[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ulicy. Wmieszali się w tłum, a chociaż wyglądali trochę dziwnie, chyba
nikt nie zwracał na nich uwagi. Nikogo nie dziwił
sześćdziesięciodwulatek o długich siwych włosach zebranych w kucyk,
w czerwonych skarpetkach, sandałach i brązowym swetrze w kratę,
liczącym sobie chyba ze trzydzieści lat - i trzynastolatek, który szeroko
otwierał oczy ze zdziwienia.
Akademik Kappa Thêta byÅ‚ wielkim biaÅ‚ym budynkiem z kamienia,
z kilkoma greckimi kolumnami i ogromniastym gankiem. Ike i Theo
przecisnęli się przez gęsty tłum, weszli po schodach i ruszyli wokół
ganku. Ike chciał się rozejrzeć, sprawdzić wejścia, wyjścia i spróbować
się dowiedzieć, gdzie gra zespół. Muzyka była głośna, śmiech i wrzaski
jeszcze głośniejsze. Theo w całym swoim młodym życiu nie widział tylu
puszek piwa. Na ganku tańczyły dziewczyny, a ich chłopcy patrzyli,
palÄ…c papierosy.
- Gdzie jest zespół? - zapytał Ike jednej z dziewczyn.
- W piwnicy - odparła.
Powoli wycofali się do frontowych schodów i rozejrzeli. Głównego
wejścia pilnowało dwóch dużych młodych mężczyzn w garniturach; jak
się wydawało, decydowali, kto wejdzie do środka.
- Idziemy - oznajmił Ike. Theo ruszył za nim i razem z grupą
studentów zbliżyli się do głównych drzwi. Ochroniarz, a może bramkarz,
kimkolwiek tam był, wyciągnął rękę i złapał Ike'a za przedramię.
- Przepraszam bardzo! - zawołał gburowato. - Ma pan wejściówkę?
Ike ze złością strząsnął rękę i spojrzał tak, jakby zaraz miał go
walnąć.
- Dziecko, ja nie potrzebuję wejściówki - syknął. - Jestem
menedżerem tej kapeli. A to mój syn. Więcej mnie nie dotykaj.
Pozostali studenci odsunęli się o kilka kroków, przez chwilę zrobiło
siÄ™ ciszej.
- Przepraszam, proszę pana - powiedział ochroniarz.
Ike i Theo weszli do środka. Ike szedł szybko, jakby doskonale znał
akademik i miał tu coś do załatwienia. Przemierzyli duży hol, potem
jakiś salon, jeden i drugi napakowany studentami. Na następnej otwartej
przestrzeni tłum studentów wrzeszczał, oglądając mecz na dużym
ekranie. Obok mieli dwie beczki piwa.
Z dołu dudniła muzyka, Ike i Theo szybko znalezli duże schody
prowadzące do sali koncertowej. Na środku był parkiet taneczny pełen
studentów zajętych najróżniejszymi żałosnymi podrygami i szuraniem
nogami - a po lewej zespół Włam łomotał i wrzeszczał na cały regulator.
Ike i Theo z wolna popłynęli w tłum, a kiedy schodzili schodami, Theo
czuł, jak uszy pękają mu od tej muzyki.
Spróbowali schować się w kącie. W sali było ciemno, kolorowe
stroboskopy migotały na masie ciał. Ike nachylił się i wrzasnął Theo w
ucho:
- Pospieszmy się. Ja tu zostaję. Ty spróbuj dostać się za zespół i się
rozejrzeć. Szybko!
Theo zanurkował między tańczących, prześlizgiwał się między
ciałami. Potrącono go, popchnięto, prawie zadeptano, ale brnął dalej,
wzdłuż przeciwległej ściany z lewej. Włam skończył grać jakiś kawałek.
