[ Pobierz całość w formacie PDF ]
metrów od ziemi, z przerażeniem spostrzegłem, że prawie na końcu łączki ciągnął się
wpoprzek płot druciany. Błyskawicznie dałem pełny gaz, motor potężnie zawarczał i
znowu wzniosłem się do góry, by zatoczyć łuk i spróbować lądowania z innej strony.
Tymczasem samolot mój zwrócił na siebie uwagę tłumów. Zawrzało tam, jak w
ulu, tysiączne spojrzenia zbiegły się w jedno ognisko. Gdy zamknąwszy gaz
zacząłem znów opuszczać się ku ziemi, wydawało mi się, że słyszę trzask kilku
strzałów. Nie zwróciłem na to w pierwszej chwili uwagi. Nagle jednak stała się dla mnie
rzecz niezrozumiała, niespodziewana i wprost przerażająca. Motor mój, wypróbowany
w długiej drodze, stanął raptem i to, jak na nieszczęście, o kilka chwil zawcześnie przed
końcem lotu... Zimny skurcz schwycił mnie za krtań. Aączka leżała, przedemną jeszcze o
sto kilkadziesiąt metrów, niepodobieństwem było jednak przesunąć się o tę małą
odległość, aparat bowiem zaczął spadać gwałtownie, by wreszcie, wyrównany
przezemnie całą siłą swego ciężaru runąć między dwa małe drzewka.
W oka mgnieniu usłyszałem potężny chrzęst łamiących się skrzydeł i trzask
pękających konarów. Rzucił mną gwałtowny, ogłuszający wstrząs. Jakiś cud zachował
mnie przy życiu.. Przez chwil kilka tkwiłem nieruchomo, oszołomiony wypadkiem,
dopiero, gdy pierwsze przerażenie minęło i nie miałem wątpliwości co do swego
istnienia, zacząłem się wygrzebywać z rozwalonego i pogiętego pudła.
Ledwiem się zdołał wydobyć, zjawiło się przy mnie kilku ludzi w czerwonych
koszulach, z orlemi piórami na czapkach i bronią na ramieniu Był to patrol sokołów
chorwackich. Zażądali, bym się wylegitymował i oświadczyli grzecznie, że w razie
potrzeby mogą udzielić mi pomocy. Spojrzałem na ich narodowe stroje,... A więc
monarchja Habsburgów należała już do przeszłości.
Tymczasem jednak chciałem zbadać przyczynę katastrofy. Sprawa stała mi się
odrazu jasną: w karburatorze widniały ślady kuł karabinowych. Zatem owe strzały nie
były tylko powitalną salwą... Wzburzyłem się do głębi. %7łołnierze tej samej armji,
wczorajsi towarzysze broni, w podstępny sposób godzili na życie swego kolegi! Fakt ten
potwierdził zresztą łamaną niemczyzną chorąży chorwacki. Splunąłem z obrzydzeniem.
Wkrótce naokoło samolotu zaroiło się od wszelkiego rodzaju gapiów, wśród
których przeważało żołnierstwo. W porozpinanych mundurach, zataczając się,
podchodzili do strzaskanego aparatu. Rozwydrzony motłoch co chwila wybuchał
rubasznym śmiechem i wrzeszczał ochrypłem! głosami. Zdaleka już cuchnęła od nich
wódka. Twarze były bezmyślne i tępe, spojrzenia idjotyczne lub zwierzęco wyuzdane.
Alkohol odebrał im resztki panowania nad sobą i świadomość ruchów. Wielu z nich
potykało się o szczątki zdruzgotanej kraksy i przewracało na trawę, wywołując tem
radość i litanją ordynarnych dowcipów pozostałej tłuszczy. Jeden nawet z drabów tak
nieszczęśliwie uderzył głową o leżący z boku motor, że zalał się obficie krwią i zemdlał.
Nikt mu nie podążył na ratunek, a pijany tłum robił sobie z niego pośmiewisko.
Przy asyście tłumu musiałem miejscowej władzy okazywać dokumenty.
Zażądałem oczywiście, by mi wydano odpowiednie zaświadczenie o całem wydarzeniu.
Odchodząc, z żalem spoglądałem na rozbity aparat. Pragnąłem zabrać na pamiątkę
choćby jakąś drobnostkę z kraksy, jako wspomnienie z niezwykłego lotu, sprzeciwił
się temu jednak stanowczo komendant patrolu, twierdząc, że samolot i wszystko, co się
na nim znajduje, jest własnością państwa S. H. S.
Tak niespodziewanie skończył się mój ostatni lot w obcej służbie. Czułem się, jak
sternik z zatopionego okrętu. Gorycz zalewała mi serce, a paląca nienawiść do tej
wstrętnej hałastry tłukła się w każdym zakątku duszy. Przygnębiony i zły, podążyłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]