[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bezczelność.
Odepchnęłam wtedy krzesło od biurka i wypadłam z budynku. Krążyłam
po Siódmej Alei, aż się uspokoiłam, ale był to spokój tak ulotny i
prowizoryczny, że przez następne siedem lat wciąż ogarniała mnie złość
na myśl o tym, co zrobiła moja matka. Zmięłam jej list w kulkę na tyle
twardą, że można by jej użyć jako broni, po czym cisnęłam ją do kosza,
by nigdy nie móc zadzwonić pod podany numer, nawet gdybym zmieniła
zdanie.
Dziś jednak wstaję i równie szybko siadam z powrotem.
Wyprostowuję zmięty list, raz po raz przyciskając go do biurka, aż
zagięcia są prawie niewidoczne. Czuję, jak krew głośno pulsuje mi w
żyłach, i oddycham głęboko, by się uspokoić. W końcu otwieram szufladę
biurka i wpycham list do środka. Tym razem postanawiam, że warto mieć
go w zanadrzu.
ROZDZIAA 10
Elita branży reklamowej tłumnie ciągnie na huczną imprezę
zorganizowaną przez Coke. Szybko uświadamiam sobie, że zgodnie ze
słowami Josie to zaproszenie może sprawić, iż zawitam na czcigodne
komnaty zajmowane przez śmietankę świata reklamy. Taksówka
zatrzymuje się przed imponującym kamiennym gmachem hotelu
Cipriani. Wysiadam, prawie zadeptując gołębia, który dziobie na
chodniku okruchy porzuconego bajgla. Po południu niebo przybrało
stalową barwę i gwałtowna ulewa z furią zalała całe miasto, w związku z
czym temperatura powietrza, wciąż ciężkiego od wilgoci, przypomina
bardziej tę pazdziernikową niż sierpniową.
Jack wysiada z taksówki, przebiega na moją stronę i chwyta mnie za rękę.
Jest to milcząca prośba, aby zapomnieć o tym, że kłóciliśmy się po
drodze. Podobną kłótnię odbyliśmy siedem lat temu, tyle że wtedy miała
ona miejsce w naszej ulubionej włoskiej restauracji.
Oczywiście nie chciałam doprowadzić do spięcia. Stałam się taką
mistrzynią w tańcu na rozżarzonych węglach, że gdy wymknął mi się ten
jeden drobny, niezamierzony komentarz, nie zdawałam sobie nawet
sprawy z tego, co powiedziałam. Musiałam
przewinąć w głowie rozmowę, tak jak przewija się kasetę wideo, żeby
zauważyć, w którym momencie zboczyłam z obranego kursu.
- Ruszmy się stąd - powiedział Jackson, podczas gdy ja oglądałam prawo
jazdy naszego taksówkarza przyklejone do plastikowej ścianki działowej
między przednimi a tylnymi siedzeniami i zastanawiałam się, czy
zostawił rodzinę w nieznanym mi kraju, z którego pochodził, by
przyjechać tu i zapewnić im lepsze życie. We wnętrzu taksówki unosiła
się woń odświeżacza powietrza i miałam nadzieję, że nie przyklei się ona
do mnie, gdy już wysiądę z pojazdu.
- Skąd mamy się ruszyć? Z taksówki? - spytałam, odwracając się do
Jacka. - Zostało nam jeszcze piętnaście przecznic.
- Nie z taksówki. S t ą d . - Zatoczył krąg rękami. - Wybierzmy się na
wycieczkę.
- To nie rozwiąże moich problemów z matką - westchnęłam. Wcześniej
tego samego popołudnia opowiedziałam Jackowi o liście od mamy, a on
zareagował tak samo jak ostatnim razem: z nonszalancją, która czasami
mnie złościła, tym razem jednak mu jej pozazdrościłam.
- Oczywiście, że to nie rozwiąże twoich problemów z matką -odparł Jack,
ujmując moją dłoń w swoją. - Ale za to będziemy się dobrze bawić. I o to
chodzi. - Zcisnął mi palce i uśmiechnął się. -Co powiesz na pazdziernik?
W Miami?
- Myślałam, że w pazdzierniku chcesz wyjechać w spokojne miejsce i
skupić się na pisaniu. Pracować nad powieścią.
Jack zmarszczył brwi.
- Wspominałem ci o tym? - Jego głos brzmiał płasko i to właśnie w tej
chwili przewinęłam w głowie rozmowę, żeby sprawdzić, gdzie
popełniłam błąd.
Eee... Nie, właściwie to nie wspominałeś. Wiem o tym tylko dlatego, że
gdy się rozstaliśmy, zaszyłeś się w Adirondacks pod pretekstem pisania, a
tak naprawdę leczyłeś rany po naszym zerwaniu.
- Hm - zaczęłam, a moje myśli galopowały jak szalone - dostałeś w tej
sprawie e-maila, przypadkiem go przeczytałam... Sądziłam, że będziesz
chciał jechać.
Ale to nie tylko moja wpadka pozbawiła go entuzjazmu. Chodziło przede
wszystkim o to-o-czym-się-nie-wspomina. Jego powieść. Poprzednim
razem naciskałam, kazałam mu pracować, mając w pamięci to, że Vivian
uważa go za kolejne wcielenie Hemingwaya. Nigdy nie przyszło mi do
głowy, że talent Jacka nie jest większy niż talent przeciętnego studenta
ani że jego pasja do pisania nijak się ma do pasji jego matki. Zachęcałam
go, zmuszałam, by znalazł czas na tworzenie, i to skutkowało - od czasu
do czasu dochodził mnie stukot klawiszy komputera szybki niczym serie
z karabinu. Ale im więcej Jackson pisał, tym gorzej wyglądał, jak gdyby
praca wysysała z niego całą radość życia. Dlatego teraz już tak nie
naciskałam. Uświadomiłam sobie, że Jack najprawdopodobniej nigdy nie
zostanie wielkim pisarzem, co oczywiście wcale mi nie przeszkadzało.
Pod warunkiem że będzie chciał być wielki w j a k i e j ś innej dziedzinie.
Nieważne w jakiej.
- Aha - powiedział Jack, tonem tak ostrym, że mógłby przekłuć balon,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]