[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym kanionie. yle się czuł wśród tych wysokich, skalnych ścian.
Wypukłe i rudobrązowe, wydawały się go przytłaczać,
wywoływały irracjonalny strach, że zaraz na niego runą. Nie był
też zadowolony, że wchodząc do kanionu, pogrążył się w cieniu.
Na pewno zawsze panował tu półmrok. Chociaż w kanionie
powinno być chłodno, wysokie ściany uwięziły tu gorące
powietrze. Po kilku minutach koszula Hectora była mokra od
potu. Szeryf przeklinał informatora, obrzucając go wszystkimi
165
obelgami, jakie przychodziły mu do głowy.
Przeklinał też własną głupotę, próbując uwolnić stopę, która
uwięzła w splątanych pnączach. Bóg musiał mieć zły humor,
gdy tworzył złe rzeczy, do których Hector zaliczał między
innymi kulejące konie, przebite opony i otarcia na pulchnych
kolankach raczkujących dzieci.
Wreszcie uwolnił się z pnączy i dotarł do potoczku, który
opisał informator.
Wody wystarczyło tylko na cuchnącą sadzawkę i kilka kałuż,
między którymi rosła ostra trawa i fruwały wredne, gryzące
muchy.
- Jeśli dopadnę tego drania, który zadzwonił do mnie dziś
rano, zastrzelę go na miejscu - wściekał się Hector,
przewracając się w kałużę zielonkawego błota. Klękając,
zauważył ślady pekari, a obok nich większe i znacznie bardziej
przerażające odciski łap wielkiego kota.
Puma, pomyślał. %7ładne inne zwierzę nie zostawiłoby takich
tropów. Poczuł w nozdrzach ostry zapach. Siwe włoski zjeżyły
mu się na rękach.
Znalazł się na terenie łowieckim pumy, a wielkie koty nie
okazywały żadnego szacunku stróżom porządku. Hector miał
oczywiście broń, ale ponieważ wokół było dużo skał, za którymi
mógł się ukryć drapieżnik, szeryf pewnie nie zdążyłby
wyciągnąć pistoletu z kabury.
Pomyślał, że chciałby wrócić do domu. Był już stary, miał
prawie sześćdziesiąt dziewięć lat, i bardzo się zmęczył. Upał
wydawał mu się nie do zniesienia. A przecież nowicjusz Lopez
musi gdzieś nabierać doświadczenia. Niech tu przyjedzie z
Forresterem, będą na siebie uważać i ...
Hector wyobraził sobie jakiegoś wyrostka o tłustych
włosach, który śmiał się teraz, że przegonił szeryfa po kanionie.
Rechotał z dużego, złego szeryfa, który stchórzył z powodu
kałuży błota i odcisku łapy.
- Gówno! - ryknął Hector. Jego głos odbił się echem w
kanionie i wypłoszył łanię z rosnącej w pobliżu wysokiej trawy.
166
Minęła go, biegnąc do wylotu kanionu.
Hector stał nieruchoma, z bijącym sercem, i słuchał
cichnącego stukotu kopyt. Odetchnął głęboko, żeby się
uspokoić, i przypomniał sobie poranną rozmowę telefoniczną.
- Znajdziesz to, czego szukasz, trzy metry w lewo od piątej
kałuży - powiedział mężczyzna. Rzeczywiście, w tym miejscu
były też trzy dziwnie ustawione głazy o ostrych krawędziach,
które opisał.
Czy za tymi głazami wielkości człowieka jest coś, co Susan
Maddox przywiozła tu swoim dżipem w grudniu zeszłego roku,
tego samego dnia, kiedy podobno tylko robiła zdjęcia? Na tę
myśl Hectora przeszył dreszcz, a na czoło wystąpiły mu nowe
kropelki potu.
Idąc w stronę głazów, powoli, żeby ominąć ciernie i śliskie
miejsca, próbował sobie wyobrazić, co znajdzie. Spalony
dowód, zbyt obciążający, by Susan mogła zostawić go w domu?
Jakąś wskazówkę, że wiedziała o romansie męża z Jessicą
Beecher? Pomyślał nawet, że anonimowy "informator" zastawił
pułapkę na niego - i może zaraz go zastrzeli.
Jeśli tu zginie, jeśli to naprawdę zasadzka, to czy jego ludzie
znajdą zwłoki szeryfa, zanim dobiorą się do nich pumy, pekari i
kojoty?
Po chwili wahania Hector wykluczył tę ostatnią myśl; nigdy
nie lubił się zastanawiać nad nieprzyjemnymi sprawami.
Prawdopodobnie w cieniu głazów nie znajdzie nic poza
kolejnymi brązowymi skałami, zielonymi glonami i ...
Nagle zobaczył zupełnie inny kolor, niż się spodziewał.
Niesamowite lśnienie, charakterystyczną biel nagiej kości.
Rozdział 15
Luke pilotował, a Susan przejechała thunderbirdem przez
167
most nad zatoką, żeby dotrzeć do San Francisco. Niewiele
widział wokoło. Otaczająca ich mgła przesłaniała wszystko i
nawet tłumiła dzwięki.
Czuł się tak, jakby przelatywali szybowcem przez warstwę
chmur. To było dziwnie intymne uczucie, jakby z własnego
wyboru znalezli się sami na świecie. W takim świecie, gdzie
mogła być jego kochanką, nie tylko żoną jego brata.
Nie chciał przyznać się przed sobą, jak bardzo potrzebuje
Susan. Nie chciał się pogodzić z własną, niemożliwą do
zrealizowania żądzą. Lecąc samolotem z Teksasu, rozmyślał o
tym, ile złych rzeczy by się stało, gdyby Susan należała do
niego. Obie matki byłyby wściekłe i urażone. Szeryf nabrałby
podejrzeń, a plotkarze opowiadaliby na ich temat okropne
rzeczy. Tak okropne, że Susan już nigdy nie mogłaby uczyć w
hrabstwie Ocotillo.
Przysiągł sobie, że w trosce o Susan nigdy nie narazi jej na
takie przykrości.
Ale w chwili, gdy wysiadła z thunderbirda i powitała go na
podjezdzie, dobrze wiedział, że żadne argumenty nie znaczą nic
dla jego serca. Dlatego na razie cieszył się złudzeniem, że świat
skurczył się do nich dwojga.
Fantazję przerwał mu dzwięk klaksonu. Mrugając, szukał
słów. Miał nadzieję, że normalna rozmowa sprowadzi go z
powrotem na ziemię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]