[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Przyszedł tu dzisiaj w nadziei, że uda mu się
przekonać ją do wspólnych poszukiwań. Możliwość, że ona już tę lampę ma, najpierw
przyprawiła go o zawrót głowy, a potem - co dało się przewidzieć przy jego usposobieniu -
wzbudziła podejrzenia.
- Od jak dawna pani ją ma? - zapytał obojętnie, udając zwykłe zaciekawienie.
- Kiedy ją zdobyłam, miałam piętnaście lat. Z jej wyjątkowo chłodnego tonu
wywnioskował, że nie dowie się więcej na ten temat, przynajmniej na razie.
- W jaki sposób znalazła się w pani rękach?
- To chyba w tej chwili bez znaczenia - odpowiedziała. Wszystko po kolei, powiedział
sobie. To może poczekać. Po pierwsze trzeba się upewnić, czy to prawdziwa płonąca lampa.
- Wspomniała pani, że ten przedmiot nie wydał się pani zbyt piękny - mówił dalej. -
Co panią skłoniło, żeby go zatrzymać?
- Miałam z nim niemało zachodu, może mi pan wierzyć.
- A czemu? - Zorientował się, że cały czas szuka jakiegoś haczyka w tym, co
wyglądało na niewiarygodnie szczęśliwy zbieg okoliczności.
- Choćby dlatego, że zajmował cenne miejsce w moim bagażu podczas podróży po
Ameryce -powiedziała. - Ale znacznie poważniejszy problem to energia, którą wydziela.
Niepokoi nawet tych, którzy nie są obdarzeni mocą. Na pewno nie jest to ozdoba, którą
chciałoby się postawić na kominku. Szczerze mówiąc, chętnie się jej pozbędę. I pani
Trevelyan również.
- Kto to taki?
- Moja gospodyni. Nie ma żadnego talentu psychicznego, w każdym razie nie
większego niż przeciętny człowiek, ale już samo przebywanie w pobliżu lampy sprawia, że
czuje się niespokojna i zdenerwowana. Kazała ją wynieść na strych.
W jego myślach kłębiły się niezliczone pytania, ale jedno z nich było szczególnie
natarczywe.
- Skoro było z nią tyle kłopotów, czemu pani się jej nie pozbyła? - zapytał.
- Nie mam pojęcia. - Zerknęła na wieńczące kolumienkę naczynie. - Ale wie pan, jak
to jest z różnymi tego typu przedmiotami. Są fascynujące, szczególnie dla tych, którzy
posiadają jakiś talent. Poza tym, jak już wspominałam, nie mam wątpliwości, że w lampie
zawarta jest olbrzymia ilość światła snów. Ta energia mnie przyciąga. Nie mogłam się jej
pozbyć tak po prostu.
Powoli wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze, wciąż próbując opanować
ogarniające go poczucie ulgi. Wyglądało na to, że lampa się znalazła i że właśnie stoi przed
nim kobieta, która być może zdoła jej użyć. Ale nadal istniało niebezpieczeństwo, że
zdolności Adelaide Pyne nie wystarczą, żeby się uporać z tak niebezpieczną energią jak ta,
którą stary Nicholas zamknął we wnętrzu lampy.
Były też inne, równie prawdopodobne i równie nieprzyjemne możliwości, nawet
gdyby się okazało, że Adelaide miała wystarczająco silny talent. Mogła na przykład
niechcący - albo nawet celowo - zabić go siłą promieniowania lampy. A choćby do tego nie
doszło, mogła zniszczyć jego talent, nawet nie naumyślnie.
Wreszcie mogła po prostu nie chcieć udzielić mu pomocy, ponieważ nie popierała
jego przestępczej działalności. Jednakże, przypomniał sobie, sama zaproponowała umowę.
Widocznie miał coś, co mogło jej się przydać. To był jakiś punkt wyjścia. Kiedy się dowie,
czego druga strona od niego chce, będzie w stanie przejąć kontrolę nad sytuacją.
- Wygląda na to, że jednak ubijemy interes, pani Pyne - powiedział. - Chciałbym więc
się przedstawić jak należy.
Opuścił barierę talentu i przełączył się na zwyczajne widzenie, pozwalając, by
zobaczyła go wyraznie po raz pierwszy od początku spotkania.
- Nazywam się Griffin Winters - oświadczył. - I jestem w prostej linii potomkiem
Nicholasa Wintersa.
- Powinnam być pod wrażeniem? Lekko zbiła go z tropu.
- Niekoniecznie pod wrażeniem, ale spodziewałem się, że skojarzy mnie pani.
- A dlaczego? Winters to dość popularne nazwisko.
- Czy wie pani o istnieniu Towarzystwa Wiedzy Tajemnej, pani Pyne?
- Tak. Moi rodzice do niego należeli. Ojciec pasjonował się badaniami nad
rzeczywistością paranormalną. Wpisano mnie do rejestrów Towarzystwa zaraz po urodzeniu,
ale nie miałam z nim nic wspólnego od piętnastego roku życia.
- Czemu?
- Tego roku moi rodzice zginęli w wypadku kolejowym. Mnie wysłano do ochronki
dla młodych panienek. W rezultacie straciłam wszelki kontakt z Towarzystwem.
- Bardzo mi przykro z powodu pani rodziców. Ja straciłem swoich w wieku szesnastu
lat. - Zdał sobie nagle sprawę, że powiedział to zupełnie bez zastanowienia. Zmartwiło go to.
Nigdy nie działał bez zastanowienia. A w dodatku nigdy nie opowiadał o swojej przeszłości
nikomu, nawet najbliższym towarzyszom.
Adelaide pochyliła głowę w pełnym wdzięku geście milczącego współczucia. Przez
chwilę miał wrażenie, że nawiązała się między nimi delikatna nić porozumienia.
- Jak już powiedziałam, ojciec interesował się wszystkim, co miało związek ze
zjawiskami paranormalnymi. Pamiętam jego opowieści, ale nie przypominam sobie, żeby
kiedykolwiek wspominał o Nicholasie Wintersie.
- Nicholas Winters był obdarzonym mocą alchemikiem. Był też najpierw
przyjacielem, potem rywalem, a w końcu śmiertelnym wrogiem Sylvestra Jonesa.
- Chodzi o tego Jonesa, który założył Towarzystwo?
- Właśnie. Podobnie jak Jones, Nicholas miał obsesję na punkcie znalezienia sposobu
na zwiększenie siły swojego talentu. Skonstruował przedmiot, który nazwał płonącą lampą.
W jakiś sposób udało mu się zamknąć w niej potężną ilość światła snu. Chciał je
wykorzystać, żeby zdobyć dodatkowe zdolności.
- I pan chce pójść w ślady swojego przodka? - W jej głosie znów zabrzmiała oschła
dezaprobata. -Przyznaję, że nie znam się na tym zbyt dobrze, ale pamiętam, jak mój ojciec
mówił, że ludzie, którzy mają więcej niż jeden talent, pojawiają się ogromnie rzadko, ponadto
zawsze są rozchwiani psychicznie. Twierdził, że w Towarzystwie określa się tych ludzi w
szczególny sposób. Tak się chyba nazywał jakiś potwór z mitologii.
- Cerber, przerażający trójgłowy pies, strzegący wrót piekieł.
- Teraz sobie przypominam - powiedziała wstrząśnięta. Chyba nie jest pan do tego
stopnia szalony, że chciałby się pan zmienić w jakieś monstrum? Jeśli o to chodzi,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]