[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kropli.
Potem się odwróciła i obrzuciła Benitę" taksującym
spojrzeniem. Malutkie kitki na pięknych, uniesionych do
góry uszach nie trzęsły się już ze złości prawdę mówiąc
wyglądała niemal przyjacielsko ale Benita nie próbowała
tego dowieść. Pozwoliła, by Suzie podjęła decyzję... co też
natychmiast zrobiła. Wróciła na tapczan, okrążyła go, ciężko
opadła na poduszkę i zasnęła. Benita stała, patrząc się na
nią, podziwiając jej pełne wdzięku, umięśnione ciało, ciągle
jeszcze piękne pomimo bandaży, i z jakiegoś powodu
pomyślała o babci. Babcia nieustannie jej powtarzała, że jest
w dobrym tonie" mieć przyzwoitkę.
Hmm ziewnęła Benita, gdy pomaszerowała z po-
wrotem do łóżka. Teraz ją mam, babciu... i jest
prawdziwą księżniczką.
Carl wdepnął póznym rankiem, żeby pożyczyć haczyki
do łowienia ryb. Oczy mu się rozszerzyły, gdy zobaczył
nowego mieszkańca, który najspokojniej raczył się papką z
mąki kukurydzianej. Dostrzegł również łatanie skóry i
potrząsnął głową.
Co się stało? Przysunął się trochę bliżej, żeby móc
się lepiej przyjrzeć, ale oczy Suzie ostrzegły go, by się
zatrzymał.
Sądzę, że przegrała walkę z Dużą Sową po-
wiedziała Benita. Znalazłam ją na polanie, z tymi
ranami... nie wiem, czy postąpiłam właściwie, ale nie
mogłam tak po prostu pozwolić jej umrzeć.
Carl był na kolanach, przysuwając się bliżej. Czy
ściągnęłaś brzegi ran? Czy je zaszyłaś? Nie, to mogłoby być
niebezpieczne. Wyciągnął szyję i zerknął pod bandaż,
gdy Suzie zdecydowała, że nie będzie na niego zwracać
uwagi i skończy swoje śniadanie.
Dobrze to wygląda, Ben, bardzo dobrze!
Ale co ja z nią pocznę? Myślę, że zdecydowała, że
się jej tu podoba.
Znów wstał na nogi. Nic jej się nie stanie, jak dojdzie
do siebie w miłym, ciepłym miejscu... duża sowa nie jest
wesołą rozrywką dla jakiegokolwiek zwierzęcia, które się na
nią natknie, więc dlaczego nie miałaby zostać? Powie ci,
kiedy będzie chciała wyjść.
Przez kilka nocy nastąpił prawdziwy atak wiatru i pod-
czas trzeciej nocy Benita obudziła się... z powodu czegoś,
czego nawet nie słyszała. Poczuła to jedynie. Był to jakiś
rodzaj dzwięku, ale prawie że niesłyszalnego, jednak wie-
działa, że nie jest sama. Przyczołgała się ostrożnie do drzwi,
trzymając w zaciśniętych rękach strzelbę.
To właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że na pewno nie
jest sama, nawet po tej stronie drzwi. Tuż obok niej,
ocierając się o jej łydkę ciepłym, brązowym futrem, znaj-
dowała się Suzie i to było tak, jakby mówiła głośno, jakby
powiedziała Benicie, że stawią temu czoło razem. I jakby o
tym nie myśleć, jakakolwiek dama, które przeżyła spotkanie
z wielką sową, mogła być dobrym kompanem w trudnych
chwilach.
Benita przytuliła się płasko do ściany i patrzyła tak, by
móc obserwować drzwi na zewnątrz. Nic. Przeszła potem do
kuchni, by się jeszcze raz rozejrzeć. Obok niej sunęły
bezgłośne stopy małego rysia, i gdy Benita zajęła miejsce,
kot z łatwością wskoczył na kredens, przyciskając pysk do
okna, prężąc w pogotowiu ciało... i czekając.