Wszyscy bili brawo, przestali na chwilę tańczyć. Theo przyspieszył,
wciąż nisko pochylony, i zerkał dookoła. Nagle wokalista wrzasnął,
potem zaczął wyć. Perkusista zaatakował bębny, gitarzysta szarpnął
strunami w jakichś ogłuszających akordach.
Następna piosenka okazała się jeszcze głośniejsza. Theo minął duże
głośniki, zbliżył się na niecałe dwa metry do klawiszowca i wtedy
zobaczył April siedzącą na metalowym pudle za perkusistą. Znalazła
jedyne bezpieczne miejsce w całej sali. Praktycznie przeczołgał się
wzdłuż krawędzi niewielkiej platformy i zanim April go zobaczyła,
dotknÄ…Å‚ jej kolana.
April była zbyt zaszokowana, żeby się poruszyć, potem obiema
rękoma zasłoniła usta.
- Theo! - powiedziała, ale ledwie ją słyszał.
- Chodzmy - polecił.
- Co tu robisz?! - krzyknęła.
- Jestem tu, żeby cię zabrać do domu.
O dziesiątej trzydzieści Chase schował się za pralnią chemiczną i z
drugiej strony ulicy przyglądał się ludziom wychodzącym z włoskiego
bistro Robilia. Zobaczył panią i pana Shepherdów, potem pana i panią
Coleyów, wreszcie rodziców. Patrzył, jak odjeżdżają. Zastanawiał się, co
teraz robić. Za kilka minut rozdzwoni mu się telefon, matka będzie miała
z tuzin pytań. Wymawianie się chorobą psa powoli przestawało
wystarczać.
ROZDZIAA 19
Theo i April szli powoli wzdłuż ściany, omijając zmęczonych
tancerzy, którzy zrobili sobie przerwę, a potem szybko przekroczyli
półmrok dzielący ich od drzwi na klatkę schodową. Nie było ryzyka,
żeby ojciec April ich zauważył, bo całkiem zatonął w żywiołowej
włamowej wersji I Can't Get no Satisfaction Rolling Stonesów.
- DokÄ…d idziemy?! - krzyknÄ…Å‚ Theo do April.
- Drzwi prowadzą na zewnątrz! - odkrzyknęła.
- Poczekaj, muszę zabrać Ike'a.
- Kogo?
Theo pomknął przez tłum, znalazł stryja tam, gdzie go zostawił, i
cała trójka szybko zeszła po schodach na niewielkie patio za budynkiem
Kappa Theta. Wciąż słyszeli muzykę, ściany zdawały się drżeć, ale na
zewnątrz było o wiele ciszej.
- Ike, to April - powiedział Theo. - April, to Ike, mój stryj.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział Ike. April była
zbyt zmieszana, żeby powiedzieć cokolwiek. Stali sami w ciemnościach,
obok połamanego stołu piknikowego. Wokół leżały porozrzucane inne
meble z patio. Okna z tylnej strony budynku były powybijane.
- Ike przywiózł mnie, żebym cię zabrał - oznajmił Theo.
- Ale po co? - zapytała.
- Jak to po co ? - odparował Theo.
Ike rozumiał zakłopotanie dziewczyny. Podszedł i delikatnie położył
jej dłoń na ramieniu.
- April, w domu nikt nie wie, gdzie jesteś. Nikt nie wie, czy w ogóle
żyjesz. Cztery dni temu zniknęłaś bez śladu. Nikt, łącznie z twoją matką,
policją, przyjaciółmi, nie miał o tobie żadnej wiadomości.
April zaczęła kręcić głową z niedowierzaniem. Ike mówił dalej:
- Podejrzewam, że ojciec cię okłamał. Pewnie powiedział, że
rozmawiał z matką i w domu wszystko w porządku, prawda?
April nieznacznie kiwnęła głową.
- April, on kłamie. Twoja matka zamartwia się na śmierć. Całe
miasto cię szuka. Czas wracać do domu, i to teraz.
- Ale my wracamy do domu już za kilka dni - odpowiedziała April.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]