[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaspana.
- Co ty robisz? - spytała ze zdumieniem, widząc, że niszczę marynarkę.
Przez chwilę milczałem.
- To są sprawy zawodowe, nie chciałbym o tym mówić - rzekłem wreszcie.
- To teraz w wojsku każą ciąć żyletką ubranie na kawałki?
Nie odpowiedziałem, ale ona, zawsze taka małomówna, nie dawała za wygraną.
- Ryszard, czy ty masz jakieś kłopoty?
Może powinienem jej powiedzieć, zanim tu po mnie przyjdą - przebiegło mi przez
myśl. Ale to byłoby tak, jakbym częściowo przerzucał na nią odpowiedzialność.
Nie, nie powinna wiedzieć o niczym. Tylko w ten sposób mogłem ją chronić.
- Idz spać - odezwałem się ostro.
Chwilę jeszcze postała, a potem się odwróciła i zaczęła wchodzić na schody.
Zrobiło mi się jej żal, zrobiło mi się żal nas obojga, bo odgradzała nas moja
tajemnica. Kiedy wyciągałem rękę do żony, miałem uczucie, że czynię to nad rwącą
rzeką, i musiałem bardzo uważać, aby jej nie wciągnąć w ten nurt.
Zostałem sam i zniszczyłem do końca ubranie, które miałem na sobie w chwili, gdy
mnie sfotografowano. Spaliłem je w kominku. Kiedy tak wrzucałem strzępy materiału do ognia,
ogarnęło mnie uczucie wszechogarniającego zmęczenia. Czułem się jak
mickiewiczowski Konrad Wallenrod, który przyjął na siebie ciężar
odpowiedzialności za podjętą samotnie decyzję. Rozumiałem go jak nikt, z tym, że
on prowadził swoją armię na pewną śmierć, a ja tego właśnie za wszelką cenę
starałem się uniknąć. Tą ceną było moje życie.
Usiadłem w fotelu i czekałem. Nadszedł ranek, nikt po mnie nie przyszedł. Nie
było kroków na ganku, nie było walenia w drzwi.
Obudzili się moi synowie, wstała też Hanka, słyszałem, jak się krząta po kuchni.
Te zwykłe poranne czynności - brzęk rozstawianych talerzy, upuszczona na podłogę
łyżeczka, rozchodzący się po domu zapach kawy - wszystko to wydawało się czymś
zdumiewającym, jakby już nigdy miało mnie nie dotyczyć. A jednak życie toczyło
się dalej i ja w nim uczestniczyłem.
Wypiłem tylko kawę i wyruszyłem do pracy, przedtem jeszcze zajrzałem do kościoła
św. Anny, aby nadać wiadomość.
Jeżeli mnie nie aresztują, o godzinie pierwszej po południu zgłoszę się po mapy.
Jack Strong
Ktoś w sztabie mógł już się zorientować, że mapy zniknęły. Ale żeby to
sprawdzić, musiałem się tam najpierw znalezć.
Kiedy wszedłem do holu, zauważyłem, że obok strażnika stoi jakiś cywil. Byłem
pewien, że czeka na mnie. Powstrzymałem się ostatkiem woli, aby po
prostu nie uciec. Czując, jak po plecach spływają mi lodowate krople potu,
wolnym krokiem minąłem strażnika. Ten osobnik w jasnym płaszczu z podniesionym
kołnierzem wbił we mnie wzrok, ale mnie nie zatrzymał. Dotrwałem do przerwy
obiadowej i taksówką pojechałem do miejsca, w którym pozostawiono dla mnie mapy.
To była portiernia pewnej instytucji cywilnej. Nie mogłem odebrać dokumentów z
ręki do ręki, bo byłem w mundurze i za bardzo rzucałem się w oczy. Na szczęście,
wydano mi aktówkę bez problemu.
Wróciłem do sztabu. Musiałem jeszcze raz przejść obok strażnika i wspiąć się
schodami na trzecie piętro, gdzie mieścił się mój gabinet. Pół godziny pózniej
wezwano mnie do szefa. Zacząłem się tłumaczyć, dlaczego nie zdążyłem z
opracowaniem, ale on stwierdził, że to nie takie pilne, i zlecił mi coś innego.
Wróciłem do siebie, tam czekał już na mnie oficer, który zażądał zwrotu
wypożyczonej księgi. Dokładnie sprawdził, czy czegoś nie brakuje, i pokwitował
odbiór dokumentu.
Do dziś nie wiem, czy to wszystko było tylko wytworem mojej wyobrazni, czy
naprawdę błysnął flesz. Mógł to być czysty zbieg okoliczności, jakiś turysta na
przykład robił pamiątkowe zdjęcie kamienicy lub pomnika, ale mogło być też
inaczej. Amerykanie byli pilnie śledzeni, może nie udało im się zgubić ogona".
Myślisz, że to sami Amerykanie mnie sfotografowali? Po co mieliby mnie
szantażować? Nie byłem zwykłym szpiegiem, któremu się płaci za wykonane zadanie.
Byłem ich partnerem do gry z Sowietami.
Byłem tym trzecim. Oni zresztą zażądali zamrożenia naszych kontaktów dopóki się
sprawa nie wyklaruje. Po miesiącu sam się do nich zgłosiłem i musiałem ich
namawiać do wznowienia współpracy. Obawiali się o moje życie, a nawet
proponowali mi ewakuację do Stanów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]