[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ściance, tak że jego pokrywa otwierała się wprost ku podłodze. Kufer był częścią
skomplikowanej konstrukcji, której zwieńczenie stanowił ów kwiat splątanego złomu,
szczerzący się kolczastą paszczą pod ciemną powałą. Trudny w wyobrazni niemal widział
powolny rozwój tej barokowej architektury śmietniska: co miesiąc, co dwa, ktoś przychodził i
rzucał coś na wierzch, upychając całość byle dalej od włazu. Kufer stanowił fundament,
kamień węgielny katedry ze stali i rdzy. Konrad dostał się był jednak do niego stosunkowo
szybko, zaledwie po odgarnięciu kilku wiklinowych gratów i owych obrazów, które go za-
słaniały. Otworzył go, no i zobaczył, co zobaczył.
Trudny ujął lampę za drewnianą podstawę i podciągnął ku kufrowi, na ile pozwalał na
to kabel. Cienie rozprysnęły się na wszystkie strony, niczym stado much podniesione nagłym
strachem z rozkładającego się truchła, na którym ucztowały. Na zwłokach w kufrze nikt i nic
nie ucztowało. Spojrzał. Po pierwsze: za stare; po drugie: zima. Spojrzał ponownie. Co mieli
zjeść, zjedli za cieplejszych dni. Szczury, skonstatował, zaskakująco chłodno nawet jak na
niego. Owady zapewne też. To już prawie sam szkielet, z nędznymi szczątkami garderoby
pouczepianymi kości. Szczerzy żółte ząbki z suchej czaszki o włosach jak nici babiego lata.
Te włosy czarne, i czarna spódniczka, i czarna kurteczka, i w ogóle wszystko czarne, bo to
jest śmierć. Szkielet, pomimo odchylenia pokrywy kufra do samej podłogi, trwa w nim,
skręcony zwierzęco w embrionalnej pozycji, z goleniami wyżej głowy i rączkami oplecionymi
na nich, i nie zamierza wypaść. Jak wmurowany. Jak zmumifikowany. Odzież w strzępach,
skóra w strzępach. Ile mogła mieć lat? Nie więcej niż Lea. Podniósł lampę wyżej, przyjrzał się
profilowi trupa. Oczy wyjedzone, skóra sczerniała niczym w pożarze, kości odbarwione. Co
to jest, to niebieskie, takie nieprzyzwoicie jasne? To kokarda, która zsunęła się z jej włosów.
Pociągnął nosem, przejściowo zakatarzony, jak zawsze po nagłym przejściu z mrozu
do cieplejszego wnętrza. Poczuł zapach i śniadanie podeszło mu do gardła; ten zapach - ten
smród, ten odór, ten słodki aromat - rzucił nim w tył, mało nie przewracając, bo pod
przewieszką złomu nie mógł się wyprostować i wylądowałby na plecach, gdyby nie odstawił
lampy, żeby się z tyłu podeprzeć. A już wyprostowawszy się, szybko sięgnął do kieszeni i wy-
jął chusteczkę, którą następnie przytknął sobie do nosa pełną dłonią: woń własnego ciała, w
kontraście do trupiej, zdała mu się rajskim pachnidłem. Oddychał szybko, co jakiś czas łapiąc
haust powietrza przez otwarte usta.
Pochylił się nad Violą i wyłuskał spomiędzy jej palców mikroskopijnego peta.
Podniosła na niego przedziwnie senny wzrok. Objął ją, podzwignął; wtuliwszy twarz w jej
włosy, szepnął - tak cicho, że słowa wydawały się zaledwie chrapliwą modulacją jego
oddechu:
- Zimno tu. Chodz, zrobię ci gorącej herbaty. Zadrżała.
6.
- Tato, tato, powiedz, czy mieszkanki Krety to Kretynki?
- Co?
- Kretynki, Kretynki!
Tato, powiedz mu, żeby mnie puścił!
Puść ją, Krystian.
Auaa! Kopnęła mnie! Kopnęła!
Lea, nie kop go.
Kretynki, Kretynki!
Taaato! Powiedz jej, że wcale nie Kretynki! Powiedz jej!
A właśnie, że nie! Powiedz mu, że tak! Powiedz! - Rany boskie, Janek, powiedz im
cokolwiek, bo zwariuję od tych wrzasków.
- Krewetki.
- Co?
- Krewetki. Idzcie stąd, no już!
- Ale ja chcę wiedzieć naprawdę!
- Bo jak zdejmę pasa...
Krystian pociągnął Lee za warkocz, Lea chciała go uderzyć łokciem, chybiła, on
uskoczył i pognał na piętro, ona za nim. Trudny westchnął i zamknął drzwi do holu.
- Skąd oni wzięli tę Kretę?
- Nie wiem, gdzieś usłyszeli. Powiedz mi... - mimowolnie uśmiechnęła się,
zorientowawszy się, iż powtarza słowa dzieci. - Powiedz mi, czego się dowiedziałeś.
Był już wieczór. Pięć godzin temu ambulans w asyście żandarmów wywiózł zwłoki.
Przez te pięć godzin Trudny przeprowadził ze swego nie wykończonego gabinetu ponad dwa
tuziny rozmów telefonicznych, z czego zaledwie kilka dotyczyło prowadzonych przezeń
interesów. Resztę poświęcił na śledztwo w sprawie dziewczynki ze strychu. Trudny lepiej czy
gorzej znał blisko trzy czwarte ludzi z wojskowej i cywilnej struktury władz miejskich, z
czego bodaj jedna piąta była mu winna jakąś przysługę (jeśli nie kilka). Notes z telefonami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]