[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szpitalnym gabinecie zabiegowym, gdzie pracowała, zanim poznała Johna i potem, w
szpitalach polowych podczas wojny. Krzyk. Straszliwszy od jęków konającego.
Brązowe oczy Annie zrobiły się nienaturalnie wielkie. Spojrzała na matkę starającą się
rozplatać węzły.
- To Natalia - powiedziała Sarah. Jej głos był twardy, ale spokojny. - Wygląda na to,
że jest gdzieś niedaleko.
ROZDZIAA XLII
Tętno Michaela zaczęło spadać.
- Cholera - zaklął Rubenstein.
Wziął mikrofon do ręki i sprawdził, czy z radiem wszystko w porządku.
- Paul Rubenstein do Edenu jeden . Ziemia do Edenu jeden . Odbiór!
Nie czekał długo na odpowiedz. Niemal natychmiast odezwał się znany mu głos:
- Tu Jeff Styles. Jestem oficerem naukowym. Proszę minutę poczekać, panie
Rubenstein. Zawołam kapitana Dodda. Odbiór!
Rubenstein pospiesznie wcisnął guzik mikrofonu,
- Niech pan go sprowadzi naprawdę szybko. Większa część lądowiska jest
oczyszczona. Przynajmniej jeden prom może lądować w każdej chwili. Mam tu umierającego
człowieka. Potrzebuję pomocy lekarskiej i krwi. I to jak najszybciej. Odbiór!
- Idę do kapitana. Proszę czekać. Odbiór!
Paul wstał i dużymi krokami zaczął chodzić po namiocie. Nie oddalał się przy tym
zbytnio od radia.
Już tylko mniej niż milowy odcinek drogi pozostał do oczyszczenia z piachu i należało
uprzątnąć już tylko jeden filar mostu. Piachu nie było dużo i filar też nie był ciężki. Gdyby
choć jeden z promów znalazł się na ziemi we właściwym czasie, Michael byłby uratowany,
Paul był tego pewien.
Usłyszał trzaski, a zaraz potem głos dowódcy promu:
- Dodd do Rubensteina. Eden jeden do Ziemi. Proszę się odezwać, panie
Rubenstein. Odbiór!
Paul szybko podniósł mikrofon.
- Tu Rubenstein. Muszę tu mieć na dole co najmniej jeden z waszych wahadłowców w
ciągu najbliższych kilku godzin. Rourke wyruszył, żeby ratować swoich bliskich,
Kurinamiego i doktor Halwerson z rąk Rosjan. Puls Michaela słabnie i jego ciśnienie jest
coraz niższe. John nauczył mnie kiedyś, jak to sprawdzać. Młody Rourke potrzebuje lekarza i
krwi. I to szybko. Albo go stracimy... Odbiór!
Głos Dodda:
- Panie Rubenstein, Jeff Styles poinformował mnie o stanie lądowiska. Czyste?
Odbiór!
- Prawie. Dwie godziny pracy u jednego końca wyznaczonego odcinka i będziecie
mieli najbardziej gładkie lądowisko, jakie kiedykolwiek widzieliście. Odbiór!
- W takim razie wkrótce się zobaczymy. Rozumiem konieczność pośpiechu.
Rozumiem też, że możemy się spodziewać sowieckiego ataku. Odbiór!
- Mam tu kilka karabinów i helikopter pozostawiony przez doktora Rourke'a. Mogę
pobawić się z Rosjanami w chowanego. Góry świetnie się do tego nadają. Jeśli nie
wylądujecie, umrze syn człowieka, który ryzykował życie swoje i całej swojej rodziny, żeby
wam pomóc. I nie chcę wysłuchiwać jego wymówek, że was nie sprowadziłem. Odbiór!
- Panie Rubenstein, jeśli doktor Rourke walczy teraz z Rosjanami, znaczy to ni mniej,
ni więcej tylko to, że robi coś, co zdaje się ominęło nas kilka wieków temu. Mam na myśli
nas wszystkich... No cóż, tym razem chyba nie przepuścimy podobnej okazji. Jestem jedynym
pilotem w naszej misji, posiadającym jakiekolwiek doświadczenie bojowe. I wiem, jak
pilotować śmigłowce. Robiłem to przez jakiś czas w Wietnamie w warunkach tak
szczególnych, że nawet człowiekowi w pańskim wieku trudno by było to sobie wyobrazić.
Eden jeden podejdzie do lądowania i natychmiast zabezpieczy obszar całego lądowiska.
Następne promy będą mogły potem wylądować o wiele bezpieczniej. Proces opuszczania
orbity rozpocznę za dwie godziny. Za niecałe trzy godziny powinienem być już na Ziemi.
Aha, a co do tych innych sił powietrznych, których sygnały zarejestrowaliśmy w Ameryce
Południowej: okazuje się, że to też śmigłowce. Powinny wkrótce przelatywać nad waszym
terytorium, niedawno wystartowały z Alabamy.
- Dzięki! Bez odbioru.
- Eden jeden wyłącza się.
Paul odłożył mikrofon i podszedł do Michaela. Chłopak gorączkował, co mogło
oznaczać, że wywiązało się zakażenie.
Rubenstein, nie chcąc tracić czasu i nie umiejąc w żaden sposób pomóc przyjacielowi,
wypadł z namiotu i pobiegł w stronę spychacza. Musiał jak najprędzej dokończyć
oczyszczanie lądowiska i przygotować stanowiska broni maszynowej. Miał jeszcze mnóstwo
do zrobienia. Biegł najszybciej, jak potrafił.
ROZDZIAA XLIV
Coś, co pełzło po lewej piersi Natalii, uważnie przypatrywało się dziewczynie. Było
podobne do węża, tylko miało nogi, dwa małe rogi na głowie oraz czerwone oczy, zupełnie
podobne do oczu Władymira. Wiedziała, że krzyczy, ale ciągle powtarzała sobie, że
wszystko, co się z nią dzieje, nie jest prawdziwe. A jednak naprawdę krzyczała.
Jej krzyk musiał być prawdziwy, bo czuła przecież na swej skórze dotyk niezliczonej
ilości małych odnóży. Wrzeszczała na potworną istotę, żeby ta się zatrzymała, żeby dała jej
spokój, ale stworzenie nie zwracało na nią uwagi. W końcu zaczęła wołać na stwora już tylko
po imieniu:
- Władymir!
Nagle na jej prawej piersi pojawił się drugi stwór. Ten był podobny do Johna Rourke.
Drogi obydwu kreatur się skrzyżowały. Potwory zwarły się w szaleńczej walce i naraz ten z
prawej strony też upodobnił się do Karamazowa, a potem zniknął; druga kreatura też
przepadła. Natalia spojrzała w dół, na skały, na szczycie których została przywiązana. Między
kamieniami pełzały węże i ropuchy i było ich coraz więcej, wypełzających z jakiegoś bagna
czy lawy spływającej między nogami dziewczyny. Gad o twarzy Władymira znów się zbliżał.
Pełzł coraz wyżej, aż uczepił się wewnętrznej strony prawego uda Natalii. To cały czas
śmiało się przy tym zupełnie tak samo, jak pułkownik.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]