[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niej ochoty do zabawy i pewnej szczerości uczuć.
Piliśmy, baraszkowaliśmy na materacu i niespecjalnie przejmowaliśmy się tym, co dzieje
się wokół. Zresztą nie działo się nic interesującego. Aajba płynęła spokojnie, a pogoda była
cały czas piękna i słoneczna. Zresztą rzeka na trasie od Hezu do Tirianu była szeroka, leniwa,
rozlana w spore rozlewiska i tu nie groziły żadne niespodzianki. Bystry nurt i mielizny
zaczynały się dopiero w górze rzeki, jakiś dzień drogi od Tirianu. Tam leniwa staruszka
zamieniała się w kapryśną, żwawą dziewczynkę. Tam rzeka wiła się wśród porohów i
mielizn, często zmieniała koryto oraz zaskakiwała licznymi, przykrymi niespodziankami. Do
najgorszych z nich należeli korsarze, zwykle podpływający do statków nocą na małych,
szybkich łódeczkach i bezlitośnie mordujący wszystkich świadków rabunku. W górze rzeki
na pewno nie moglibyśmy sobie pozwolić na żeglugę bez obstawy. Ale tutaj podróż
przypominała spacer.
Wreszcie trzeciego dnia minęliśmy Tiriańskie Rozlewisko i z dala zobaczyliśmy wieże
miejskiego ratusza. Barka musiała manewrować wśród licznych statków, galer, łódek i
łódeczek, które dopływały do Tirianu trzema rzekami wpadającymi w Rozlewisko. Cóż,
kupcy w Tiria-nonnag mieli się dobrze z tak liczną klientelą i nie dziwiłem się, że nie chcą
rezygnować z monopolu handlowania z południem. Ale wiadomo przecież, że jeśli istnieje
monopol, to prędzej czy pózniej ktoś zechce go przełamać. I mój pracodawca należał właśnie
do takich ktosiów. Jednak ja nie zamierzałem ryzykować skóry w imię interesów Mariusa van
Bohenwalda. Który to Marius był zapewne w stanie za drogie mu idee bez mrugnięcia okiem
oddać życie... Nie swoje, rzecz jasna, lecz każdego wynajmowanego przez siebie człowieka.
Tirian, mimo znakomitego położenia u zbiegu trzech rzek, nie był miastem tak dużym jak
Hez-hezron i powszechnie uznawano go raczej za prowincję. Z czego to wynikało? Z wielu
przyczyn. Między innymi z faktu, iż Tirian żył z pośrednictwa i handlu, a próżno było tu
szukać silnych rzemieślniczych gildii. W Tirianie nie było manufaktur, a nawet co zręczniejsi
mistrzowie i czeladnicy uciekali czym prędzej do Hezu. Poza tym trudno wyobrazić sobie
arystokratę lub bogatego szlachcica, który w Tirianie chciałby mieć miejską posiadłość lub
pałac. Oni wiedzieli, że w Hezie rozdaje się karty i właśnie tam warto żyć. Blisko biskupiego
dworu i blisko cesarskich namiestników. Co by nie mówić, Tirian był po prostu dziurą.
Wielką i bogatą, ale dziurą.
Ktoś będzie na ciebie czekał? spytałem Enyę.
Pewnie tak odparła i chyba wyczułem w jej głosie jakiś smutek. A może...
zawiesiła głos może zatrzymałbyś mnie do czasu swego odjazdu? Chyba nie było ci zle, co?
Wiesz co roześmiałem się. Na twoim przykładzie widać, że nawet dziwki Bóg
obdarzył rozumem. Sądzę, że takie towarzystwo w Tirianie może być całkiem miłe.
Och, dziękuję, Mordimer powiedziała z radością i przytuliła się do mnie.
Ja myślę! Zawsze lepiej mieć jednego poważnego klienta, który dobrze płaci (miałem
nadzieję, że van Bohenwald płaci jej dobrze), a nie ich stado. Mężczyzn, których trzeba
obsługiwać, czy się ma na to ochotę, czy nie, i niezależnie od tego, kim są oraz jak wyglądają.
A Enya była na tyle miła i dobra w miłosnych zapasach, że perspektywa przedłużenia naszego
uroczego, płatnego romansu o kilka lub kilkanaście dni całkiem mi się spodobała.
W porcie czekał już plenipotent van Bohenwalda, stetryczały jegomość o skrzywionych
ustach i czerwonym nosie, ubrany pomimo upału (ale dużo, dużo mniejszego niż w Hezie, bo
w Tirianie dawało się jakoś oddychać) w wełniany, szary płaszcz.
Jestem Tobias Amstel powiedział, skłaniając głowę. I reprezentuję w Tirianie
interesy pana van Bohenwalda. Pozwólcie, że zaprowadzę was na kwaterę. A ona ma tu
zostać. Ruszył niedbale dłonią w kierunku Enyi. Ktoś po nią przyjdzie..
Godryg Bemberg odkłoniłem się uprzejmie, mając nadzieję, że szacowny van
Bohenwald nie rozgłosił po całym Tirianie, kim jestem. A ona idzie ze mną odparłem i
plenipotent tylko uniósł brwi, ale nie odezwał się.
Pana wola rzekł w końcu. Proszę za mną.
Port w Tirianie i towarzyszące mu magazyny oraz składy kupieckie rozłożone były nad
rzekami i jeziorem. W zasadzie ten port składał się z kilku oddzielnych cumowisk, kilka też
było kapitanatów oraz posterunków straży celnej i służby podatkowej. Wąskie alejki i uliczki
ciągnęły się zygzakami wśród budynków postawionych bez żadnego architektonicznego
planu. Kluczyliśmy tu i tam, w gęstym tłumie przewalającym się przez ulice. Ten tłum był
chyba nawet gęstszy niż w Hezie. Może po prostu straż z Hezu nieco bardziej zwracała
uwagę, kogo wpuszcza za miejskie mury? Na ulicach Tirianu oprócz zabieganych
przechodniów, roiło się od przekupniów, żebraków, cyrkowców, przedajnych dziewek,
silnorękich do wynajęcia, pijanych tragarzy i dokerów. Za to miejskiej straży można było
szukać do upojenia. Raz tylko błysnął mi w słońcu stalowy hełm strażnika i zobaczyłem
ostrze wysoko niesionej glewii. Ciekawe, jakby sobie poradził tą glewią w zbitym tłumie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]