, która
zacierała ich ślady, działała na mnie świetnie. Może
inne zmiennokształtne posiadały większą moc niż ja.
Medea wskoczyła na kanapę.
Wysyłając mnie na poszukiwania, Marsilia nie mogła
podejrzewać, że trafię na trop Littletona dzięki
rozmowie z panią Hanna - czy jakimkolwiek innym
duchem. To był specyficzny przypadek. Większość
duchów nie potrafi się komunikować.
Poza tym nie ma ich zbyt wielu w Tri-Cities, po-
nieważ miasto jest na to zbyt młode. Do drugiej woj-
ny światowej, kiedy próby stworzenia bomby nu-
klearnej zrodziły Projekt Hanford, nie mieszkało tu
dużo ludzi. Pomimo, a może z powodu militarnej
przyczyny rozwoju miasta, Tri-Cities nie doświad-
czyły w przeszłości nadmiernej przemocy - a to
właśnie pełna przemocy bezsensowna śmierć była
główną przyczyną wędrówek duchów.
Pełne przemocy, bezsensowne przypadki śmierci
zdarzały się w wampirzych menażeriach.
Odłożyłam poduszkę i Medea wskoczyła mi na
kolana.
Nie tylko ja widziałam duchy. W Portland, gdzie
chodziłam do szkoły średniej, znajduje się wiele na-
wiedzonych miejsc - i normalni ludzie też to wyczu-
wają. Oczywiście większość z nich nie widzi duchów
tak dobrze jak ja, a jeśli już widzą, to zwykle nocą.
Nigdy tego nie rozumiałam. Duchy tak samo często
wędrują w dzień, jak i w nocy, chociaż istnieje wiele
rzeczy, które nie tolerują światła dziennego.
Na przykład wampiry.
To nie mogło być aż tak proste.
Następnego dnia po pracy wyruszyłam na poszu-
kiwanie Andre na dwóch nogach zamiast na czte-
rech. Nie byłam pewna, czy szukanie duchów w ja-
kikolwiek sposób mi pomoże. Po pierwsze, duchy
wcale nie są tak pospolite. Tysiąc osób może zginąć
w bitwie i nie pozostać po nich ani jeden duch. A na-
wet, gdyby jakieś zostały, nie miałam gwarancji, że
je zobaczę albo się domyśle, że to duchy, gdy już na
nie trafię. Niektórzy umarli, tak jak pani Hanna, wy-
glądają całkiem jak za życia.
Szukałam igły w stogu siana.
Zrozumiałam też, że w przypadku Andre będzie
zupełnie inaczej niż z Littletonem - i już to mi się nie
podobało. Andre będzie bezbronny, pogrążony we
śnie. Nawet jeśli go odnajdę, nie wiedziałam, czy
zdołam go zabić.
A jeśli to zrobię, przyjdzie po mnie chmara Mar-silii.
Przynajmniej oszczędzi mi wyboru pod tytułem
Adam czy Samuel". Nie ma tego złego, co by na do-
bre nie wyszło.
Prowadziłam poszukiwania każdego popołudnia i
wracałam tuż przed zmrokiem. Samuel wychodził,
ale zaczął mi zostawiać posiłki w lodówce. Czasami
kupione, zwykle jednak sam coś gotował. Będąc w
domu, zachowywał się, jak gdyby nigdy mnie nie
pocałował i nie powiedział, że nadal mnie pragnie.
Nie wiedziałam, czy powinno mnie to uspokoić, czy
przerazić. Samuel był cierpliwym łowcą.
W sobotę zabrałam Adama do kina. Zachowywał się
bardzo dobrze. Potem pojechaliśmy do Rezerwatu
Hanford i biegaliśmy po otwartym terenie w naszych
zwierzęcych wcieleniach. Adam nie posiadał
zdolności Samuela do odrzucania całego
człowieczeństwa i czerpania radości z przebywania w
skórze dzikiego stworzenia. Zamiast tego bawił się z
tą samą intensywnością, która cechowała go we
wszystkim, co robił. Oznaczało to, że kiedy go
ścigałam, nie wiedziałam, czy chcę go złapać, a kie-
dy on mnie ścigał, czułam się jak królik.
Kiedy go odwiozłam przed kolacją, oboje padaliśmy z
nóg. Nie pocałował mnie, ale spojrzenie, które mi
rzucił, było prawie tak samo dobre.
Po tym spojrzeniu nie chciałam wracać do domu,
gdzie czekał Samuel. Pojechałam wiec z powrotem
do Kennewick i najzwyczajniej w świecie krążyłam
po ulicach. Zatrzymałam się na stopie przy jednym
ze zbyt wielu nowych osiedli, które wykiekowały na
przestrzeni kilku ostatnich lat i wtedy go
zobaczyłam. Na werandzie domu o wyglądzie bu-
dzącym szacunek stał smutny mężczyzna w średnim
wieku i wpatrywał się we mnie zapadniętymi oczami.
Zaparkowałam Królika, odwzajemniając jego
spojrzenie. Niedługo potem pojawiła się obok niego
kolejna osoba, tym razem stara kobieta. Kiedy
przybył trzeci duch, wysiadłam z samochodu. Dom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]