[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że nie jest w stanie jej zadowolić.
- Czyżby Barton był na ciebie zły? - zapytała Melly, gdy przystanęły obok stołu z
kawą i przystawkami na srebrnych tacach.
- Wygląda na to, że taka już moja rola brać na siebie wszystkie jego humory -
stwierdziła z rezygnacją w głosie Nora.
- Nie przejmuj się mamą - powiedziała wyrozumiale Melly.
- Chce dobrze, ale jej tu ciężko. Tak jak twoja matka była kiedyś damą, a teraz
boleśnie odczuwa obniżenie swojej pozycji. Ona chce, by moje życie było lepsze niż to,
które ona musi znosić z ojcem. To dlatego tak się przyjmuje konwenansami. -
Dotknęła lekko ramienia Nory. - Ona nie wie, że ty... coś czujesz do Bartona. A ja nie
ośmieliłabym się jej tego powiedzieć. Ale przykro mi.
- Taki związek nie miałby sensu - powiedziała sztywno Nora.
- Przecież nie można spodziewać się niczego dobrego, zważywszy choćby na
różnice pochodzenia. - Starała się zdusić w sobie ból. Tak bardzo miała ochotę rzucić
te konwenanse do diabła! Gdyby to ona była biedną kobietą, a Cal bogatym
mężczyzną! Westchnęła głęboko, a Melly to usłyszała. By odwrócić uwagę kuzynki,
rozejrzała się i powiedziała szybko: - To chyba Langhorn?
Ręka Melly drgnęła i prawie przewróciła filiżankę z kawą.
- Ostrożnie - upomniała ją Nora półgłosem. - %7łeby tylko ciocia Helena niczego
nie zauważyła, bo i ty od niej usłyszysz.
- Dziękuję - szepnęła Melly. Zaśmiała się niepewnie. - Zdaje się, że nam obu
zagraża dziś niebezpieczeństwo ze strony mamy. A z tego, na co się zanosi, widać, że i
Barton stanie się przyczyną jej niepokojów.
- To mało prawdopodobne, ponieważ postanowiłam ograniczyć moje kontakty
z nim - odparła niedbale Nora, odwracając wzrok, gdyż zobaczyła Cala zmierzającego
ku nim. - Obawiam się, że dla niego ta sprawa też jest skończona.
- Doprawdy? Popatrz tylko na tę gniewną minę! - szepnęła jej do ucha Melly.
Dłonie Nory także nie były spokojne, ale miała rutynę i nawyki, których Melly
brakowało. Popatrzyła na Cala obojętnie, ale zauważyła, że był niemodnie ubrany. Nie
wiedziała, że garnitur i pantofle wygrzebał specjalnie z dna kufra na tę okazję, by
podkreślić swój status pracownika najemnego.
- Bardzo ładnie pan wygląda, panie Barton - odezwała się do niego z
uśmiechem Melly.
- Dziękuję, panno Tremayne - odparł grzecznie. - Pani też.
Nora starała się na niego nie patrzeć. Sączyła powoli kawę.
- Dobrze się pan bawi, panie Barton? - zapytała. - Przypuszczam, że ten typ
spotkań nie należy do częstych pańskich rozrywek.
Musiała mu to wytknąć. Uśmiechnął się chłodno.
- Ach, panno Marlowe. Muszę przyznać, że wolę emocjonującą grę w pokera niż
zimną kobietę.
Na chwilę straciła oddech, ale on tego nie zauważył, tylko wyciągnął rękę do
Melly i uśmiechając się czarująco poprowadził ją na parkiet.
Jakby tego było mało, prezentowali się razem świetnie. Ale nie tylko Norę
zirytował ten widok. Langhom, który stał z jakimiś dwoma mężczyznami, posyłał
Melly od czasu do czasu spojrzenie, od którego woda ścięłaby się w lód. Był
najzwyczajniej w świecie zazdrosny, ale starał się nie dać tego poznać po sobie. Z
początku Nora zastanawiała się, jaki jest tego powód, ale potem odgadła, że jako
rozwodnik nie miał szans na małżeństwo z Melly.
Dopiła kawę i uśmiechnęła się, gdy poznany wcześniej polityk podszedł do
stołu.
- Miłe zebranie - zauważył. - Cieszę się, że mogłem tu przyjść. Właśnie byłem w
Galveston, by rozejrzeć się w sytuacji. Nie wiem, co Waszyngton mógłby zrobić, ale ci
biedni ludzie niewiele mogą zdziałać bez pieniędzy. Mówi się, jak pewnie pani
słyszała, o budowie wału przeciwpowodziowego, który zapobiegłby powtórzeniu się
podobnej tragedii.
- To wspaniały projekt - pochwaliła Nora. - Z przyjemnością wesprę tę
inicjatywę. Sądzę, że inni również.
Jego twarz rozjaśniła się.
- Cóż, o tym jeszcze nie myślałem. Może udałoby się zainteresować tym kilka
bogatszych rodzin i biznesmenów.
- Zwietny pomysł. - Zawahała się. - Czy już ... zidentyfikowano ofiary?
On też się zawahał. Nie powinien rozmawiać o takich rzeczach z damą.
- Jestem tego pewien - uspokoił ją. Nie powiedział, że nie tylko niemożliwe było
zidentyfikowanie tysięcy martwych ciał, ale też nie było jak i gdzie ich pochować.
Kremowano je tam, gdzie leżały. Osobiście za najgorsze uważał to, że powódz
nadeszła o świcie w sobotę i ludzie widzieli nacierającą na nich ścianę wody.
- Sir, czy coś panu dolega? - zapytała nagle Nora. - Tak pan zbladł.
Uniósł filiżankę do ust z wymuszonym uśmiechem.
- Myślałem o powrocie do Waszyngtonu - skłamał. - Proszę mi opowiedzieć o
ranchu pani wuja, panno Marlowe. Fascynuje mnie hodowla bydła.
Tylko raz Melly zatańczyła z Calem. Była oczywiście świadoma milczącej
dezaprobaty matki, dopilnowała więc, by widziano ich razem tylko do ostatniego
dzwięku walca. Zostawiła Cala, by znalezć się twarzą w twarz z rozgniewanym
Langhornem.
Poczuła przyspieszone bicie serca. Przeraziła ją ta nieoczekiwana wrogość.
- Bawimy się w kotka i myszkę z zarządcą, panno Tremayne? - zakpił z
jadowitym uśmiechem. - Ale chyba pani matce nie bardzo się to podoba, o ile się nie
mylę?
- To tylko jeden walc, a pan Barton jest dobrym tancerzem - odparła.
- Jest w moim wieku - przypomniał jej. - O wiele za stary dla takiego dziecka
jak pani.
Uniosła brwi w niewinnym zdumieniu. - A co pan ma na myśli?
Zagryzł zęby.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]