[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozegraliśmy dobry mecz. Niestety przegraliśmy z drużyną przeciwną - nawet Jake w
swej wspaniałej formie nie mógł się równać z Daveyem. Udało mi się jakoś na pewien czas
przestać myśleć o Jake u. Lisa natomiast wydawała się prawie w ogóle nie zwracać na mnie
uwagi. Według mojej oceny, wszystko szło wręcz znakomicie.
Jak sądzę, obracałam się w czymś, co moja mama zwykła określać rajem głupców .
Prawda wyglądała tak, że stosunek Lisy do mnie bardzo się ochłodził, lecz bujałam wysoko w
obłokach i nie potrafiłam tego wychwycić.
- Jak się udała wyprawa waszej grupy? - zagadnęłam wesoło, sadowiąc się obok niej
na ziemi. Trzymałam talerz z gorącymi plackami w syropie na kolanach.
- Och, świetnie - odparła beztrosko.
- Pływaliśmy w tym cudownym jeziorku - kontynuowałam, niezupełnie orientując się
jeszcze, że coś jest nie w porządku. - Wydawało mi się to niesprawiedliwe, do momentu
kiedy Eric zapewnił nas, że wasza grupa także natrafi na miejsce do kąpieli. Jak było?
- Cudownie.
- Czy woda była lodowato zimna? Nasza tak.
- W sam raz. - Wzruszyła ramionami. Obserwowałam, jak Jake napełnił swój talerz i
skierował się do miejsca, w którym Matt siedział z Glorią i Daveyem.
Tym razem nie czułam się urażona. Już zdawałam sobie sprawę, że bez względu na to,
co zdarzyło się między nim a Lisą, oboje pragnęli zachować dystans między sobą.
- Pyszne jedzenie, hm? - nadziałam kolejny kawałek soczystej kiełbasy.
- Niezłe - odparła Lisa.
Sądzę, że to doskonale ilustruje całą sytuację. Tak było przez dobre pięć minut - ja
zadawałam jej błahe pytanie, a ona odpowiadała. Jej chłód odebrał mi apetyt.
Wiedziałam, że zachowuję się w taki sposób z powodu Jake a. Domyśliła się, jak
sądzę, że interesuje się mną. Na wojnie i w miłości wszystko jest dozwolone... Nietrudno
wmówić sobie coś takiego, ale o wiele trudniej rzeczywiście tak czuć. Nie mogłam dłużej
tego tolerować i już chciałam ją zapytać w czym rzecz. Zaczęła jednak sama.
- Wiesz, Katie - mówiła jednostajnie - to naprawdę nie moja sprawa, jak postępujesz,
ale muszę ci zwrócić uwagę, że w żenujący sposób robisz z siebie idiotkę przy Jake u.
- Co masz na myśli? - zapytałam autentycznie zdumiona.
- Ależ Katie! - Wyglądała na zdegustowaną. - Przecież wszyscy widzą, jak mu się
narzucasz.
- Wcale nie! - odparłam wzburzona.
Lisa patrzyła teraz na mnie z politowaniem, potrząsając głową w sposób szczególnie
irytujÄ…cy.
- Och, Katie, tak przykro było na ciebie patrzeć. Wszędzie podążałaś za nim jak kukła
i plotłaś bzdury. A sposób w jaki na niego patrzysz... - Ponownie potrząsnęła głową.
- A jak się to ma do ciebie? - odpowiedziałam ostro, zbyt mocno dotknięta jej słowami
i prawdą, którą mogły zawierać. Nie potrafiłam zapanować nad tym, co mówię. - Nie
uważam, żebyś choć trochę przejmowała się tym, czy wyglądam śmiesznie, czy też nie.
Sądzę, że po prostu jesteś zazdrosna.
- Jesteś niesprawiedliwa! - zaprotestowała. - Właśnie, że zależy mi na tym. Nie chcę
żebyś robiła z siebie idiotkę, Katie. Bądz co bądz, jesteś moją najbliższą przyjaciółką w tym
zespole. A co do zazdrości - wycedziła - nie wiem, czy w ogóle potrafiłabym być zazdrosna.
Jeżeli naprawdę uważałabym, że Jake cię lubi, wtedy może. Wszyscy jednak widzą, że on się
dostraja do ciebie. Na tym polega jego wrażliwość. Z pewnością wie o twoim szaleństwie na
jego punkcie i nie chce zrobić niczego, co by cię uraziło.
Gdybym to ja myślała w ten sposób, trzymałabym język za zębami i pozwoliła, by
sprawa ucichła w naturalny sposób, lecz nie mogłam w ogóle zebrać myśli. Nie potrafiłam
zapanować nad sobą w chwili, gdy Lisa demonstracyjnie stwierdziła, że budzę litość.
