[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkim...
- Co się dziś zdarzyło?
- I dziś, i przedtem...
- Znów myślisz o tym spisku, mającym na celu obronę twojej
cnoty?
- Chyba tak - westchnęła Peachy.
- Ja cię nie skrzywdzę, Peachy-powiedział cicho Luc.
- Wiem - wyszeptała, choć nawet to jedno słówko z trudem
przedostało się przez ściśnięte gardło.
- A więc może... jutro?
- Musisz mi dać trochę czasu. - Peachy popatrzyła mu prosto w
oczy.
- Oczywiście. Ile tylko zechcesz.
- Nie bierz tego do siebie, Luc - poprosiła. I wtedy przypomniała
sobie, że on dokładnie to samo powiedział dwa tygodnie temu, kiedy
odmówił prośbie Peachy. - To znaczy, chciałam powiedzieć...
- Wiem, co chciałaś powiedzieć - przerwał Luc. Pogłaskał ją po
policzku. Dobranoc, cher.
- Luc! - zawołała Peachy, zanim zdążył zamknąć za sobą drzwi
mieszkania.
- Słucham? - patrzył na nią pełnym oczekiwania wzrokiem.
- Czy ty mi ufasz?
115
RS
- Bardziej niż samemu sobie - odrzekł bez namysłu.
A więc on mi wierzy. Wierzy bardziej niż sobie samemu,
myślała Peachy. I co teraz?
- Nic - mruknęła do siebie.
Od dwóch dni nie tylko nie zamieniła z Lukiem ani słowa, ale
nawet go nie widziała. Nie miała pojęcia, czy to on jej unikał, czy ona
jego, czy też może wszystko samo w ten sposób się ułożyło. Nie
wiedziała i wcale nie chciała wiedzieć.
To znaczy, że się poddajesz? zapytała samą siebie w duchu.
- Aha - odpowiedziała sobie głośno. - Widocznie nie jest mi to
sądzone.
Zmrużyła oczy, opuściła głowę i przyjrzała się wisiorkowi z
pereł i srebra, nad którym właśnie pracowała. Przesunęła dwie perełki
trochę na prawo.
Tylko co ja na to poradzę, że po uszy zakochałam się w tym
facecie? pomyślała.
- O, nie! - zawołała. Pęseta wypadła jej z ręki, a kilka perełek
potoczyło się na stół.
- Pomóc ci w czymś? - zapytał siedzący za przepierzeniem
kolega.
- Nie, dziękuję. Sama sobie poradzę. - Drżącymi rękami zbierała
rozsypane perły.
Peachy gotowa była przyznać się do wielu rzeczy. Do tego, że
była dwudziestotrzyletnią, gadającą do siebie dziewicą o śmiesznym
przezwisku. A nawet do tego, że święcie wierzy w istnienie spisku,
116
RS
mającego ustrzec ją przed wejściem w dorosłe życie. Ale do tego, że
zakochała się w Lucienie Devereaux, przyznać się nie chciała.
Luc bardzo się jej podobał. Tak bardzo, że sama zaproponowała
mu swoje dziewictwo. Nie było w tym jednak niczego dziwnego,
skoro kochała się w nim połowa Ameryki.
A z połową tej połowy on już spał, a jeśli nie, to zrobi to, kiedy
znudzi mu się celibat i wróci do swego zwykłego stylu bycia.
To tylko pożądanie, tłumaczyła sobie Peachy. Serce nie ma z tą
sprawą nic wspólnego. Po prostu hormony. Wyłącznie.
A jednak...
Jednak kiedy zadzwonił stojący na jej biurku telefon, Peachy
dosłownie rzuciła się na słuchawkę. Tak bardzo chciała usłyszeć głos
mężczyzny, którego podobno wcale nie kochała.
Niestety, nie wszystkie marzenia się spełniają.
117
RS
ROZDZIAA DZIEWITY
Było już wpół do jedenastej wieczorem i Luc na dobre zaczął się
niepokoić. Jak tygrys w klatce chodził po pokoju tam i z powrotem.
Nie miał pojęcia, gdzie jest w tej chwili Peachy, nie wiedział, co ona
robi i z kim. Nie wiedział nawet, czy jeszcze kiedyś ją zobaczy. Ta
niewiedza zabijała go jak powoli działająca trucizna.
Kiedy wychodziła rano do pracy, wszystko było w najlepszym
porządku. Luc obserwował z okna, jak lekkim krokiem idzie po
chodniku w tym samym co zawsze kierunku. Miała na sobie kremową
sukienkę i słomkowy kapelusz z dużym rondem. Luc wściekł się o to
rondo, bo całkiem zakrywało mu twarz Peachy.
Ale to było piętnaście godzin temu, myślał zrozpaczony.
Dziewięćset minut albo inaczej pięćdziesiąt cztery tysiące sekund
temu.
Przed dwoma dniami, po nieudanym spotkaniu w hotelu, który
się spalił, Peachy poprosiła go o trochę czasu. Luc obiecał jej dać go
tyle, ile tylko będzie potrzebowała. Dlatego właśnie przez dwa
ostatnie dni unikał Peachy. Zrezygnował nawet z porannego biegania,
żeby przypadkiem nie natknąć się w holu na rudowłosą lokatorkę z
drugiego piętra. Postanowił sobie, że spotka się z nią wieczorem.
To miał być właśnie ten wieczór. Tymczasem Peachy nie
wróciła do domu. Niepokój i długie godziny oczekiwania zmusiły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]