[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cierpienie uszlachetniło Casablankę , lecz obelżywość tej riposty sprawiła, że
zmartwychwstał po raz wtóry - zmartwychwstał kompletnie. Krzyknął za odchodzącym:
- Rozumiem! Dżentelmen szcza w cudze spodnie! Dzięki za wiadomość! Przyjemnego
szczania, sir Stanley!
Po obrzeżach masywu jechali dwukolumnowo. Kolumna geologów na zewnątrz,
między nią a stokiem wojsko Miny jako tarcza. Od dwóch Huruonów, których wziął ze
sobą, Lerocque wiedział, że istnieje droga do wsi Buso. Czy można ją pokonać samochodami,
tego nie był pewien, lecz pewien był, iż atak Busonów nastąpi w jej pobliżu. Formalnie nie
miał szans. Jechał na odkrytej przestrzeni obok skalnych załomów, zza których można go było
razić. Starczyłoby kilka lekkich działek, przenośnych wyrzutni rakietowych lub bazook, żeby
rozpieprzyć obie jego kolumny w mgnieniu oka. Lecz było rzeczą nader wątpliwą, czy
Amerykanie przerzucili tu taki sprzęt, zresztą nie mógł mieć pewności, czy w ogóle są tutaj. A
więc ogień z karabinów, w najgorszym razie maszynowych. Nie istniał przy tym sposób
uniknięcia strat. Nie istniał też sposób ich wyliczenia. Z tym musiał się pogodzić. Lecz
wiedział jedno - że gdy uda mu się przetrzymać pierwszy atak, to potem będą musieli martwić
się atakujący. Przemyślał to wielokrotnie. Jego plan, najlepszy, jaki można było przyjąć w
tych warunkach, mieścił się wewnątrz szatańskiej alternatywy: albo tamci rozbiją go i zepchną
od jednego uderzenia, albo on krok po kroku wytłucze atakujących.
Jego kolumna była rozciągnięta na dużym dystansie, samochód daleko od samochodu.
Kiedy ze zbocza runęły na nich pierwsze głazy, można było manewrować wozem, w przód
lub w tył, unikając toczących się pocisków , tak jak w dziecięcej grze dwa ognie , gdy ten,
w którego celują, musi uskoczyć z lotu piłki. Nie była to zabawa bez końca, po zboczu turlał
się grad głazów, któreś musiały trafić. Jeden jeep i jeden landrover wywróciły się
pokiereszowane, w kilku ciężarówkach koła od strony gór poszły w drzazgi, wreszcie
kolumna stanęła i ludzie zaczęli wyskakiwać z samochodów lub wyczołgiwać się z tych, które
rozbito. Wtedy rozległ się świst strzał, dziesiątki świstów zlanych w jedną cichą kanonadę.
Czterech draśniętych w głowy i nogi padło, lecz u innych kuloodporne kamizelki zatrzymały
truciznę śpiącą na ostrzach. Po chwili sfrunął ku zaatakowanym drugi deszcz z łuków i
dmuchawek, kosztował dwa trupy. Trzecie uderzenie wyrwało z szeregów kolejną dwójkę.
Czwartego już nie było - rozpoczął się odwet Gangu Lerocque'a . Plan Busonów był dobry,
ale plan Francuza był jeszcze lepszy.
Nie oddano w kierunku napastników ani jednego strzału, byłoby to bezsensowne.
Lerocque doskonale wiedział coś, o czym Julio Cadenas mówił Guccioniemu - do człowieka
ukrytego za granitem można strzelać pestkami lub kulami, skutek będzie ten sam. Miał
Wunderwaffe . Lord Benton zaopatrzył Czarne tango w nowy rodzaj min, coś
rewelacyjnego, małe jak konserwy, o potwornym rażeniu, każdą można zamienić w granat... .
To, co jego lordowska mość powiedział Jervisowi, było prawdą - wystarczyło dodać takiej
minie inny zapalnik oraz trzonek, by powstał granat, lub wydłużyć ją o tulejowy korpus,
wtedy zamieniała się w pocisk. Do takich pocisków otrzymali nowy rodzaj mozdzierza-
granatnika. Dziewięć tych rur zdołano ustawić w szeregu pod lawiną busońskich strzał.
