[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To był powód, dla którego w ogóle się tutaj znalezli szukali idealnego, klasycznego cmentarza.
Na idealny jesienny wieczór.
Ruszył przez trawnik. W oknach dojrzał jakieś cienie. Migotał ekran telewizyjny. Samochodu Keitha nadal nie było. A więc blizniacy byli tam
sami z Meg i jej synkiem.
3I've been moved (ang.) przeniesiono mnie [znowu].
77
17
Podbiegł bliżej domu. Wsunął rewolwer za pasek spodni. Na prawo od drzwi zobaczył otwarte okno, za którym widać było ciemny pokój.
Zajdzie ich od tyłu.
Dwóch przeciwników, obaj prawdopodobnie uzbrojeni.
Element zaskoczenia da mu przynajmniej pewną przewagę...
Jakiś samochód wjechał na podjazd; omiotło go światło jego reflektorów. Kierowca głośno zatrąbił.
W odległości piętnastu metrów od niego, przed domem błysnęły zewnętrzne światła i oślepiły go.
Co się tutaj dzieje? zawołał Keith z samochodu. Zaparkował i otworzył drzwiczki. Pellam odkrzyknął: Zostań tam. Zostań na miejscu.
Odwrócił się twarzą do budynku. Drzwi wejściowe otworzyły się i na ganek wyszedł jeden z blizniaków z rewolwerem wycelowanym prosto w
klatkę piersiową Pellama.
Ty by było na tyle, jeśli chodzi o element zaskoczenia pomyślał Pellam.
24
Pellam pomyślał, że chyba od początku przeczuwał, jak to się skończy.
Przeszedł w prawo, wycofując się z kręgu światła na podjazd; żwir chrzęścił pod podeszwami jego znoszonych kowbojek. Przystanął i ogarnęło
go dziwne uczucie jakby wrastał nogami w podjazd, zapuszczał korzenie, równie niewzruszone jak kawały granitu, z których powstał żwir.
Cześć, Pełłam. Witam, panie Torrens.
Co u diabła...
Cicho nakazał Keithowi Pełłam. Tamten zamarł bez ruchu. To była bez wątpienia finałowa scena filmu chociaż całkiem nie
w jego stylu. On wolał, żeby widzowie czuli narastające napięcie, lecz aby ostatecznie nic się nie wydarzyło, a główni bohaterowie znikli za
końcowymi napisami (i pomyśleć tylko, jakie gromy sypały się na jego głowę z powodu tych zakończeń. Rozwiąż to jakoś, John, rozwiąż to ja-
koś. Ależ ten świat nienawidzi niedomówień).
Jednak to zakończenie było cholernie oczywiste. Na ganku czaił się przygarbiony mężczyzna z pistoletem automatycznym w dłoni. Meg
powiedziała mu wcześniej, że nie lubi krótkiej broni. Uważała, że służy wyłącznie do zabijania ludzi; trudno znalezć dla niej jakiś inny użytek.
Przyczajony mężczyzna odezwał się.
Przeszkodziliście mi powiedział. Właśnie miałem zamiar pooglądać telewizję z moim nowym małym przyjacielem.
Pełłam zastanawiał się, gdzie jest ten drugi, jego brat. Za nim? Za mną?
W środku, z Samem?
Gdzie Meg? zawołał Pełłam.
Co pan tutaj robi?
Który z was dwóch to ty?
Bobby. No, niech pan lepiej zostanie tam, gdzie jest, panie Torrens. Jeśli pan się ruszy, będę musiał zabić również pana.
Ty to zrobiłeś? spytał Pellam.
Co zrobiłem?
Zabiłeś mojego przyjaciela.
Przecież jak się przyznam, to będę się musiał zaraz upewnić, że nie podzieli się pan z nikim tą wiedzą.
Chyba i tak mnie to nie ominie, co?
Che, che.
Chcę się tylko dowiedzieć, czy to ty zabiłeś Marty'ego.
To był fantastyczny strzał, sam to przyznaję... Nawet się nie chwalił. Po prostu stwierdzał fakt.
