[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych znaczną liczbę uszkodzonych klamer od
pasów lub zapinek do szat. Przypuszcza się, że w tym właśnie miejscu zdzierali z siebie
ubrania...
- W jakim celu? - zapytała Malwina.
- Zgłoś się, kiedy skończysz osiemnaście lat, to opowiem - zażartowałem. - Uczty musiały
być bardzo wesołe, wszędzie bowiem walają się potłuczone naczynia, z których coś pito...
Być może znany licznym ludom pierwotnym wywar z odpowiednio dobranych gatunków
trujących grzybów. Ciała w grobach są często rozkawałkowane. Przypuszcza się, że części
zwłok drogich krewnych trzymano w domach. Podczas imprez na cmentarzach
wykopywano trupy przodków z grobów i świętowano w ich towarzystwie... Znaleziono też
ofiary dla bogów lub duchów... Niewolnikom kazano wziąć w dłoń kamień i odrąbywano
rękę. Skurcz mięśni powodował zaciśnięcie palców... Ale może wystarczy już tej archeologii
- zauważyłem, że twarz Malwiny przybrała nieco zielonkawy odcień. - Chodzmy do
archeologów.
Niestety na drzwiach pracowni wisiała kartka informująca, że wrócą dopiero wieczorem.
- No, to pora na seans łączności - westchnąłem.
Budka telefoniczna znajdowała się opodal muzeum. Wystarczyło zaledwie kilka minut.
- Są niedaleko - powiedziała - odległość około czterech kilometrów na zachód.
- Wezmy taksówkę - zaproponowałem.
- Dobry pomysł - przyznała.
Taksówka stała na parkingu koło muzeum.
- Dokąd sobie państwo życzą? - zapytał kierowca, gdy ulokowaliśmy się w pojezdzie.
-Na zachód - powiedziałem poważnie.
- Tak jest, klient nasz pan - taryfiarz uśmiechnął się szeroko. - Na osiedle XXX-lecia?
- Na początek niech będzie, potem pokierujemy - wyjaśniłem.
Malwina uruchomiła ponownie GPS.
- Jedziemy w dobrą stronę.
Co jakiś czas korygowała kurs. Trochę w prawo, trochę w lewo, prosto... Kierowca tylko uśmiechał
się pod wąsem widząc jej wysiłki.
- Zabawa w podchody? - zagadnął.
- Tajemnica państwowa - powiedziałem z godnością pokazując legitymację.
Roześmiał się, widać nie uwierzył. Minęliśmy rozległe osiedle, zabudowane niewysokimi blokami
z wielkiej płyty. Przypominały w pewien nieuchwytny sposób Ursynów. Za osiedlem ciągnęły się
pola porośnięte pszenicą.
- Teraz na południe - zadysponowała.
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się przed bramą cmentarza.
- To tutaj - powiedziała.
Faktycznie, zielony opel zaparkowano o rzut kamieniem od nas.
- No, to bingo - mruknąłem.
Zapłaciliśmy za kurs i wysiedliśmy z samochodu.
- A więc swoim zwyczajem buszują po cmentarzu - powiedziałem - a my naszym
zwyczajem wyciągniemy lornetki i będziemy ich śledzili... Przejdzmy na tamten pagórek -
wskazałem alejkę wyraznie idącą ku górze. - Stamtąd będziemy mogli ich łatwo wyśledzić...
Nekropolia została założona zapewne niedawno, większa część była pozbawiona drzew, tylko
gdzieniegdzie rosły już pierwsze lipy i jarzębiny o cienkich pniach. %7ładnych starych pomników
porośniętych mchem, starych żeliwnych ogrodzeń wokół grobów, cienistych alejek... Nie czuło się
tu tego tchnienia historii, jakiego doznajemy wędrując przez historyczne nekropolie.
Z pagórka można było objąć wzrokiem większą przestrzeń. Dziesiątki nowych grobów z
lastrykowymi nagrobkami. Tu i ówdzie czerwienią granitu pysznił się bardziej okazały grobowiec.
Wyjąłem z kieszeni lornetkę i omiotłem teren cmentarza. Było na nim kilkanaście osób, ale żadna
sylwetka nie wydała mi się znajoma.
- Może gdzieś tam - wskazała dłonią bardziej zadrzewiony koniec.
Zeszliśmy z górki i powędrowaliśmy w stronę budynku administracji, mieszczącego kaplicę
pogrzebową. Przeciwników nigdzie nie było widać.
Spostrzegliśmy ich nieoczekiwanie. Stali na wzgórzu koło bramy wychodzącej na jakąś boczną
ulicę zabudowaną domkami jednorodzinnymi. Postali chwilę i ruszyli z grubsza w naszą stronę.
Wyminęliśmy ich łukiem.
- Zobaczę, dokąd idą - powiedziała Malwina - a pan niech zbada to, czemu się tak
przyglądali.
Ruszyłem szybkim marszem i niebawem znalazłem się na skraju niewielkiej łączki. To tutaj stał
przed chwilą Jerzy. Pomiędzy dwiema jarzębinami leżał spory głaz z wyrytym napisem.
- Teren dawnego cmentarza ewangelickiego - odcyfrowałem tabliczkę.
Na łące nie było najmniejszego śladu pochówków. Pewnie stały tu drewniane krzyże... Minęło sto,
może dwieście lat i nie pozostał po nich żaden ślad. Tylko w pamięci ludzkiej, a może na starych
planach zachowała się informacja, że tu leżą innowiercy... Gdy zakładano ten cmentarz,
postanowiono uhonorować ich pamięć...
Zawróciłem w stronę parkingu i tu przeżyłem lekki szok. Opel zniknął. Malwina stała w cieniu
koło bramy.
- Odjechali - poinformowała mnie.
- No, to klops - westchnąłem. - I jak na złość nie mamy szans ich wyśledzić, bo gdzie
znajdziemy tu budkę telefoniczną?
- Ależ żaden problem - wskazała szklaną klatkę, wznoszącą się dumnie pomiędzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]