Pierwsza salwa białych rozstrzygnęła pojedynek: na głowy Busonów spadło dziewięć
konserw ze śmiercią, czyniąc z pasa o długości stukilkudziesięciu jardów i szerokości
trzydziestu jardów cmentarz. Na pierwszej linii atakujących nikt nie przeżył. Druga linia
przestała cokolwiek widzieć - między nimi a kolumną samochodów wzniósł się wał dymu,
kłębiasta kurtyna, z wyżyn której leciał grad kamyków i szczątków ludzkich. Następną salwą
Lerocque poszerzył cmentarz w głąb gór. Szedł stokiem za gromadami uciekających i
wyprzedzał szybkość ich odwrotu, ryglował im trasy zbawienia, gdyż najszybsze nogi nie
przegonią pocisków. Każda z salw zamieniała wielką połać granitowej ojczyzny Buso w
kilkadziesiąt ton żwiru, w makabryczną chmurę, w Sąd Ostateczny dla plemienia. Pod
wieczór nie było już niczego, nawet wsi, przed którą Amerykanin chciał zatrzymać Anglików
ckm-em. Zginął wówczas Roń Boster, a Gurt został lekko ranny. Lista strat byłaby niewielka
dla korpusu, dla Lerocque dziewięciu ludzi (z wcześniej poległym Murrayem) było
hekatombą. Gdy nadto odliczył Farloona, Delsona i Chris... Christox... tego Polaka o choler-
nym nazwisku... Lecz Buso przestali istnieć! Mężczyzn wytłukli co do jednego, bombardując
bronione domostwa; kilka kobiet zdołało ujść nim zrównał osadę z ziemią. Dwie wróciły
szukać dzieci. Powiedziały mu o trzech białych gościach plemienia i o innych białych, których
zabito przez pomyłkę. Znalazł ciało Guccioniego i przejrzał jego papiery. Było tam zdjęcie z
kobietą o smutnym obliczu. Koniec amerykańskiego rozdania - pomyślał. - Chcieliście to
załatwić czarnuchami, nie wyszło! Trzeba było przysłać pułk w zielonym berecie! .
Przez dwie doby bawił się w grabarza (osiem pogrzebów), w szpital (kilku rannych) i
w warsztat samochodowy (tylko jeden landrover i jedna ciężarówka poszły na złom). I nie
zapomniał wystrzelić rakiet.
Dlaczego wszystko, co sprawia nam radość, wszystko, czemu przypisujemy urok
piękna, wszystko, co odziewamy w szatę ideału, kończy się czymś brudnym, głupim,
nędznym lub śmierdzącym, dlaczego nietrwałość jest cechą absolutu, a wzniosłość i triumf nie
są jego finałem? Miłość kona w znudzeniu, upodleniu lub zazdrości, dobroć w
spektakularnych filantropiach, książka w składzie makulatury, poezja w ocenach szkolnych
belferów, konie wyścigowe w jatkach rzezników, demokracja w tłumie, wolność w ZOO,
sława w megalomanii, wiedza w pysze, cacka na śmietniku... Powtórka z młodości Stanleya
Jervisa zakończyła się biegunką, której nie mógł przepędzić farmakologicznie, choć łykał
swoje lekarstwa i wywary z ziół Huruonów.
- Osobliwość! - drwił Lorning - dżentelmen zawarł przymierze ze sraczką we
własnych w spodniach!
To było dla popisu przed dwoma buntownikami i w odwecie za odtrąconą dłoń, lecz w
myślach Lorning widział to inaczej: Jervis odbył wielką podróż, żeby zobaczyć się z
Lerocque m i nie zobaczy się z nim, będzie musiał zawrócić, po cóż więc ją odbył? Po to,
tylko po to, żeby ich uratować w ostatniej chwili, rzecz jak z filmu lub jak z Pisma Zwiętego,
czy to przypadek? Nie, to Opatrzność. A więc istnieje Opatrzność? Dla bezpieczeństwa
lepiej dotrzymać obietnicy świętemu Patrykowi, bo on pracuje w tej samej firmie...
Postanowiono, że major odwiezie chorego Jervisa do Matabele, oni zaś - Farloon,
Lorning i Krzysztofeczko - spróbują się połączyć z Lerocque'm.
- Macie tu list do niego - powiedział Jervis. - Nie wolno mu naparzać jankesów, to
rozkaz!
- Mamy mu coś ważniejszego do zakomunikowania - rzekł jankes. - On już pokonał
Busonów, dał nam o tym znać rakietami, ale nie wie, że czeka go jeszcze jedno gówno u wrót
Keya...
Ich jeep miał silnik zdewastowany przez wieśniaków. Jeep, którym przyjechał
Mamulewicz, był w dobrym stanie, lecz nie mógłby wziąć zapasu benzyny, dlatego Jervis
oddał im duży landrover pułkownika Oubu, a dokładniej wymienił na ów jeep, który był dla
niego dowodem obecności Amerykanów.
Clint i Wojtek zmieniali się za kierownicą co dwie godziny, Lorning i dziewczyna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]