Benita doszła już prawie do wniosku, że wcale nikogo w
pobliżu nie ma, że zaczyna zaludniać lasy wytworami swojej
wyobrazni... i wtedy, w całkowitym bezruchu, zaskoczyło ją,
gdy ujrzała, jak gałęzie najbliższej białej sosny lekko się
poruszyły. Nie, to nie był wiatr... przeleciałby przez wiele
pokrytych śniegiem drzew. Ktoś tam był, ktoś, kto
bezgłośnie odszedł.
Nie zdawała sobie sprawy, gdy ruszyła w noc, że jej broń
niezaładowana i bezużyteczna stała oparta w kącie i że
jej ręka spoczywała na świecącej, złotej głowie w jej pobliżu
do momentu, gdy kot nie wydał przypominającego
bulgotanie głosu, który przykuł jej uwagę. Benita prawie że
się roześmiała na ten odgłos. Jakkolwiek była dzielną
traperką, to jednak Suzie była nadal kotem... chciała, żeby ją
podrapać po głowie. Uśmiechnęła się do siebie. Hmm,
jeszcze jedna winieta do notatek Lincolna Gravesa,
pomyślała. Była pewna, że jest najpierwsza z pierwszych.
Kogo jeszcze on czy ktokolwiek inny znał, kto by
drapał po, głowie rysia o drugiej nad ranem?
Trochę się rozluzniła, ale nie mogła przestać myśleć o
nocnym gościu. Ktoś tam był... ktoś, albo jakieś bardzo
duże zwierzę, a żadne z tych dwu rozwiązań nie było
pocieszające. A jednak, ktokolwiek by tam był, spokojnie
odszedł. Zastanawiała się, czy poważny, koci pysk u jej
boku mógł być zza okna dostrzeżony? Było to więcej niż
prawdopodobne! Jeśli ktoś grasował w pobliżu, obszukując
chaty z zamiarem być może kradzieży, mogłoby to być dla
niego prawdziwym szokiem, że zobaczył utkwione w nim
oczy... oczy osadzone w pysku pozbawionego uśmiechu
rysia.
Teraz poczuła, że jest jej chyba żal tego kogoś tam, na
zimnie. Było spokojnie, tak prawie, że aż straszno, ale
temperatura spadła do dwudziestu stopni poniżej zera. A to
znaczyło, że pewnie powinna sprawdzić, jak pracuje jej
dobry, stary piec, pomyślała.
Buzował wesoło, ale Benita dodała na wszelki wypadek
jeszcze kawał drzewa. Zatrzymała się, gdy jej pracę prze-
rwał gderliwy, ale delikatny jęk. Suzie stała przy kuchen-
nych drzwiach, patrząc na Benitę pytającym wzrokiem.
Trochę ją to zasmuciło. Nie myślała, że mały ryś stoi już
tak mocno na nogach czy raczej łapach aby wychodzić
na ten ziąb! Co, jeśli znów pojawi się wielka sowa? Ryś,
który nie może się poruszać ze swoją zwykłą prędkością,
będzie stanowił łatwy cel.
Ale była mocno pewna swego. Jedna, gęsto pokryta
futrem łapa wysunęła się do przodu i drapnęła o drzwi.
Benita westchnęła. W porządku, Suzie... ale proszę cię,
uważaj. Otworzyła drzwi, podczas gdy kot wymaszerował w
noc.
Dom zdawał się już jakoś nie być taki miły i wygodny
teraz. Zanurkowała w ciepłe, zachęcające otchłanie śpiwora
i próbowała z powrotem zasnąć... ale nie miało to sensu.
Czuła wspólnotę z tym zwierzęciem, gdy stały tak obie w
kuchni, a teraz, zaledwie kilka minut pózniej, została
odrzucona.
Należy do świata zewnętrznego, coś jej powiedziało, a w
sercu miała natychmiast gotowe odpowiedzi tak,
oczywiście, kiedy jej muskularne ciało będzie już na to
gotowe.
Benita przewróciła się na drugi bok i znowu usiłowała
zasnąć. Co ją obchodzi, jeśli duża sowa zamierza się nażreć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]