[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wchłaniających i mnie. Wszystko nie trwało dłużej niż ułamek sekundy, ale doznania były tak
intensywne, że miałem je zapamiętać na zawsze.
I przez całe lata w jakiś sposób do nich tęskniłem; do tego olśnienia, tego dreszczu, tego poczucia
przekroczenia ram samego siebie. Może właśnie ta tęsknota była przyczyną, dla której wziąłem się za
budowanie dotykowców? Kto wie?
Wciąż wyobrażał sobie jej oczy: utkwione w nim, uważne, sygnalizujące stan najpełniejszego
zasłuchania. Opowiadał dalej. Opuszczając prawie dwa dziesięciolecia przeskoczył do awantury,
którą wywołał na krótko przed swoim pierwszym wyjazdem na Pogranicze. Na pozór zachował się
wtedy absurdalnie, doprowadził do tego, że bliscy mu ludzie powzięli wątpliwości co do stanu jego
umysłu. A przecież był to dla niego moment przełomowy. W jego dzikim, histerycznym wybuchu
kryło się przeczucie przyszłego dzieła. Dojrzewałem do tego przez cały dzień, mówił, od samego
rana, bez żadnego specjalnego powodu, rosło we mnie napięcie. Aquarius , komuna artystów, do
której należałem, organizowała kolejny happening. Myślę, że nasza rola nie różniła się wiele od tej,
jaką i dziś przeznacza się artystom w Głównym Nurcie; mieliśmy bawić, w unormowane, pracowite
życie większości współobywateli wnosić powiew marzeń i łagodnego szaleństwa. Doskonale
pamiętam, co wymyśliliśmy na ten upalny, letni dzień: przetoczenie główną promenadą naszego
miasta ogromnej kuli z lodu. Była bardzo kolorowa, bo mrożono ją tak, jak włoskie lody
warstwami, z których każda zawierała inny barwnik.
Kiedy ruszaliśmy, lód zaczął topnieć i na asfalt spłynęły wężowo powyginane, tęczowe smugi.
Biegliśmy śpiewając jakąś wariacką piosenkę, za nami ciągnęła chmara dzieci, przechodzący mimo
dorośli zatrzymywali się, wytrzeszczali oczy i wybuchali śmiechem, a niektórzy nawet nas
oklaskiwali. Chyba wszyscy byli z nas zadowoleni; robiliśmy dokładnie to, co do nas należało.
Ale ja nie potrafiłem prawdziwie wziąć udziału w tej powszechnej radości. Jak już mówiłem
od rana byłem rozdrażniony, czułem, że coraz mocniej napina się we mnie twarda, naładowana
agresją sprężyna, która prędzej czy pózniej będzie musiała pęknąć. Kiedy resztka kuli rozsypała się
na mnóstwo barwnych, natychmiast porwanych przez dzieci okruchów, jeden z uczestników
happeningu zaproponował, by zabawę z lodem uczcić pójściem na lody. Wszyscy z chęcią na to
przystali i w chwilę pózniej siedzieliśmy już w małej kawiarni. Była taka sama jak tysiące innych
tego typu miejsc: jedną ze ścian w całości pokrywał migotliwy ekran, z ukrytych po kątach głośników
płynęła ściszona muzyka, w której rytmie rozjaśniały się i przygasały kolorowe światełka nad barem,
w powietrzu unosiły się aromaty kawy, egzotycznych przypraw i perfum, powleczone gładką materią
foteliki miękko dopasowywały swój kształt do sylwetek siedzących w nich gości, a podawane w
srebrnych pucharkach lody kryły mnóstwo trudnych do rozszyfrowania ingrediencji. Możesz to sobie
wyobrazić? Prawda, że całkiem miły lokalik? A przecież ja czułem się coraz gorzej. Barwy i obrazy
drażniły mój wzrok, nieustanna obecność dzwięków niepokoiła słuch, śliskie i zarazem gąbczaste w
dotyku meble budziły wstręt, od bezliku atakujących powonienie zapachów drapało mnie w gardle, a
od wspaniałych lodów cierpł mi język i zacierał się smak. Wydawało mi się, że wszystkie moje
zmysły grzęzną w jakiejś paskudnej wacie, że całe to otoczenie stworzone przecież z myślą o
komforcie i dobrym samopoczuciu tych, którzy będą z niego korzystać jest lepką, zniewalającą
pajęczyną, przez którą nie przedostanie się nic prawdziwego. Opanowało mnie nagle przemożne,
niepokonane pragnienie wyrwania się z pułapki, odczucia czegoś, co nie byłoby takie ładne, subtelne,
miłe, pachnące, smaczne& i takie otumaniające, oblepiające, usypiające& W pierwszym odruchu z
wyciem rzuciłem się do wielkiego ekranu.
Naprawdę chciałem go stłuc! Nic z tego odbiłem się tylko od gładkiej powierzchni. Pamiętam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]