- Liso Morison, niczego nie rozumiesz - powiedziałam wstając. - Jake lubi mnie tak
bardzo, jak ja jego. Wcale nie ma w tym przesady. Wyraził swe uczucia wystarczająco jasno
dziś po południu!
Następnie, nie czekając na jej reakcję, ani nie dając jej szansy na powiedzenie
chociażby jednego słowa, odwróciłam się na pięcie i odmaszerowałam w kierunku balii do
mycia naczyń. Powinnam cieszyć się z sukcesu. Postawiłam bowiem sprawę jasno i otwarcie.
Chciało mi się jednak płakać.
ROZDZIAA ÓSMY
Tego wieczora nawet nie spojrzałam na Lisę, nie wspominając już o jakiejkolwiek
rozmowie z nią. Byłam zbyt wściekła, by wdawać się w przyjacielskie pogaduszki, i zła na
siebie za to, że dałam się ponieść nerwom.
Eric i May wyjęli następnych parę puszek ciekłego paliwa. Powstał płomień
wystarczająco duży tak, że wszyscy mogli ulokować się wokół ogniska. Czyniliśmy podobnie
co wieczór na szlaku. Nieraz podśpiewywaliśmy sobie przy akompaniamencie harmonijki, na
której grał Eric. Innym razem omawialiśmy to, co przydarzyło się nam w ciągu dnia.
Nie miałam jednak ochoty na rozmowy z kimkolwiek. Nie umiałam się pozbierać.
Nawet nie wiedziałam, gdzie usiąść, kiedy wszyscy zaczęli się gromadzić. Nie potrafiłam się
przemóc, by usiąść koło Jake a. Zdawałam sobie sprawę, że stojąc w miejscu i Przestępując z
nogi na nogę, prędzej czy pózniej przyciągnę czyjąś uwagę. W końcu przycupnęłam między
Ernim a Glorią. Pomyślałam, że może jego poczucie humoru mogłoby wpłynąć na poprawę
nastroju. W dodatku Ernie zawsze ściągał na siebie całą uwagę.
Z powodu ogólnego zmęczenia po długim dniu, wszystkich zadawalały proste gry
słowne nie wymagające zbytniej koncentracji.
Fran siedziała między Glorią a Lisą. Pochyliła się i przesłała mi pytające spojrzenie.
Wiedziałam, że zastanawia się, dlaczego nie siedzę, jak zwykle, obok Lisy. W obecności
Glorii nie śmiała jednak zapytać. Bez wątpienia Lisa nie powiedziała jej o naszej kłótni z
powodu Jake a, więc Fran musiała pomyśleć, że jestem jakaś dziwna. Zebrałam się na
beztroski uśmiech, odwracając się w jej stronę.
Jedyną inną osobą wprawioną w zdumienie był Jake. Nie wynikało to zapewne z
faktu, że nie usiadłam obok niego, lecz z przekonania, że jak zwykle trzymać się będę blisko
Lisy i Fran. Przebijając wzrokiem oddzielający nas słup ognia, dostrzegłam, że Jake
pogrążony głęboko w myślach wpatruje się we mnie, a jego twarz wyraża powagę i zadumę.
Uznałam, że nikt nas nie obserwuje, posłałam mu przeciągły, szczery uśmiech. A
niech diabli wezmą Lisę i jej zjadliwe komentarze! - pomyślałam. - Nie dopuszczę do
paranoicznej sytuacji, w której patrząc na niego, udawałabym, że on nie istnieje, zadając mu
w ten sposób ból. W chwili, gdy dojrzał mój uśmiech, twarz rozjaśniła się mu raptownie, a
sympatyczny wyraz radości wyparł powagę.
Wiedziałam już na pewno, że szaleję za nim. Dlaczego jednak moja słabość do Jake a
miała oznaczać koniec przyjazni z Lisą? Przez pozostałą część wieczoru mój uśmiech był
maską, pod którą krył się zupełnie inny stan ducha - cierpienie i zażenowanie.
Ponieważ ukształtowanie terenu uniemożliwiało postawienie dużego, zbiorowego
namiotu, każdy z nas miał spędzić tę noc w swoim własnym. Nie była to może wiadomość, z
której należałoby się szczególnie cieszyć, ale mimo wszystko zadawalała mnie. Nie
mogłabym spędzić całej nocy pod jednym dachem z Lisą.
Zastanawiałam się, czy naprawdę była zazdrosna, czy też, zgodnie z tym co mówiła,
uważała moje zachowanie za rzeczywiście upokarzające? Nieszczęśliwa i pełna napięcia,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]