[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spory. To było nieuczciwe, ale sądzą, że tak było najlepiej.
Jestem gdzieś w Centrusie. Nie próbujcie mnie szukać.
Gdybym był nielojalny, mogłem przekreślić wszystkie Wasze plany tego dnia,
kiedy podwiozłem Was do szeryfa. Myślą jednak, że wszyscy mamy prawo do
własnych szaleństw.
Bawcie się dobrze przez 40 000 lat.
Kochający Bill
Krew odpłynęła z twarzy Marygay. Podałem jej kartkę, ale oczywiście już wiedzia-
ła, co na niej jest.
Czułem żal, a jednocześnie dziwną ulgę. I nie byłem specjalnie zdziwiony. Chyba
podświadomie przeczuwałem, że coś takiego się zdarzy. Może Marygay też się domyśla-
ła. Przez chwilę spoglądała na kartkę, a potem wsunęła ją pod inne w swoim notatniku,
odkaszlnęła i tylko odrobinę drżącym głosem przemówiła do nowo przybyłych:
Oto przydzielone wam kwatery. Możecie się zamieniać. Na razie jednak wstawcie
tam bagaże i wróćcie do auli. Czy ktoś cierpi na chorobę lokomocyjną?
Jeden potężny mężczyzna zdradzał wyrazne objawy: był zielony na twarzy. Podniósł
rękę.
Zaprowadzę cię do lekarza powiedziałem. Ma na to coś lepszego niż tablet-
ki.
Prawie dotarł do izby chorych, zanim zwymiotował.
Mieliśmy dziesięć kanałów łączności i Marygay przydzieliła każdemu po dziesięć
minut na pożegnania. Mało kto wykorzystał ten limit do końca. Już po upływie godzi-
ny wszyscy byli w auli, patrząc na wielki płaski ekran, ukazujący Marygay w fotelu ka-
pitana. Każdy ze stu czterdziestu ośmiu obecnych postarał się zająć leżącą pozycję na
podłodze przed ekranem.
87
Marygay spoglądała z niego na nas, trzymając palec na czerwonym przycisku kon-
soli.
Wszyscy gotowi?
Rozległo się chóralne tak i w takim zupełnie nie wojskowym stylu rozpoczęła się
nasza podróż. (Zastanawiałem się, ilu z nas wiedziało lub podejrzewało, że ten czerwo-
ny guzik był tylko atrapą. Taki żart inżyniera. Statek sam ruszył w drogę i zrobił to z do-
kładnością do jednej milionowej sekundy).
Powoli zaczęliśmy odczuwać skutki przyspieszenia. Unosiłem się pół metra nad po-
kładem i najpierw łagodnie opadłem, a potem w ciągu dziesięciu czy dwunastu sekund
moje ciało odzyskało ciężar. Słychać było cichy szum, który miał nam towarzyszyć przez
następnych dziesięć lat: niewielki ślad niewyobrażalnej siły, która wypychała nas z ga-
laktyki.
Wstałem i zaraz upadłem, tak jak wiele innych osób, po wielu dniach lub tygodniach
w stanie nieważkości. Sara wzięła mnie pod rękę i wzajemnie pomogliśmy sobie wstać,
ze śmiechem tworząc chwiejny trójkąt, którego podstawą była podłoga, by po chwi-
li stanąć w prawie wyprostowanej pozycji. Ostrożnie usiadłem na podłodze i znowu
wstałem, mimo protestu mięśni i stawów.
Prawie setka ludzi ostrożnie kręciła się po sali, spoglądając pod nogi. Pozostali sie-
dzieli lub leżeli. Niektórzy zdradzali objawy niepokoju, a nawet lęku.
Uprzedzono ich, czego mogą oczekiwać, że z początku nawet oddychanie może spra-
wiać im trudności. Ci z nas, którzy w ciągu minionych miesięcy kilkakrotnie przebywa-
li trasę między statkiem a planetą, byli do tego przyzwyczajeni. Jednak słuchać o takich
odczuciach a doświadczać ich osobiście, to dwie zupełnie różne sprawy.
Marygay włączyła obraz planety. Ta z początku tylko obracała się pod nami, z kilko-
ma białymi chmurkami nad usianą czarnymi cętkami powierzchnią. Ludzie wymieniali
uwagi lub pojękiwali. Po kilku minutach wszyscy umilkli, gdy wyraznie można było do-
strzec, jak szybko się oddalamy. Ludzie siedzieli i w cichej zadumie spoglądali na ekran,
jak zahipnotyzowani.
Pojawiła się jedna krzywa krawędz, a potem na drugim końcu ekranu druga.
Centymetr po centymetrze przesuwały się ku sobie, aż po piętnastu czy dwudziestu mi-
nutach planeta zmieniła się w wielką, powoli malejącą kulę.
Marygay zeszła po schodach i usiadła obok mnie.
%7łegnaj, żegnaj szepnęła, a ja powtórzyłem jej słowa. Myślę jednak, że przede
wszystkim żegnała się z naszym synem. Ja żegnałem się z planetą i z czasem.
Kiedy Middle Finger znikła w oddali, poczułem dziwne uniesienie, zrodzone z wie-
dzy i matematyki. Wiedziałem, że minie miesiąc 34,7 dnia zanim osiągniemy
prędkość równą jednej dziesiątej prędkości światła i wkroczymy do relatywistyczne-
go królestwa. I dopiero po miesiącu można będzie dostrzec skutki tego faktu, patrząc
88
na gwiazdy. Jednak tak naprawdę już tam byliśmy. Ogromna siła sprawiająca, że pokład
statku wydawał się podłogą, już zakrzywiała przestrzeń i czas. Nasze umysły i ciała nie
były dostatecznie subtelne, aby to wyczuć. Mimo to przyspieszenie powoli odciągało
nas od pospolitego złudzenia, które nazywaliśmy rzeczywistością.
Większość materii i energii we wszechświecie zamieszkuje królestwo relatywizmu,
z powodu ogromnej masy lub prędkości. Wkrótce i my mieliśmy się tam znalezć.
14
Przez kilka dni oglądaliśmy na środku ekranu obraz Middle Finger, która zmniejszy-
ła się do punkciku, potem jasnej gwiazdy, aż wreszcie zginęła w gorącym blasku Miza-
ra. Wkrótce nie musieliśmy nawet filtrować blasku Mizara, który stał się po prostu naj-
jaśniejszą gwiazdą na niebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]