[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swego mordercy. Na krótką chwilę jej twarz wynurzyła się spod wody,
powietrze wypełniło płuca. Księżyc oświetlał jasno tak dobrze znane jej rysy...
Potem raz jeszcze zimna toń zamknęła się ponad nią, światło oddalało się
coraz bardziej...
I znów Ann widziała przed sobą twarz Jacka. Mężczyzna zbliżał się
powoli, ważąc w rękach kryształową szkatułkę.
Uciekaj, Angel!
Była już przy schodach, gdy poczuła na ramieniu dłoń kuzyna. Okręciła
się gwałtownie, impet obrotu sprawił, że oboje stracili równowagę. Wytrącona z
ręki Ann świeca potoczyła się po schodach. Upadli na ziemię wśród
nieprzeniknionych ciemności. Po chwili już Jack przygniatał bezbronną
dziewczynę swym ciężarem, zaciskając ręce wokół jej szyi.
- Nie zmuszaj mnie do tego - prosił, gdy wbijała paznokcie w jego dłonie.
- Nie zmuszaj mnie, bym musiał być brutalny.
- Dlaczego? - wydyszała ciężko, wciąż starając się rozluznić jego uchwyt.
Nawet kiedy czuła zaciskające się palce Jacka, umysł Ann wciąż jeszcze
zaprzeczał wyjawionej właśnie prawdzie.
- 122 -
S
R
Nie widziała twarzy mężczyzny, lecz w jego głosie słyszała to samo
współczucie, które wcześniej dostrzegła w jego wzroku. Zrozumiała teraz,
dlaczego, choć odczuwał żal, zamierzał jednak zabić i ją.
Uchwyt Jacka zelżał nieco, gdy spoglądał na Ann w ciemności.
- Wydawało mi się, że będzie to łatwe. Miałem namówić cię do
sprzedania farmy, zabrać potrzebną mi gotówkę, a ty i tak nigdy nie odczułabyś
jej braku. Nigdy nie upominałaś się o pieniądze z funduszu powierniczego, ale
Aiden owszem. Czy to nie śmieszne? Wuj Adam powierzył mi kontrolę nad
waszymi pieniędzmi, ponieważ nie ufał Aiden. A Aiden nie ufała mnie. Właśnie
dlatego odkryła, że pieniędzy już nie ma.
Z jakiegoś powodu zależało Jackowi, by Ann zrozumiała, dlaczego musi
ją zabić. Leżała w milczeniu, czekając, aż bardziej jeszcze rozluzni się jego
uchwyt. Ramiona dziewczyny opadły bezwładnie po bokach jej ciała, lecz serce
waliło niespokojnie.
- Szantażowała mnie, Ann. Odkryła, że sprzeniewierzyłem fundusze
powiernicze i groziła więzieniem, jeśli nie zwróciłbym jej pieniędzy i to z
procentem. Nie mogłem zdobyć takiej sumy. Nie tak łatwo. I w żaden sposób
nie mogłem też pójść do więzienia. Nie wytrzymałbym tam nawet jednego dnia.
Co innego mogłem zrobić? Musiałem wybrać: ona lub ja.
Nawet w ciemności Ann czuła na sobie spojrzenie Jacka i wiedziała, co
myślał. Raz jeszcze było to: ona lub ja.
- Mogłeś zwrócić się do mnie o pomoc - szepnęła, powodowana rozpaczą.
- Potrzebowałem pieniędzy, a nie kazania - odparł Jack. W jego głosie
zabrzmiał nagle gniew. - Potępiłabyś mnie bez mrugnięcia okiem. Właśnie
dlatego postanowiłem przestraszyć cię na tyle, byś zdecydowała się sprzedać
farmę. To mogłoby się udać. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że zechcesz tak
po prostu oddać ziemię. Boże, Ann, o czym ty myślałaś? Ta posiadłość jest
warta fortunę...
- 123 -
S
R
Gdy Jack mówił, Ann zdała sobie nagle sprawę, czemu służyć miały jego
słowa. Odwlekały nieuniknione. Nie mordował jej dla przyjemności. Wręcz
przeciwnie. Lecz Jack zawsze stawiał siebie ponad wszystko i wszystkich.
Ręce Ann bezszelestnie przesuwały się po dywanie w poszukiwaniu
jakiejś broni. Palcami dotknęła czegoś zimnego i twardego: kryształowa
szkatułka na biżuterię. Zacisnęła dłoń na szklanym cacku.
Mrok przydał jej atakowi element zaskoczenia. W ostatniej chwili Jack
zdążył uchylić się, lecz i tak szklany łabędz solidnie uderzył go w skroń. Z
jękiem bólu upadł na bok.
Ann poderwała się do ucieczki. Powietrze było gęste od dymu. Domyśliła
się, że wytrącona z jej ręki świeca leży gdzieś na dole kopcąc się dalej, lecz nie
miała czasu na poszukiwania. Teraz musiała jak najszybciej wydostać się z
domu.
Usłyszała za plecami hałas i w tym samym momencie dłoń Jacka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]