[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Znalazłeś coś? - zapytał Jupiter.
- Tu jest cała strona o Annie. Patrz, na samej górze numer: PWU 615, Kalifornia,
potem nazwisko: panna Anna Schmid, i adres: Gospoda Pod slalomem , Sky Village,
Kalifornia.
- PWU 615? To wygląda na numer rejestracyjny samochodu - odezwał się Pete.
- Jest coś jeszcze? - pytał Jupe.
Bob bez słowa wręczył Jupiterowi notatnik.
- Fascynujące - szepnął Jupe po przeczytaniu. - Jensen pisze, że Anna posiada
gospodę i wyciąg narciarski i że wiadomo powszechnie w Sky Village, że za wszystko płaci
gotówką. A na zakończenie uwaga: idealny jeleń .
- To jest wyrażenie używane przez przestępców - zauważył Pete.
- Tak - Jupiter zamknął notatnik. - Tak określają oszuści łatwy łup.
- Jensen jest więc oszustem, a Anna jego ofiarą.
- W każdym razie nie jest fotografem - powiedział Jupe. - Jeśli jest oszustem, co
właściwie zamierza? Jak dotąd nie zrobił nic poza...
- Poza zainkasowaniem ciosu w kark od niedzwiedzia lub potwora, lub diabli wiedzą
kogo - dokończył Pete. - Nie próbował nawet przypodobać się Annie.
Dał się słyszeć warkot motoru samochodowego. Jupiter przeszedł szybko do
przeciwległego pokoju pana Smathersa i wyjrzał ostrożnie przez okno,
- Anna wróciła z Bishop, zgadza się numer rejestracyjny jej samochodu: PWU 615 -
zaanonsował.
Bob zamknął pospiesznie walizkę i odstawił ją do szafy. Pete wygładził kapę na
łóżku.
- Czy ostrzegamy ją, że jeden z jej gości jest przestępcą? - zapytał, gdy wyszli z
pokoju.
Jupe potrząsnął głową przecząco.
- Nie możemy bez niezbitych dowodów. Wiemy tylko, że ma jej zdjęcie zrobione w
Lake Tahoe w czasie, gdy brała ślub, i że interesuje się jej stanem majątkowym. Bob,
będziesz dziś telegrafował do twego taty. Podaj mu nazwisko i adres Jensena. Wyczytałem w
jego prawie jazdy, że mieszka w Tahoe Valley. Może znajomy twego taty będzie mógł się
także o nim czegoś dowiedzieć. Dopóki nie zbierzemy dalszych informacji o naszym
rzekomym fotografie, nie możemy spuszczać go z oczu. Zwłaszcza gdy jest w pobliżu Anny.
Jeśliby próbował, na przykład, zainteresować ją szybkim zrobieniem pieniędzy, musimy być
gotowi do akcji!
ROZDZIAA 12
Dziwna rozmowa
Anna układała na stelażu przywiezione z miasteczka czasopisma. Wzdrygnęła się,
słysząc kroki Trzech Detektywów na schodach.
- Och, nie wiedziałam, że ktoś jest w domu.
- Szukaliśmy znowu pani klucza - powiedział Jupiter i nawet powieka mu nie drgnęła.
- Pomyśleliśmy, że wczoraj mogliśmy coś przeoczyć.
- Ach tak, klucz. - Anna spochmurniała. - Nie znalezliście go?
- Niestety - odparł Bob. - Czy nie przyszło pani na myśl, że ktoś go zabrał? Drzwi do
gospody nigdy nie są zamknięte. Każdy mógł wejść i zabrać klucz.
- Ależ ja go bardzo dobrze schowałam. Poza tym nikt by nie wziął tego klucza. Tylko
ja mogę go użyć. W banku mnie znają. Nikomu nic by nie przyszło z tej kradzieży, poza
sprawieniem mi kłopotu. Klucz musi tu gdzieś być. Gdybym tylko mogła sobie przypomnieć
gdzie.
Pod dom z chrobotem opon na żwirowanym podjezdzie zajechał samochód. Po chwili
wszedł pan Jensen. Trzymał w ręce aparat fotograficzny w futerale. Skinął głową Annie i
chłopcom i wszedł na schody.
- Ciekawa praca fotografowanie zwierząt - powiedział Jupiter - ale wymaga dużej
cierpliwości. Pan Jensen często tu przyjeżdża?
- Jest tu po raz pierwszy - odparła Anna. - Przyjechał pięć dni temu. Nie rezerwował
miejsca, ale miałam wolny pokój.
- Pan Smathers też jest interesującym człowiekiem - kontynuował Jupiter. - Spędza
pewnie wiele czasu w górach, tak kocha naturę.
- Myślisz o gadaniu do zwierząt? Ciekawam, czy rzeczywiście go słuchają. On też jest
tu po raz pierwszy. Mówił, że przyjechał ze względu na suszę. Uważa, że musi pomóc swoim
dzikim przyjaciołom w tym trudnym czasie - Anna roześmiała się. - Co za pomysł! Dziwny
mały człowieczek. Wolałabym tylko, żeby jadał jak wszyscy. Nie musiałabym gotować dla
niego oddzielnie.
Wyszła do kuchni, gdzie zabrała się do swych zajęć, o czym świadczył trzask
drzwiczek od szafek i brzęk garnków.
Chłopcy opuścili gospodę i poszli na stację benzynową. Gaduła Richardson drzemał w
cieple popołudniowego słońca. Gdy podeszli, otworzył oczy.
- Udała się wam wycieczka? - zapytał.
- Rozmawiał pan z panem Smathersem - powiedział Pete.
- Trudno to nazwać rozmową, bo tylko on mówił. Zdaje się uważać, że demoralizuję
amerykańską młodzież opowiadaniami o potworach. - Zaspane oczy Richardsona rozbłysły
nagle. - A co takiego widzieliście rano w górach?
- Nie jesteśmy pewni, proszę pana - odpowiedział Bob. - Coś dużego. Jakieś zwierzę,
tak mi się wydaje.
- Niedzwiedz najpewniej. - Gaduła zdawał się rozczarowany. - To ty wpadłeś do
rozpadliny?
Bob skinął głową.
- Tak myślałem. Ubranie nie najlepiej znosi taki upadek. Bez skaleczeń, widzę.
- Bez - powiedział Bob. - Potłukłem się tylko trochę.
- W górach trzeba patrzyć, gdzie się chodzi - powiedział Richardson. - Wyglądacie na
rozsądnych chłopców. Jestem pewien, że nie drażniliście tego niedzwiedzia. Nie rozumiem,
dlaczego Anna Schmid tak się tym zdenerwowała. Powinienem raczej powiedzieć Anna
Havemeyer.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]