Co pan tam ma? zapytał po chwili. Tam, za pasem?
Colta peacemakera.
Bez jaj. Na proch bezdymny? To jakaś kopia?
Nie. Oryginał.
Bez jaj. Czterdziestka czwórka?
Czterdziestka piątka.
Kurczę.
Gdzie jest twój brat?
Może właśnie stoi za panem.
A więc ty umrzesz pierwszy rzucił Pełłam.
Che, che.
Proszę... odezwał się błagalnie Keith. Gdzie jest mój syn? %7ładen z nich nie zwrócił na niego uwagi.
Nikt się nie poruszył. Pełłam stał na mokrym żwirze. Jego stopy, obute w czarne, porysowane buty, były lekko rozstawione. Nie słychać było
żadnego dzwięku.
Zwiat przestał istnieć, z wyjątkiem człowieka, który stał przed nim z bronią w ręku. I z wyjątkiem tego wielkiego, wiktoriańskiego domu, w
którym znajdowała się uwięziona kobieta i jej dziecko, podczas gdy jej mąż stał bezradnie w pobliżu. A nad nimi przejrzyste, chłodne, jesienne
niebo.
W swoim życiu Pełłam strzelał już do kaczek i gęsi, jaszczurek i grzechotników, oraz setek butelek po Heinekenie. Ale nigdy jeszcze nie strzelił
do człowieka.
Raziły go te światła przed domem; sprawiały, że Bobby zdawał się czarną sylwetką wyciętą z papieru (Pellam przypomniał sobie, że podczas
wizyt na różnych strzelnicach przedziurawił tyle samo kartonowych sylwetek, co jaszczurek i grzechotników razem wziętych).
Zero twarzy, zero jakiegokolwiek ruchu czy dzwięku.
Nagle, w tej pełnej napięcia i bezruchu ciszy przyszło mu coś do głowy. Coś, co zapamiętał podczas zbierania dokumentacji do filmu o Indianach
z Wielkich Równin. Chyba chodziło o Siuksów. Budząc się pięknego dnia, nie myśleli oni o tym, jak dobrze jest żyć, lecz mówili: To dobry
dzień, żeby umrzeć".
Brawo, Pellam. Niezła myśl.
Cóż, Dziki Bill też nie dożył czterdziestki.
W scenę wkradł się wreszcie jakiś ruch. Było to ograne rozwiązanie takie, którego Pellam, reżyserując western, nigdy nie pozwoliłby
przeforsować scenarzyście. A mianowicie ostrożnie odsunął połę swojej niebieskiej, dżinsowej kurtki, odsłaniając kolbę rewolweru.
Bobby (który strzelał już do człowieka prawdę mówiąc, nawet kilka razy ale zawsze celując w tył głowy i tylko po zainkasowaniu tysiąca
dolarów za wykonanie zlecenia) widział to w ten sposób: przewaga była po jego stronie. Pellama światło raziło w oczy, a poza tym miał rewolwer
z mechanizmem spustowym pozbawionym samonapinania, który przed oddaniem strzału musiał wyciągnąć zza paska i odbezpieczyć. Broń była
sześciostrzałowa, a ponowne jej załadowanie musiało trochę potrwać. O ile w ogóle Pełłam miał przy sobie zapasowe naboje. A prawdopodobnie
ich nie miał.
78
17
Był również niemal pewien, że Pełłam nigdy dotąd nie strzelił nikomu w tył głowy ani w żadne inne miejsce za pieniądze.
Bobby zaś trzymał w dłoni odbezpieczonego automatycznego browninga kaliber 0,380 cala z dwunastoma nabojami w komorze. Wystarczyło
wycelować i nacisnąć spust. Zwiatło miał za plecami, a przeładowanie broni zajmowało mu góra dwie sekundy.
Torrens był co prawda w pobliżu, ale Bobby nie podejrzewał, aby cokolwiek mu z jego strony groziło; będzie tam dalej stał jak przerażony
królik.
Miał również nadzieję, że Billy na niego patrzy. Nigdy nie pomijał okazji, aby zabłysnąć przed swoim bystrzejszym bratem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]